ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ. Graham MastertonЧитать онлайн книгу.
Umilkł, jakby czekał, aż Katie mu podziękuje, ona jednak przeszła w milczeniu do swojego biurka i zabrała notatki przygotowane wcześniej na konferencję prasową.
– Nie sugeruję na razie, że powinniśmy wrócić do tego, co było wcześniej – ciągnął Brendan. – Chciałbym jednak wierzyć, że znów możemy być przyjaciółmi… bardzo bliskimi przyjaciółmi… i współpracownikami. Tylko tyle chciałem powiedzieć.
– Jestem zaręczona i wkrótce wychodzę za mąż, panie komendancie – odparła Katie, unosząc wyzywająco głowę.
– Wiem. Michael mi powiedział. Szczęściarz z tego faceta.
Dopięła bluzę munduru i wyszła z gabinetu. Brendan szedł tuż za nią – zdecydowanie za blisko, jakby był jej mężem lub kochankiem – nie chciała jednak przyspieszać kroku, by się od niego oddalić, bo zamieniłaby tę niezręczną sytuację w komedię. Poza tym dlaczego miałaby to robić?
Zjechali razem windą. Oboje milczeli, lecz Brendan ani na moment nie odrywał od niej wzroku. Katie spoglądała na boki, nie mogła się jednak powstrzymać i co jakiś czas również na niego zerkała. Co za łajdak! Dlaczego musiał przy tym być taki przystojny i charyzmatyczny? Niemal wyczuwała zapach wydzielanych przez niego feromonów. Wbiła spojrzenie w pomarańczowe symbole na jego epoletach, ale i one były symbolem jego siły.
Gdy weszła do sali konferencyjnej, czekało tam tylko kilku dziennikarzy – Dan Keane z „Examinera”, Douglas Kelly z „Timesa” i Fionnuala Sweeney z Six One News, a także dwóch wolnych strzelców. Brendan nadal towarzyszył Katie, choć teraz trzymał się w nieco większej odległości. Kiedy jednak usiadła, zajął miejsce obok niej i położył dłoń na blacie stołu, jakby oczekiwał, że Katie przykryje ją swoją dłonią. Zauważyła, że kamera stacji RTÉ jest już włączona, nie spojrzała więc na stół i starała się zachować kamienną twarz.
– Niestety… – zaczęła. – Niestety, dziś rano pod drzwiami sklepu przy St Patrick’s Street znaleziono zwłoki bezdomnego mężczyzny, Gearoida Ó Bearghy. Miał czterdzieści sześć lat i pochodził z Clonakilty. Przyczyny jego śmierci są nieznane, ale ciało przewieziono do szpitala uniwersyteckiego w Cork, gdzie zostanie przeprowadzona sekcja.
Opowiedziała dziennikarzom o muzycznej przeszłości Gearoida i poprosiła, by każdy, kto ma jakieś informacje o jego problemach zdrowotnych lub osobistych, skontaktował się z nią na komendzie.
Gdy skończyła, Brendan podniósł rękę, prosząc w ten sposób o głos.
– Chciałbym dodać tylko jedną rzecz, jeden osobisty komentarz. Jako nowy komendant Garda Síochána w Cork zamierzam współpracować ściśle z radą miasta, służbami miejskimi i organizacjami charytatywnymi, by zająć się problemem rosnącej liczby bezdomnych. Nie chcemy stracić kolejnych Gearoidów Ó Bearghów. Ani jednego. Bez względu na to, jak wielką cierpią biedę, jakie mają problemy psychiczne i jakie uzależnienia, wszyscy ci ludzie śpiący na ulicach w te mroźne noce są naszymi braćmi i siostrami i powinniśmy ich chronić. Nadkomisarz Maguire zgodziła się pomóc mi w tej misji. Jest policjantką wybitnie uzdolnioną i oddaną swej pracy, że nie wspomnę już o charyzmie. Wiem, że wspólnie uda nam się odmienić ulice Cork, zapewnić schronienie bezdomnym, jedzenie głodnym i nadzieję zrozpaczonym.
Odwrócił się i spojrzał na Katie. Była pewna, że kamery uchwyciły jego prowokacyjną minę. Dostrzegła, jak Dan Keane unosi brew, a wiedziała, że jego uwadze nie uchodzą najmniejsze nawet szczegóły. Uśmiechnęła się wymuszenie, zebrała notatki i wstała. Matko Boża jedyna, ten facet dołoży mi całą stertę problemów do tych, które już mam.
