Эротические рассказы

Paragraf 148. Jacek OstrowskiЧитать онлайн книгу.

Paragraf 148 - Jacek Ostrowski


Скачать книгу
towarzysz kapitan! Widzę, że stara gwardia w natarciu. No tak, rozumiem: młoda, ładna kobieta, to może jeszcze coś tam drgnie w galotach.

      Zuza Lewandowska kpiła w żywe oczy z milicjanta. Podeszła do niego, wyciągnęła po męsku dłoń na powitanie.

      – A ty skąd tu? Miałaś wizje? – odgryzł się jej natychmiast.

      – To się nazywa telepatia. Jeśli nie wiesz, o czym mówię, to zajrzyj do encyklopedii PWN, strona bodajże czterysta sześćdziesiąta ósma, tuż pod kolorowym obrazkiem. Kiepsko wyglądasz, zmizerniałeś od naszego ostatniego spotkania. Jeszcze przeżywasz klęskę? Weź się w garść, chłopie, bo następne porażki tuż za progiem.

      To była bardzo szorstka przyjaźń. Twarz milicjanta nabrzmiała ze złości, na policzkach pokazały mu się czerwone wybroczyny, ale nie dał się sprowokować, nie zareagował na zaczepkę.

      Dopiero teraz Lewandowska spojrzała na zatrzymaną.

      – No, muszę pogadać z tą kobitką. Co ty z nią tu robiłeś, że siedzi taka wystraszona? Oj, dżentelmenem to ty nie jesteś, ale gdzie miałeś nabrać ogłady? W tych waszych partyjnych szkołach tego nie uczą.

      Mecenaska odwróciła krzesło oparciem do stołu i usiadła okrakiem. Z ciekawością przyglądała się Marcie, potem przerzuciła wzrok na kapitana.

      – A co ty tu jeszcze robisz? Twój czas się skończył. Zabieraj marynarkę z oparcia i zjeżdżaj stąd!

      Mariański rzucił jej wściekłe spojrzenie, ale bez słowa wyszedł. Trzasnęły zamykane drzwi, kobiety zostały same.

      – Oj, kochanieńka, kiepsko wyglądasz. Już cię te psy dopadły. Nie mieli prawa bez adwokata, ale w tym kraju władza wszystko może. Czerwoni moim rodzicom pół mieszkania zabrali, bandyci. Nie bój się, nie damy się tej hołocie. Nie tak prosto jest wsadzić człowieka do pudła.

      – Ale ja jestem niewinna. Nikogo nie zabiłam.

      – Kochana, a ty myślisz, że niewinnych to nie sadzają? Wiesz, ilu niewinnych komuniści pozamykali? Nie liczyli się z niczym, ale to teraz nieważne. Zajmijmy się tobą.

      Lewandowska roześmiała się rubasznie i kontynuowała.

      – Nie wsadzają tych, co mają dobrych adwokatów, zapamiętaj to. Zapomnij o sprawiedliwości, tu wszystkim rządzą spryt i kruczki prawne. Wiem z grubsza, co mają na ciebie, jest tego sporo, a właściwie dużo za dużo. To podpada pod sto czterdzieści osiem paragraf jeden, czyli zabójstwo człowieka, co najmniej osiem lat albo nawet kara śmierci. My powalczymy o uwolnienie od zarzutów, a w ostateczności o kwalifikację ze sto czterdzieści osiem paragraf dwa, czyli zabójstwo pod wpływem silnego wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami. Nie pytam, czy zrobiłaś te wszystkie okropności, bo już na pierwszy rzut oka tak na wygląd to wykluczam, a znam się na ludziach. Ja zapewne byłabym w stanie facetowi wbić nóż, łamiąc żebra, ale nie ty. Jesteś mikroskopijną babką i mogłabyś zasztyletować najwyżej chomika syryjskiego, no może pyskatą papugę, ale nie człowieka. Ile ważysz?

      – Może z pięćdziesiąt kilo, ale nie więcej.

      – No właśnie. Ćwiczyłaś jakieś sztuki walki?

      – Sztuki walki? – zdziwiła się Kownacka. – Zawsze w szkole miałam zwolnienie z zajęć wychowania fizycznego. Zamiast na nie chodziłam na naukę gry na fortepianie.

      Zuza spojrzała na palce u swoich rąk.

      – Moje są za grube, żeby ćwiczyć. Byłam na kilku lekcjach, ale powiedziano mi: „Wszystko, tylko nie muzyka, miej litość dla innych”. Wracając do sprawy, to na tych przesłankach będziemy częściowo opierać naszą linię obrony, ale to jest za mało, by odeprzeć zarzuty. Musimy mieć więcej atutów. Daj mi jakieś argumenty, otwórz się przede mną jak przed księdzem. Będę twoim spowiednikiem.

