Siódma ofiara. Aleksandra MarininaЧитать онлайн книгу.
się nad swoją śmiercią, tobyś zrozumiała, że wszystko potoczy się właśnie tak, jak ci powiedziałem. Jeszcze masz szansę to zmienić, jeśli ten obrazek ci się nie podoba. A może podoba?
I patrzy na mnie chytrze. A to oszołom, prawdziwy oszołom, jak babcię kocham. Komu może się podobać coś takiego? Tak właśnie mu odpowiedziałam:
– To się nie może spodobać żadnemu normalnemu człowiekowi. Ale mnie nie dotyczy, ze mną tak nie będzie. Owszem, popijam sobie, ale jestem uczciwą emerytką, a nie nałogową alkoholiczką.
– A więc nie spodobało ci się – stwierdził w zadumie. – No cóż, najwyższa pora, Michałna, żebyś przemyślała to, co ci powiedziałem. Masz jeszcze nad wszystkim kontrolę, możesz coś zmienić i sprawić, że nie umrzesz w taki sposób. Chcesz zmienić?
– Chcę. – Kiwnęłam głową posłusznie.
Nareszcie! Musiałam znieść kupę szyderstw, żeby w końcu przystąpił do rzeczy! Zaraz mi zaproponuje, żebym zmieniła swoje życie; powie, że chce pomóc i wyciągnąć mnie z katastrofalnej sytuacji, w której się znalazłam. A ja co? Z miłą chęcią, zawsze wiedziałam, że jeśli ktoś mi pomoże i da szansę, to jeszcze wyjdę na prostą! Może facet nie poprosi mnie o rękę, da za to jakąś czystą, nietrudną i dobrze płatną pracę. Czasami firma kupuje nawet mieszkania takim pracownikom. A jeśli mieszkanie nie jest potrzebne, to przyznaje środki na umeblowanie.
– Na pewno chcesz? – powtórzył raz jeszcze.
– Na pewno, na pewno – odparłam pośpiesznie.
Alkohol sprawił, że w głowie mi się rozjaśniło, i nagle pomyślałam, że poradzę sobie z każdą pracą, przyjmę wszystko, nawet najtrudniejsze zajęcie, byle tylko ktoś we mnie uwierzył i pozwolił mi spróbować. Wtedy udowodnię, że jeszcze za wcześnie, by spisywać Nadieńkę Starostienko na straty.
– Zgadzasz się na wszystko?
– Ma się rozumieć!
– Nie rozmyślisz się?
– W życiu!
Trzymaj się, Michałna, powiedziałam sobie, nie tchórz, czterdzieści dwa lata to piękny wiek. Może wszystko się jeszcze odmieni… Każdy ma swoją szansę, tacy jak ty też.
Oszołom spojrzał na mnie przyjaźnie i nagle powiedział:
– Do twarzy ci w tej peruce, Nadiu.
[2] Nieformalny skrót patronimiku „Michałowna”.
Rozdział 3
ZARUBIN
Oficer operacyjny Siergiej Zarubin lubił swoją pracę, co upodabniało go do Nastii Kamieńskiej. Ale w odróżnieniu od niej nie znosił siedzenia za biurkiem i myślenia albo, co gorsza, ślęczenia nad papierami. Niestety, tworzenie różnego rodzaju sprawozdań, notatek i raportów jest nieodzowną i wielce znaczącą częścią pracy operacyjnej. Ona jednak zawsze drażniła Siergieja. O dziwo, język i styl miał doskonały, nie bez powodu w dzieciństwie pisał wiersze oraz opowiadania, a w szkole redagował ścienną gazetkę klasową, którą czytali nie tylko uczniowie z innych klas, ale też nauczyciele. Gazetka to jednak co innego, jej istota polega na tym, że się ją „pisze”, tymczasem praca operacyjna polega na wykrywaniu przestępstw. Sierioża nie potrafił zrozumieć, dlaczego poszukiwanie przestępców musi się wiązać z pisaniną. Nie widział w tym żadnego sensu ani logiki, więc starał się, w miarę możliwości, unikać papierkowej roboty. Właściwie każda praca przychodziła mu lekko, jeżeli rozumiał jej sens i go akceptował. W przeciwnym razie ogarniało go otępienie, umysł nie chciał niczego analizować, a palce zapominały, gdzie na klawiaturze są poszczególne litery.
