Эротические рассказы

Jędza. Eliza OrzeszkowaЧитать онлайн книгу.

Jędza - Eliza Orzeszkowa


Скачать книгу
do ładnego kawalerskiego saloniku.

      Pośrodku saloniku stał niemłody, niewysoki, pulchny, rumiany, mocno łysy jegomość, w okularach, z jedną ręką okrytą rękawiczką, którą właśnie zapinał. Zapewne gdzieś na wieczerzę wigilijną był zaproszony, i już miał z domu wychodzić, bo na stole okrytym pięknym dywanem stał elegancki kapelusz, a z eleganckiego też, wyświeżonego jego ubrania bił zapach perfum. Zaledwie Jadwiga próg saloniku przestąpiła, spojrzenie tego wytwornego pana pobiegło zza okularów, rzecz szczególna! wprost ku jej nogom. Dwa razy przedtem już ją widział, i za każdym razem spostrzegał, że ma drobną i śliczną nóżkę, że zaś, brzydząc się błotem, gdy chodziła po mieście, wysoko zwykle podnosiła suknię, więc i teraz także ta śliczna nóżka doskonale była widzialną.

      – Proszę pani bliżej! Niech pani będzie łaskawa! Ale niechże pani będzie łaskawa, usiądzie, odpocznie!

      Do połowy prawie naprzód wygięty, wzrokiem teraz obejmował wysmukłą jej kibić i eleganckim gestem jeden z otaczających stół fotelów ukazywał. Był grzecznym nie do opisania, aż do pokory prawie; tylko z za okularów świeciły mu dwie iskry, a mięsiste wargi tworzyły przymilony i jakby do pocałunku sposobiący się umizg, który już przedtem na Jadwigę niemiłe wywierał wrażenie. Zupełnie pomimowoli i bezwiednie, powieki spuścić musiała. Ze spuszczonemi też powiekami i przytłumionym głosem krótko odpowiedziała:

      – Przepraszam, czasu nie mam.

      On zbliżył się do niej i w samą twarz jej patrząc, słodko mówić zaczął:

      – Ale pocóż tak się śpieszyć? Dlaczego nie posiedzieć, nie odpocząć, nie pogawędzić trochę? Szkoda takich oczek dla wiecznej pracy! Szkoda takich rączek…

      – Niech pan będzie łaskaw odda mi moją należność, bo do domu śpieszyć muszę! – przerwała głosem daleko silniejszym i bardziej stanowczym niż wprzódy, bo gniew już wzbierać w niej zaczął.

      – A jakże! a naturalnie! Natychmiast! za chwilkę, za chwileczkę! – z nieporównaną galanteryą wykrzyknął grzeczny i woniejący jegomość, przyczem kilku podskokami przeniósł się do przyległego pokoju, z którego mniej niż w minutę powrócił. W ręce ociągniętej glansowaną rękawiczką, niósł parę barwnych papierków, które podał jej z tą samą zawsze grzecznością, a jednocześnie ręką bez rękawiczki jej rękę ujął.

      – Widzi pani, jak akuratny jestem! Ale co mnie za to? Co mnie będzie za to?

      – Jakto! Za co? – zawołała, wyrywając rękę i ze stalowym błyskiem oczu uczyniła poruszenie ku drzwiom.

      Ale teraz ręka w rękawiczce znalazła się tak blisko jej kibici, że przez futro dotknięcie jej uczuła, a ręka bez rękawiczki przyciągnąć ją usiłowała ku tużurkowi, bijącemu wonią perfum, i olśniewającemu białością sztywnemu przodowi koszuli. Prędzej, niż się to da wypowiedzieć, rumiany, tłusty policzek, tuż przy swojej twarzy, a mięsiste, wilgotne wargi przy swoich ustach uczuła.

