Waligóra. Józef Ignacy KraszewskiЧитать онлайн книгу.
miało po sobie wszędzie prawie możnych i rycerstwo, w którego obronie stawało…
Biskupi krakowscy straszni byli książętom, broniąc praw rycerstwa i stojąc za jego swobodami. Mieszko Stary przez nie się utrzymać nigdy nie mógł przy Krakowie, który czterykroć umiał pozyskać; przez nie panował Kaźmierz Sprawiedliwy, ono wyniosło i trzymało Leszka.
Dzieje tych dni są jednem pasmem kościelnego boju, który wytwarza prawie bezwiednie swobody społeczne, i rozbudza miłość ich, nieustannem czuwaniem nad władzą książąt, – aby się ona nie wzmogła…
W pomoc tym usiłowaniom przychodzi duch wieku, który ziemskiem wszystkiem wzgardzić każe i pomiatać. – Za przykładem świętych ascetów dwory książąt stają się klasztorami, księżne wkładają włosiennice, książęta zaprzysięgają czystość i zrzekają się potomstwa dla odziedziczenia nieba. Książęce córki zamiast ślubować królom, ślubują Oblubieńcowi niebieskiemu… Skarby wszystkie idą na ozłocenie ołtarzy, na zbogacenie świątyń…
W tej extazie tysiąców ludzi, wzgardzających ziemią, idących we włosiennicach, w biczowaniu, o głodzie – szturmem do nieba jest coś tak wielkiego i wspaniałego, tak poetycznie pięknego iż najchłodniejszy z ludzi nie może nań patrzeć obojętnie.
Gorącość ta ogarnia tłumy, małe kościoły na pomieszczenie pobożnych nie starczą, kazalnice stoją przyparte do murów aby tysiące słów Bożych słuchać mogły. – Jak niedawno dwunastoletni chłopcy rwali się z orężem na nieprzyjaciela, rycerskim owiani duchem, tak teraz dzieci przeistaczają się w ascetów…
Zapał jest powszechny, zaraźliwy, porywający…
Iwo ciągnie za sobą całą rodzinę, we włosiennicę odziewa swe bratanki, ogromne włości oddaje klasztorom – wprawia w podziw szczodrobliwością swą królewską, w której nie zna miary…
Na chwilę blask tego apostolskiego żywota ćmi nawet stolicę metropolitalną i Gniezno gaśnie przy Krakowie…
Tu się jednoczą wszystkie usiłowania i plany, ztąd płyną rozkazy; tu stoi prawdziwy wódz całego ruchu.
Gdy Mszczuj zamknięty w izbie którą dlań przygotowano, dręczy się zmianą jaka zaszła w jego życiu i duchem buntuje przeciw bratu, który słowem umiał go zwyciężyć i rozkazaniem poprowadzić za sobą, – Biskup Iwo otoczony swojemi żołnierzami, niezmordowany, czynny, sprawy zaległe odprawia, aż dopóki godzina ostatnia nie zmusiła go iść do spoczynku, aby mszę jutrzejszą mógł odprawić…
Na zamku pańskim oczekiwano nań napróżno do późna, Iwo obiecał się ze mszą na Wawel, na jutro…
Tu pozorny spokój panuje, i dobra myśl… Leszek cieszy się synem, wszyscy jego nieprzyjaciele prawie pokonani, Henryk Ślązki z nim idzie, Konrad go potrzebuje, Laskonogi jest mu posłusznym, jeden wichrzyciel Odonicz, jeden krnąbrny Światopełk Pomorski, jego pomocnik burzą się bezsilni napróżno… Tych już nie orężem, ale postrachem samym łatwo będzie pokonać…
Leszek myśli tak i pewien jest że całe duchowieństwo w pomoc mu przyjdzie, aby krnąbrnych zmusić do posłuszeństwa…
Ze mszy świętej na Wawelu, którą Biskup sam odprawił, król, królowa i liczny dwór małą napełniający świątynię, – ciągnął do zabudowań zamkowych. – Ktoby się był przypatrywał mu zdala, a nie znał osób, łatwoby się mógł omylić szukając oczyma pana; nikli wszyscy, nawet ten co się nim zwał, przy poważnym, pierwsze miejsce zajmującym Pasterzu. Otaczali go z uszanowaniem, witano go z radością – był duszą tego dworu i głową tego książęcia.