      – Ja nie chodzę do kościoła.

      – Nie szkodzi, ja też tam rzadko bywam, i to tylko z racji pogrzebów i ślubów, to była tylko taka metafora.

      Lewandowska wychyliła się zza stołu i spojrzała na nogi Marty.

      – Golisz je?

      – Nie, nie golę – bąknęła tamta, kompletnie zaskoczona pytaniem.

      – Szczęściara, ja muszę wciąż to robić, kłaki rosną mi jak oszalałe. Walczę z nimi dzielnie, całe nogi mam poharatane, bo żyletki są do dupy. Czy wiesz coś, co mogłoby podważyć oskarżenia? Musisz mi powiedzieć całą prawdę, bo nie wierzę w to, że nic nie wiesz. Nikt nikogo nie wrabia, i to tak perfidnie, bez żadnego powodu.

      Marta poruszyła się niespokojnie na krześle, co nie uszło uwagi Zuzy. Nachyliła się do niej.

      – Mów! To zostanie między nami, jestem twoim adwokatem.

      – Ten nóż. Utopiłam go w Wiśle kilka dni wcześniej. Nikt tego nie widział. Skąd się znalazł w moim samochodzie? To jest nieprawdopodobne.

      Lewandowska odruchowo zerknęła w stronę drzwi, ale były same.

      – Co ty świergoczesz, kochanieńka? – ściszyła głos. – Coś jednak wiesz. Ab ovo, zacznij od jaja, jak pisał Horacy. Mów wszystko po kolei, mamy czas.

      – Dobrze.

      Notatka operacyjna kapitana Mariańskiego:

      W dniu dzisiejszym aresztowaliśmy obywatelkę Martę Kownacką podejrzaną o zamordowanie męża i jego sekretarki. Wkrótce zostanie przewieziona do żeńskiego zakładu w Łodzi, skąd będzie przywożona na przesłuchania. Mamy zwłoki i narzędzie zbrodni. Trzeba ustalić motyw i skłonić kobietę do przyznania się do winy. Z noża pobrano odciski palców. Jutro będą wyniki daktyloskopii, a za kilka dni sekcji zwłok. Należy przeprowadzić wywiad środowiskowy, przesłuchać sąsiadów, współpracowników. Trzeba dyskretnie zbadać powiązania prokuratora Jarzębowskiego z podejrzaną, bo zachodzi podejrzenie, że łączy ich jakaś znajomość.

* * *

      Padał śnieg z deszczem. Z kina Przedwiośnie na ulicę wysypał się tłum płocczan, właśnie skończył się wieczorny seans. Jarzębowski widział ich przez okno. Jedni na pobliskim postoju przy placu Narutowicza wsiadali do taksówek, lokalni krezusi odjeżdżali własnymi samochodami, inni podążali na przystanek autobusowy.

      Zadzwonił dzwonek u drzwi. Nie za późno na niezapowiedziane odwiedziny? Kto to może być? Zgrzytnął zamek, drzwi stanęły otworem, a w progu… mecenas Lewandowska.

      – Dobry wieczór. Wiem, że już późno, ale wracam z kina, musimy pilnie pogadać.

      – Co za niespodzianka! Gość to świętość dla gospodarza. Czym chata bogata, tym rada. Zapraszam. – Jarzębowski odsunął się na bok, robiąc przejście.

      – Lechu, przestań pajacować. Wiem, że nie cierpisz gości o tak późnej porze.

      Mieszkanie duże, zadbane, prawie sterylne, w amfiladzie. Na podłogach klepka, na niej rozłożone dywany wełniane, meble głównie secesyjne, w dobrym guście. Udali się do salonu. Zuza, nawet nie zdejmując palta, zapadła się w głębokiej kanapie. Z zaciekawieniem rozejrzała się po pokoju.

      – Dawno tu nie byłam, chyba ze dwa lata, zmieniło się. Jest jeszcze przytulniej.

      – Dziękuję, dokupiłem trochę mebli.

      – Faktycznie, tego sekretarzyka pod oknem nie było. O, ładny obraz, kopia czy oryginał?

      Zainteresowała się krajobrazem w ciężkich ramach wiszącym na ścianie tuż nad jej głową.

      – Niestety, to reprodukcja, tylko na tyle starcza pensja prokuratora. Co innego adwokaci,


Скачать книгу
Яндекс.Метрика