      – A toż co? Jak pan śmiesz! – krzyknęła, i nie powiedziała więcej nic, tylko po pokoju rozległ się suchy trzask, od uderzenia w policzek pochodzący. Ręka, która dźwięk ten wywołała, małą była, ale ogromnym gniewem uniesioną, więc dźwięk był silny, usłyszał go za niezupełnie zamkniętemi drzwiami przedpokoju Ignaś, i tak rozweselonym się uczuł, że aż na ziemi przysiadł, obie ręce do ust przycisnął, i chichocząc z szeroko wytrzeszczonemi oczyma, szeptał:

      – A to, to, to! Chi, chi, chi, chi! A to, to, to! Człowiek pęknie chyba od śmiechu! Chi, chi, chi! A to, to, to!

      Skromny ten poklask, czynowi Jadwigi udzielony, nie pocieszył jej wcale, nie słyszała go nawet, jak i następnie głosu lokajczyka, który na wschody za nią wybiegłszy, wołał:

      – Kosz odniosę! Niech panienka będzie spokojna! Moja złota panienko, jutro odniosę, z pewnością nie zapomnę.

      Jak wiatr, jak huragan ze wschodów zleciała i wybiegła na ulicę. Nie było w niej ani jednego najcieńszego muskułu, ani jednego najgrubszego nerwu, któryby nie drżał z gniewu i rozżalenia. Biegła, a z nią razem w uszach jej szumiąc i w piersi kołacąc, biegł rój czarnych myśli. Jak on śmiał tak jej ubliżyć! Za kogoż ją brał? Kimże była, aby pierwszy lepszy próbował obejmować ją i całować? Dobrze trafił! jak raz ona to do rozrzucania całusów po świecie usposobiona! Gdyby nie była tak ubogą i samotną, nikt nie ośmieliłby się z nią tak postąpić. Gdzież są bracia jej, którzyby powinni od podobnych obelg osłaniać ją i bronić? Dlaczego przed tą, której tylko co doznała, nie osłoniła jej matka? A mogła to uczynić! bo przeczuwając w tym panu coś niedobrego, prosiła przecież wczoraj, aby ją matka w odniesieniu roboty do jego mieszkania wyręczyła. I jakąż otrzymała odpowiedź?