Leszek syn Kaźmierzów, jak ojciec miał oblicze łagodne i wesołe, trochę dumne, rycerskie, ale na czole jego nie widać było głębszej myśli, ani w oczach tej bystrości jaką miał ojciec. Nie odziedziczył też po nim tego zamiłowania mądrości, tej żądzy prawd i wiedzy, jaką Kaźmierz całe swe życie karmił. Na twarzy jasnej nie było troski, ale pragnienie spokoju, wiele dobroci i łagodności, jakby potrzeba opieki i silnego ramienia. Oczy nie widziały daleko, umysł nie chciał sięgać w głębie ciemne. Leszek potrzebował ciszy, zgody, i małych rozrywek rycerskich, do których przywykł od dziecka… Zwycięzca Rusi pod Zawichostem, miał rycerską postać i na polu bitwy mężnym był do zapamiętałości, ale waśni nie wywoływał, ale zawsze przejednania pragnął. Jasnowłosy, niebieskooki, gładkiego lica rumianego, kwitnący zdrowiem, nie zdawał się czuć brzemienia panowania i starał zrzucić je z ramion.
W zgodzie być ze wszystkiemi, jednać i łagodzić chciał, aby mu życie nie ciężyło.
Dlatego chętnie był Krakowa ustąpił Laskonogiemu, chętnie dał dział bratu, pojednał się ze Ślązakami, a i teraz pochlebiał sobie że Plwacza i Światopełka zmusi do układów i zgody… O brata na Mazowszu zupełnie był spokojnym – uśmiechała mu się przyszłość ta, którą prorocze oko Biskupa Iwona widziało chmurną i groźną, bo lepiej znał ludzi.
Obok pięknego Leszka, który pochylony nieco szedł przy Biskupie, jak dziecię przy ojcu, uśmiechając mu się – postępowała strojna i wdzięczna żona jego Grzymisława, na której czole niewieściem spokój i wesele mężowskie się odbijało. – Na twarzach dworu Leszkowego, choć widać było chęć wtórowania panu, niektóre z nich, starszych zwłaszcza były posępne – zrezygnowane, zadumane…
I Biskup też dnia tego po wieczornych i rannych rozmowach z duchownemi, z troską jakąś wszedł na zamek. Głęboko przejęty odprawiał mszę świętą, zdała się go razić ta wesołość nieopatrzna; lecz w pierwszej chwili zatruwać jej nie chciał…
Zaledwie wszedłszy w podwórze zamkowe, Leszek po kilku pytaniach o podróży Biskupowi rzuconych, zmienił obrót rozmowy, i zaczął o pięknym czasie do łowów, do których się przysposabiał…
– Gdybym na was, ojcze mój, nie czekał, – rzekł obracając się ku niemu, – jużbym był ruszył w lasy – alem rękę waszą chciał ucałować i Kraków, a sprawy na których wy się lepiej niż ja rozumiecie, pod waszą opieką zostawić.
– Piękna to i miła rycerska zabawa te łowy, – odrzekł Biskup, – ale miłościwy panie, na waszych ramionach dużo leży, wiele biednych się na was ogląda…
Ja sądzę że gdy tyle spraw zalega, znowu Colloquium było potrzebne, lub w krakowskiem albo w sandomirskiem…
W Colloquium zastąpicie mnie Comesami i przedniejszem rycerstwem – rzekł Leszek, – sędzia mój nadworny, podsędek, kanclerz… Jam chyba tam na to potrzebny ażebym miejsce zajął poczestne… A czyż są sprawy tak pilne?
– Znajdą się zawsze byle wiec był zwołany – odparł Biskup…
Leszek westchnął.
– Ludzie bo, – dodał, – spokojnie żyć nigdy nie mogą.
– Są ludźmi! – westchnął Biskup.
– Sądzić sprawy! – dorzucił książe, – sądzić sprawy, naówczas gdy taka jesień śliczna do lasu woła; gdy skwary letnie przeszły a zima ciężka jeszcze daleko… Prawda ojcze mój – panowanie jest niewolą zarazem – i – jak powiadają, im wyżej kto siedzi tem mocniej się poci…
U drzwi zamkowych księżna uśmiechem wdzięcznym pożegnała Biskupa, spieszyła do Bolka swego, którym się oboje tak cieszyli jak pierworodnym i jedynym.
– Zobaczysz dziecię i pobłogosławisz, ojcze nasz, – rzekł książe, – rośnie w oczach, a rozumny jest iż zdumiewa wszystkich!
– Niech rośnie na pociechę naszą – odparł Biskup nieco roztargniony…
Leszek ciągle wesoło zagadując wprowadzał Iwona do wielkiej