Эротические рассказы

Waligóra. Józef Ignacy KraszewskiЧитать онлайн книгу.

Waligóra - Józef Ignacy Kraszewski


Скачать книгу
rycerstwa i zaciężnych żołnierzy, hałasu i wrzawy, Wojewoda posłał po syna mistrza Andrzeja, mieszkającego przy Biskupie; – sam zaś wyszedł do dworzan oczekujących nań, starając się troskę ukryć, udając wesołość i myśl swobodną.

      Dwór wojewody był tak prawie liczny jak książęcy i na wzór jego złożony. Ochmistrz, komornicy, kanclerz, dwóch kapelanów, koniuszy, podczaszy, skarbny, młodzież dorodna do posług rycerskich nie odstępowali nigdy starego hetmana. Z małemi wyjątkami była to gromadka lub z Jaksów, Jaksyców, ich powinowatych, albo z przyjaciół rodu złożona.

      W nadziei osadzenia kiedyś na katedrze biskupiej syna, Marek posyłał go za granicę dla nauki, uczynił go kapłanem, postarał się dlań o kanonię krakowską – i – czekał na spadek po Iwonie.

      Lecz, nie zupełnie był rad ze swego syna. Andrzej do serca wziął powołanie, a obcując z pobożnym Iwonem, powziął dlań cześć wielką i nie chętnie dawał się ojcu używać za jego planów narzędzie.

      Mistrz Andrzej posłusznym był rodzicielskiej władzy, jak na bogobojne dziecię przestało, zawsze gotów do obrony rodziny, lecz – niechętnie posług tajemnych się podejmował i przeciw Pasterzowi coś czynił.

      Był to człowiek młody jeszcze, postawy któraby więcej przystała rycerzowi niż księdzu, ale twarz jego, na której nigdy prawie uśmiech nie zawitał, onieśmielała i budziła nawet w ojcu niepokój. Zdawał się oczyma bystremi przenikać na wylot człowieka, czytać w duszy – a namarszczone brwi i usta dumne mówiły że co wyczyta tego nie przebaczy.

      Prędzej niż się Wojewoda spodziewał, mistrz Andrzej, którego posłany na drodze spotkał, zjawił się na dworcu, z wielkiem uszanowaniem witany. Ojciec czekał nań w swej izbie sypialnej, bo chciał się rozmówić sam na sam.

      Zastał go syn głaszczącego ogromnego starego psa ulubieńca, który już na nic się nie zdał, bo stracił węch i słuch, lecz Marek trzymał go jako wysłużonego…

      Na widok syna powstał Wojewoda, a takie było poszanowanie dla duchownych, iż go przyjął jakby obcego i w rękę się nie dał pocałować. Posadził go zaraz przy sobie, pytając czyby pić lub jeść nie chciał.

      Postem się wymówił mistrz Andrzej. Ojciec wesołą przybrał postawę.

      Zdradził się tylko pytaniem za pospiesznem z troską swoją.

      – Biskup powrócił! – wyrwało mu się.

      Syn spojrzał nań bystro, spuścił oczy…

      – Tak jest – odparł krótko.

      – Nie wiem gdzie bywał, – rzekł po chwili Wojewoda – ale znowu pełne rękawy strachu przywiózł, aby księciu nie dać nigdy spoczynku.

      – Nic nie wiem – odezwał się syn obojętnie.

      – Cóż? kryje się przed wami? nie zwierza? – dodał szybko Marek. – Można się tego spodziewać. Odrowąż zawsze Odrowążem, gdy Jaksę Gryfa zobaczy przed sobą!! Ani my ich ni oni nas zapomnieć nie mogą!!

      – O sprawach świeckich nie mówiemy nigdy, – odparł syn – a w rzeczach Kościoła Biskup Iwo jest dla mnie ojcem łaskawym i uskarżać się nań nie mogę…

      – Tyś zawsze rad wszystkiemu, – począł żywo Wojewoda. – Ale właśnie to dowodzi że nam i tobie nie dowierza, iż z tobą o sprawach świeckich nie mówi…

      – Jam się do nich nie rad mięszać – rzekł Andrzej ciągle spokojnie.

      – A przecie powinieneś – stanowczo i z naciskiem podchwycił Marek. – Wiadomo to wszystkim że masz kiedyś zastąpić Biskupa Iwona na tej stolicy. Patrzajże czy on zaniedbuje sprawy świeckie? Wcześnie się do nich gotować potrzeba.