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAQEASABIAAD/2wBDAAMCAgMCAgMDAwMEAwMEBQgFBQQEBQoHBwYIDAoMDAsKCwsNDhIQDQ4RDgsLEBYQERMUFRUVDA8XGBYUGBIUFRT/2wBDAQMEBAUEBQkFBQkUDQsNFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBT/wgARCAeoBXgDAREAAhEBAxEB/8QAHAABAQEAAgMBAAAAAAAAAAAAAQACBgcDBQgE/8QAGgEBAQEBAQEBAAAAAAAAAAAAAAECBAMFBv/aAAwDAQACEAMQAAAB8H6H6mqAhAiI1URmEiIiGiGoIiqhrMarQGY1SAmTYEQgBCZNGRIQEyIkAgJEQGjBoCIhNEZECNAZNCAGlkiICAjRAAiBCAgQGlkjIkBEJpZMCRCRkRISUSWRrMAkKwIgKiRCBEAgIGgIiI3bmQIVkgPHEVUaoAoq0QBDWjEVaMw1mEhrMNMBG6jJCJk0ZI2ZISAQEgNEQERAIkYNkZEzDSJkhIja5QI0ZIQIQI0AkZEBEhXKIqJEKiZNLICZEBAhIjS5SA3WYhMmgI0smRAhARUEyiqQJLoDCaICAhAhISNLhIRAgPGIQ0hARugCETEarMapIxDSRiN1AbMgQkRiTyWwEICRoyJAQmSNAQEbIwJk0JARojxmhIiIiACNERERCSiIEQmTQqIqJComTQEJEArJk0QCAkRGREiIQVIjKICQrlEVgQNKgmRIhUQI0uUDRESyKwJGTayeII1WI3QARGqiIgEDRCJkiEyIkZEhIAPIYIQNmRIyRoANgBGTQCaAyJk2AiBpRACNGRI0omRI1RARGgFRAjS4TRABERojVpGE0AqJtYwmgIBIVEBWTImqpRJcptUCBAjag1RGEiIVkbaMogaUTSgJERCokK5TaiBG7cx+aTRCNBozENBQ1BEAjSRARERoBACESMiIkRGiMGQNiQGgIjJGgIBASIhAQNAIqJkhIjJsDSiaWIygBGjIkQkJgSIgEBEBIiMiQiomTREsZTRGrSEK1GTKZNGlBBICIDREokRComgAhIVE0oRhNEKgJ+fLVaADdJiIaTMQmSEaQNEBmN0CQGwABEhMiBoCEyQEIgaIyJABoAERASIyJoAEjS4RIBIBEybIFEgISMmhIBIANGRIDYAJGTQrlISFZMiQqJES5TQ0QCYNEAmljKBoAEBIhECIjBsCNKIrAkBpQQTwxAJqiNVmAgJFdUQGqiMxEeSsmgEBADQEICJGRAQEhAyaECIybMkRoCIhIgNAJkhEAEDREQEAkJkSIgNAQkZEBIVETS4TS5QEiFREDRkSUSNKIrIEQEBoDS5SNW5k0okAgQkskatzImSNKWUokJCuUSIhWI/PJoDVRmEDVUYPJWQhGswjUERqkCA0RkhICNEJGTZgjJsgEBNGBISMGzJGhMEJoCNGSAjQEZNEBGhWIwmlECNAIEaUTJogIDyL40jREAkZE0uUTJoVwiBtcpAaNKAgaXKAGyIgNrlMmhUQI0uUjSwJk2uURWTImTRpcoEICQqn55EiPGeQgA0VIkAQCaqAiEBASICIREgI0RGQISIQMRughIhA0AERCRCBkjQEJAaMiICuU2sJlAiFZJcIGzJGhAQGqASVBGiMmgASIhA0uUjQERpQTKBEJKnjTZGTQCKiJW0CBpRFUDKIEREQgICKx4kIAEQN0EENZjVEZERpATRkCCGkSA0BkiESIhAgEgESMmgASMmwIgNgQkZIgI2REJkCNAQgJAQGgIyaNLhNEskACRCoiBCK5SAQPJbRkSMoEJCRKgkQCREKxlNAREBpcokomgWTSxhAQI8ilEbAwkRHjgMmyMiboE2eKGkzARGiqEQIBAzG6iEDRkSNARkDRowaAyaIyIkJpcoGjIEQkQiBpcpEeKPJUQgIkQrGUCEQIiEjIiqaqMxAgBCAmlEVE0uESMGwETJCSyIARCKyZARIiI0uqyEioAggRCKoAkBAaISWBFRPGYjRqgjMBCRGqAhARqEjRkBIzCNBsgAgNCRAQkQGTRARAJEBoBEBIDaiRk0RGREBIgIRWTJEJLIrlA0ZEgEiEBAiIQEVhMIisYRFZIQIBNKAkBpUBMJGlymlykREJKgkRCZNLEJlIQAhIViBIl8UgNEJVmATQ0QGqzAarRAJkSEhAiNEAgIARCQEQkAkIEZITR441SBCImRIQECECNLGUSNLlIgECEQMkaAQIDQEJEZI0IrhNAREKxICKxlIVTJJLIqJEaUQIiICIjRkSAiEVgRUBESXKaURVICEjNnhyaogNURkSISI1QQRUiRAQCRCREZjVaACIQASNAREQgREZESEQITIkIAJkREiABECIiIBElECISEAEDRERCuU0uU0uUSITJCsSQAbWBIVgQEiJRA0ZNEQqJAKyaUGiBIhWRtzIqIEaURICFUynigIiEazGirMRDVDRARqkDRGSISIQIBISECEyQgaMCRCRGjJEICJ4zMeSgTQqJkBNGTSxl
Скачать книгу
Яндекс.Метрика