Rozdział 9
Brianna właśnie nalała herbatę do filiżanek, dla siebie i Darragha, gdy wezwano ich do wypadku na Wellington Road, po północnej stronie miasta.
– Myślę, że oni robią to celowo – powiedziała, wkładając kamizelkę odblaskową podniesioną z oparcia krzesła. – Mają chyba jakiś szósty zmysł, bo gdy tylko robię herbatę, rozbijają samochody, podpalają się albo wypadają z okien.
– Prawie trafiłaś – odparł Darragh, gdy wychodzili na zewnątrz. – Jakaś młoda kobieta spadła ze schodów. Jest w ciąży, więc martwią się też o dziecko.
Wsiedli do karetki, ruszyli i minąwszy Smyths Toys, skierowali się w stronę centrum. Tego popołudnia ruch był stosunkowo niewielki, Darragh nie musiał więc włączać syreny, dopóki nie dotarli do Merchants Quay i nie przejechali nad rzeką St Patrick’s Bridge.
– A właśnie! Wczoraj wieczorem spotkałem twojego chłopaka – odezwał się Darragh, skręcając w MacCurtain Street.
– Bradena? Tak?
– Zamieniliśmy tylko kilka słów. Mówił, że kupujecie nowy samochód. Któryś z modeli BMW X trzy. Jezu, jak ja bym chciał mieć takie auto! A muszę się tłuc tą moją starą toyotą.
– Och, nie powinieneś wierzyć we wszystko, co on mówi. Marzy o takiej beemce, odkąd kupił ją jego kumpel z klubu piłkarskiego. Braden nie ma pracy od Dnia Świętego Szczepana, a chyba nie sądzisz, że przy mojej pensji mogłabym sobie pozwolić na taki samochód?
Pojechali w górę York Hill, a potem skręcili w prawo, w Wellington Road, ulicę prowadzącą do St Luke’s Cross. Mniej więcej w połowie drogi zobaczyli machającego do nich starszego mężczyznę, który stał przed bordowym domem. Darragh zaparkował dwoma kołami na chodniku i Brianna wysiadła z karetki.
– Jest w środku! – zawołał z przejęciem mężczyzna. – Jestem ich sąsiadem z dołu. Usłyszałem jakiś łomot i poszedłem zobaczyć, co się dzieje. Spadła z samej góry schodów na dół i wciąż tam leży, bo nie chcieliśmy jej ruszać… no wiecie, żeby nie zrobić jej jeszcze czegoś gorszego. Problem w tym, że ona jest w ciąży. Jej mąż przeraził się, że może poronić.
Drzwi domu były otwarte, więc Brianna i Darragh weszli od razu do środka. W korytarzu było ciemno, śmierdziało wilgocią, a tapeta schodziła ze ścian. Dokładnie na wprost wejścia znajdowały się strome schody pokryte wykładziną z sizalu, a u ich podnóża leżała na plecach ciemnowłosa młoda kobieta z szeroko rozłożonymi rękami i nogami. Najwyraźniej szykowała się właśnie do wyjścia, bo miała na sobie brązowy płaszcz i buty australijskiej firmy Ugg, choć jeden zsunął się z jej stopy. Wykładzina wyglądała na śliską, a stopnie były wąskie, nic więc dziwnego, że straciła równowagę.
Obok kobiety klęczał kędzierzawy mężczyzna około trzydziestki, w musztardowym swetrze i szarych spodniach dresowych. Łagodnie gładził żonę po głowie i powtarzał:
– Ailbe… Ailbe… Ailbe… Słyszysz mnie, Ailbe? Ailbe!
Na widok Brianny i Darragha wchodzących do domu wstał i złożył ręce jak do modlitwy.
– Bogu dzięki, że jesteście. Spadła z samej góry, a jest w siódmym miesiącu ciąży. Oddycha normalnie, ale nie otworzyła oczu i nie odezwała się ani słowem.
– Ma na imię Ailbe, tak? A pan?
– Peter.
– Dobrze, Peter. Gdybyś był łaskaw cofnąć się, żebym mogła ją zbadać i sprawdzić, co da się dla niej zrobić. Darragh, będziemy potrzebowali kołnierza ortopedycznego.
Twarz Ailbe była blada jak w marmurowym posągu anioła na cmentarnym pomniku. Kobieta oddychała szybko i nieregularnie, wciągając powietrze małymi haustami, jakby ten anioł próbował ukryć to, że wcale nie jest kamieniem, lecz żywą istotą. Brianna otworzyła torbę i wyjęła z niej latarkę, po czym delikatnie uniosła prawą powiekę Ailbe i skierowała promień światła