      – Ojcze miły – przebąknął oczy spuszczając Andrzej, – wcale to jeszcze niepewna komu Pan Bóg przeznaczył zastąpić Biskupa Iwona. Ja się tego nie czuję godnym, a kapituła krakowska wybierać będzie sama i narzucić nie da Pasterza.

      Uśmiechnął się Wojewoda.

      – Z kapitułą potrafiemy się porozumieć, – rzekł cicho…

      Rumieniec jakiegoś wstydu wystąpił na lice mistrza Andrzeja, lecz przez poszanowanie dla ojca wstrzymał się od odpowiedzi.

      – Biskup z sobą przyciągnął brata – rzekł Marek zmieniając rozmowę. – Znałem go niegdyś, gwałtownym był, siłaczem wielkim… ale wichrzył zawsze… Pokoju z nim nikt nie miał, osiadł był gdzieś na ślązkiej granicy i długo go tu słychać nie było, po cóż teraz go zwołali?

      – Nie wiem! – odparł Andrzej.

      Zżymnął się Marek – namarszczyła mu się brew…

      – Mówmy otwarcie – rzekł głos zniżywszy i stając przed synem. – Czuje to dusza moja że nam Jaksom znowu niebezpieczeństwo zagraża. Iwo jest mściwy.

      Mistrz Andrzej wstał z siedzenia i złożył w krzyż ręce na piersiach.

      – Ojcze miły, przebaczcie, Iwo mściwym nie jest!

      To zaprzeczenie wzruszyło Wojewodę, który zdał się chcieć wybuchnąć, i powstrzymał.

      – Nie znasz go! – zamruczał.

      – Ojcze drogi – obcuję z nim codziennie, mąż jest Chrystusów, człowiek święty… a zemsta jest niechrześciańską i zabronioną zakonem…

      Wojewoda popatrzył na syna z politowaniem i wyrzekając się sporu, zamilkł…

      – Światopełk jest naszym powinowatym, – począł zwolna, – jeden ród, jedna krew. Kole ich to w oczy że na Pomorzu włada, chcieliby go wygnać, pomawiają o zdradę, czynią go wspólnikiem Plwacza…

      – Plwacz się z jego siostrą Helingą ożenił – szepnął Andrzej.

      Cała ta rozmowa tak widocznie dolegała mistrzowi Andrzejowi, odpowiadającemu z musu, pół słowami, iż ojciec widząc że go wciągnąć nie potrafi w nią, zamilkł i nagle spytał.

      – Cóż ten Waligóra tu zamyśla?

      – Chociażbym rad coś o tem powiedzieć – odezwał się Andrzej, – nie wiem nic cale. Zdaje się że Biskup go chce mieć przy sobie.

      – I użyć do swych zamiarów! – przerwał Wojewoda – i pewnie go przy Leszku umieścić, aby na straży stał gdy Biskup sam nie może.

      Któż wie, Iwo gotów mu kasztelanię krakowską dać, lub mnie gdzie odegnać, aby go na mojem miejscu posadzić. Mnie on nie wierzy!

      Andrzej spojrzał w tej chwili na ojca takim wzrokiem, że stary się zasromał i pogniewał. Słów mu zabrakło.

      – Tyś bo się tak księdzem stał iż Jaksą być przestałeś! – zawołał. – Suknia ta cię przeistoczyła. – Na mnicha mi patrzysz, a tegom ja z ciebie mieć nie chciał…

      Andrzej wstał z siedzenia i poszedł uściskać ojca. Surowa twarz jego, drgała jakiemś uczuciem.

      – Mój ojcze, – odezwał się potrząsając suknią czarną – myśmy rycerstwo Chrystusowe, a tak jak rycerz wdziewając zbroję o wszystkiem musi zapomnieć, by w oręż swój włożyć duszę, i my, tem więcej – dla zbroi naszej świata zabywać musiemy…

      – Mnichem przecież nie jesteś!

      – Ale też same mam śluby i obowiązki – rzekł Andrzej.

      – Nim je przyjąłeś miałeś inne dla rodu i ojca – zawołał Marek.

      – Tych się wyrzekłem gdym postrzyżony został! – westchnął mistrz Andrzej.

      Wyraz


Скачать книгу
Яндекс.Метрика