Siódma ofiara. Aleksandra MarininaЧитать онлайн книгу.
oczywiście, kieszonkowe, ale nie tyle. Skoro nie było żadnej kobiety, to trzeba się dowiedzieć, skąd chłopak ma pieniądze. Zdaje się, że jestem pozbawiona kręgosłupa moralnego, Losza, ale niech się okaże, że on je ukradł albo wygrał na loterii, albo dostał za jakąś szemraną przysługę. Wtedy zyskam pewność, że nie było żadnej kobiety, i zasnę spokojnie. Bo jeśli kobieta była i dała Wańce sto dolarów, to znaczy, że tamten trzeci to ktoś poważny. Sto baksów dla chłopaka, jeszcze ileś tam dla kobiety za pośrednictwo, po co to wszystko? Żeby nastraszyć dwie pracujące w milicji kobiety. Zwyczajnie nastraszyć. Zażartować, by tak rzec. W żadnym wypadku niewarta skórka wyprawki. A wnioski, które z tego płyną, w ogóle mnie nie bawią.
– Dobrze, przeanalizujmy je. – Aleksiej ochoczo kiwnął głową. – Po pierwsze: ten żartowniś to zwariowany milioner. Lubi stroić żarty, ale jego czarny humor nie pociąga za sobą groźnych skutków. Facet ma kupę forsy i się z nią nie liczy. Taki wniosek jest ci na rękę?
– Owszem – przyznała Nastia. – Mogę dokładkę?
– Pewnie.
Nastia nałożyła sobie kolejną porcję kalafiora. Przez chwilę się zawahała, wpatrując się w samotny kotlet na patelni, później starannie odkroiła widelcem połowę i natychmiast wsunęła sobie do ust.
– Jestem lojalna – wyjaśniła, siadając na swoim miejscu. – I uczciwa, bo przecież mogłam zjeść cały kotlet za twoimi plecami.
Czistiakow uśmiechnął się, wyciągnął ręką w stronę kuchenki, zdjął patelnię i nałożył żonie na talerz resztę kotleta.
– Jedz, moja ty uczciwa żono, w lodówce jest pełna miska farszu, mogę jeszcze usmażyć. Drugi wniosek nie budzi żadnych wątpliwości. Skórka jest najwyraźniej warta o wiele więcej, niż ty i Tatiana przypuszczacie. Masz trzeci wniosek?
– Nie. Drugi wniosek rodzi pytania: która z nas, Tania czy ja, jest ową skórką?
– A jakbyś wolała?
Nastia westchnęła. Jakby wolała? Wolałaby, żeby wszystko okazało się żartem szalonego idioty milionera. Ale jeśli tak nie jest… Kogo on tak naprawdę chciał przestraszyć?
W milczeniu zmyła naczynia, przysunęła krzesło do okna i usiadła, opierając się łokciami o parapet. Zrobiło się całkiem ciemno. Na ulicy panuje głucha noc i nic nie przypomina, że to sobotni wieczór, nawet samochodów jest dziwnie mało. Można odnieść wrażenie, że Moskwa zamarła, wstrzymała oddech i czeka na coś ze strachem. Nic w tym zresztą szczególnego, w obecnej sytuacji nie wiadomo, co się wydarzy nie tylko jutro, ale też za godzinę. Włączając telewizor, nikt dzisiaj nie może być pewien, że nie usłyszy jakiejś strasznej wiadomości, na przykład o zakazie obrotu dewizami albo o podniesienia kursu dolara do nowej, niebotycznej wysokości. Albo o jakimś nieszczęściu, które spotkało prezydenta. Podobno z jego zdrowiem ostatnio nie najlepiej. Jeżeli ogłoszone zostaną wybory nowego prezydenta, to zacznie się takie zamieszanie, że nikt nawet nie pomyśli o nieszczęsnej ekonomii. Co znaczy jakiś kryzys w sytuacji, gdy trzeba przejąć władzę? A ludzie muszą egzystować, spinać swój skromny budżet, by przeżyć do wypłaty, muszą podejmować ważne decyzje. Jak mają je jednak podejmować, skoro nie wiadomo, co się wydarzy za godzinę? Wszyscy się przyczaili, pochowali do swoich norek i czekają.
Ona, Nastia Kamieńska, też czeka. Bo na razie nie potrafi odgadnąć, gdzie spotka ją śmierć.
PIERWSZA OFIARA
To dopiero oszołom! Kompletny oszołom, a nie facet. No i czego on ode mnie chce? Owszem, ofiarował mi pieniądze, dzięki mu za to. Chociaż lubię sobie dziabnąć, nie jestem jednak nałogową alkoholiczką i nie przepiłam jeszcze rozumu, więc wiem, że nie dał mi zarobić, ale zwyczajnie podarował te pieniądze. A raczej grubą forsę! No bo co to niby za praca? Znaleźć smarkacza i wsunąć mu sto zielonych razem z kawałkiem tektury. Mogłabym to robić tysiąc razy dziennie za samą szklankę wódki, tymczasem on odpalił mi tyle, że mózg staje. Mówię przecież, że to oszołom.