Poszukiwanie kobiety „o nieokreślonym wyglądzie i w nieokreślonym wieku”, która rzekomo przekazała Wańce Żukowowi tekturowy plakat razem ze studolarowym banknotem, stanowił ten rodzaj zajęcia, który Sierioża Zarubin umiał i lubił wykonywać. „Niejednoznaczność” wyglądu i wieku tej pani z dużym prawdopodobieństwem wskazywała na to, że trzeba jej szukać wśród arbackich pijaczków. Przez cały sobotni wieczór i niedzielne przedpołudnie Sierioża krążył po wąskich, krętych uliczkach, zdumiony ubóstwem, brudem i nieporządkiem, które panowały w centrum stolicy, to znaczy w bezpośrednim sąsiedztwie luksusowych domów oraz licznych ambasad. Kontyngent „swoich” Zarubin rozpoznawał na oko, ale bezbłędnie. Niektórych włóczęgów znał z widzenia, a nawet z imienia. Milicyjną karierę zaczynał właśnie tutaj, w komisariacie obsługującym dzielnicę Arbatu. Dlatego nawiązywanie rozmów i zbieranie informacji nie było dlań niczym nadzwyczajnym.
Początkowo nie miał jednak szczęścia. Dowiedział się wielu nowych i ciekawych rzeczy na temat charakterów i zwyczajów właścicieli sklepów, straganów i punktów loteryjnych, a mimo to nie usłyszał niczego o kobiecie, która przeżyła niespodziewaną przygodę z dolarami. Było to dziwne. Siergiej orientował się w gustach i obyczajach środowiska alkoholików, więc nie mógł uwierzyć, że zdeklarowana pijaczka nie opowiedziała kompanom od kieliszka, co ją spotkało, i to tego samego dnia. Jeżeli historyjka Żukowa była prawdziwa, jeżeli pieniądze i transparent wręczyła mu nieznana kobieta, której wygląd wskazywał na to, że nie była autorką tekstu na plakacie ani nie miała stu dolarów na zbyciu, nasuwał się wniosek, że ktoś ją wynajął. Zatrudnienie siły roboczej wiąże się jednak z kosztami. W dodatku, biorąc pod uwagę mentalność kobiety, pracodawca musiał być pewien, że wykona zadanie, a nie ulotni się z upragnionym zielonym banknotem w kieszeni. A do tego bez wątpienia by doszło, gdyby jej wynagrodzenie okazało się mniejsze niż to, które otrzymał Wańka. Musiała więc dostać więcej, inaczej na pewno uciekłaby z pieniędzmi. A zatem wczoraj w środowisku arbackich pijaczków musiała się pojawić owa olbrzymia kwota. Nawet jeśli kobieta wykazała się niespotykaną dla alkoholików ostrożnością i skąpstwem, nawet jeśli nie powiedziała o pieniądzach, to na pewno ofiarowała poczęstunek najbliższym znajomym. To przecież typowa i nieodłączna cecha takich osobników: gdy tylko zdobędą pieniądze, zaczynają spraszać kompanów, czasami przygodnych, jako że rola gospodarza ma dla nich wymiar symboliczny: oznacza nobilitację, niechby nawet przejściową. Wy niczego nie macie, ale ja mam, bo wszystko jeszcze przede mną, bo coś jednak znaczę, szczęście się do mnie uśmiecha, dostałem swoją szansę, to mnie wybrał i pobłogosławił los.
O tym jednak, że jakiś tubylec urządził imprezę za forsę, którą wziął nie wiadomo skąd, Zarubin nie usłyszał ani słowa. W związku z powyższym wnioski mogły być tylko dwa. Albo kobieta nie pochodziła z Arbatu, albo nie ma jej już wśród żywych. Siergiej wolał tak nie myśleć, bo wtedy sytuacja od razu by się skomplikowała. Co to znaczy, że nie pochodziła z Arbatu? Raczej nie przyjechała tu z innej dzielnicy, pijacy nie lubią podróżować. Za przejazd trzeba zapłacić, a bilet jest drogi. Można nie płacić, ale istnieje ryzyko, że się dostanie mandat, a wtedy wyjdzie jeszcze drożej. Żeby iść pieszo – nie ma dość sił. Zresztą powodu też nie. Po co kobieta przyjechała tutaj ze swojej dzielnicy? To nie ziemia obiecana, a liczba pustych butelek jest nie większa niż gdzie indziej. Jeśli założyć, że w ogóle kogoś odwiedziła. W tym wypadku szanse, żeby ją znaleźć, są nikłe. Trzeba by zapytać każdego mieszkańca w rejonie ulic Prieczistienka–Bolszaja Nikickaja, czy nie odwiedzała go w sobotę pewna kobieta i czy nie opowiadała o pieniądzach, które się na nią niespodziewanie zwaliły. A może nie opowiadała (co jest całkiem prawdopodobne), ale zachowywała się inaczej, była podniecona albo, przeciwnie, zatroskana czymś i zaniepokojona. Roboty na rok.
Istnieje jeszcze jedna hipoteza tłumacząca, jak to się stało, że „nietutejsza” pijaczka znalazła się na Nowym Arbacie. Ale w porównaniu z tamtą hipotezą – całkiem logiczną – nie wytrzymuje krytyki. Tajemniczy pracodawca (albo pracodawczyni) mógł ją ze sobą przywieźć, wiedząc, że będzie potrzebował (a może jednak potrzebowała?)