Żeby jeszcze podarował tylko dolary. Mało to ludzie mają dziwactw? Gdy pracowałam na kolei, był tam jeden taki, też oszołom. To znaczy psychiczny. Jak dostawał napadu, to za wszystko, co miał, kupował wódkę i rozdawał ją za darmo. „Masz – mówił – Michałna[2], wypij za moje zdrowie”. I wtykał mi całą butelkę. Zresztą nie tylko mnie. Ile butelek kupił, tylu znajomych uszczęśliwiał, sobie nic nie zostawiał. Był niepijący, dacie wiarę? Nie brał alkoholu do ust, dosłownie ani grama, a nam kupował. Bywają tacy pomyleńcy…
Ale ten oszołom chyba naprawdę jest niespełna rozumu. Znalazłam smarkacza, skaptowałam go do zadania, wróciłam i mówię, że tak i tak, twoje zlecenie, dobry człowieku, zostało wykonane. A on mnie łaps pod rękę, jak wielką damę, i ciągnie zaułkami w stronę Starego Arbatu. „Musimy pogadać, Michałna – mówi. – Pociesz moje zbolałe, pogrążone w bezbrzeżnym smutku serce. Zjedz ze mną dzisiaj kolację. Wiedz jednak, że jestem przyzwoitym człowiekiem, nie nawykłem wycierać się po klatkach schodowych, bramach czy dworcach, jadam wyłącznie smaczne posiłki w komfortowych warunkach. I dlatego, Michałna, biegnij się umyć. Zaraz, a może jesteś bezdomna?”. Aż mnie zatkało ze złości. Ja bezdomna? Nie jestem kloszardką bez dachu nad głową, mam własne jednopokojowe mieszkanie. A w nim nawet łazienkę z gorącą wodą. Z mydłem, co prawda, nie jest za ciekawie…
Mężczyzna jakby czytał w moich myślach, uśmiechnął się pod nosem i mówi: „Nie gniewaj się, Michałna, zapytałem bez zastanowienia, język mnie zaświerzbił. Masz tutaj pieniądze, kup sobie normalne mydło i wyszoruj się dokładnie, tak żeby ci skóra błyszczała. Jak się umyjesz, wróć tutaj, ja tymczasem kupię ci ubranie, bo w tych łachach nie możesz usiąść ze mną przy stole. Patrząc na ciebie, niczego nie przełknę i dostanę mdłości”. Już miałam ponownie się obrazić. Czemu on się czepia mojego ubrania? Noszę je już piąty rok i chociaż go w ogóle nie zdejmuję, nic się z nim nie dzieje. Chwilę później doszłam jednak do wniosku, że nie pora na pokazywanie urażonej dumy, bo facet jeszcze się rozmyśli w kwestii kolacji. Niech kupi nowe ubranie, włożę je ten jeden raz, a jutro opchnę i będę miała za co tankować. Ojej, co ja plotę? Teraz mam przecież kupę forsy, przez rok jej nie przepiję, zwłaszcza że nie jestem jakąś tam zwyczajną moczygębą czy nałogową alkoholiczką, piję tylko dla kurażu i poprawy nastroju.
Może ten i ów uważa mnie za głupią, ja jednak mam głowę na karku. „Kup mi ubranie teraz, dobry człowieku – mówię. – Wezmę je ze sobą, umyję się i od razu się przebiorę. Po co mam wkładać stare szmaty na czyste ciało? Poza tym tutaj nie ma gdzie się przebrać, chyba tylko w płatnym kiblu, ale tam jest brudno”. Mówię do niego i myślę: skoro jesteś oszołomem, nie mogę ci wierzyć. Pobiegnę do domu jak posłuszna owieczka, żeby się umyć, wrócę, a po tobie ani śladu. Po co w takim razie, moi kochani, wysilałam się, marnowałam wodę, uchodziłam sobie nogi, kręcąc się tam i z powrotem? Co to, to nie, wykładaj forsę na nowe ciuchy, skoro cię przypiliło, wezmę je ze sobą. A jeśli się ulotnisz, zostaną mi przynajmniej one. Jak to się mówi, głupi też ma swój rozum. Nie oszukasz mnie, nie wystrychniesz na dudka.
On też chyba nie jest ciemię bity. I nie wydaje się chciwy. „Dobrze, Michałna – mówi. – Pójdę do sklepu, kupię ci coś porządnego, wrócisz w nowym ubraniu. Tylko nie idź razem ze mną, bo ekspedientki pochowają się ze strachu pod lady. Jakoś sobie poradzę, wybiorę coś na oko”. Znowu chciałam się obrazić, ale machnęłam ręką. Czego się spodziewać po oszołomie?
Jak powiedział, tak zrobił. Ruszył do sklepu, wrócił po jakichś trzydziestu minutach z dużymi torbami. Gdy na niego czekałam, rozejrzałam się po okolicy, znalazłam parę butelek i schowałam do worka. Przydadzą się. Wieńka Brityj też tam krążył, wypytywał o wieczór, mówił, że Tamarka ma