Dzieci zapomniane przez Boga. Graham MastertonЧитать онлайн книгу.
Podejrzany miał trochę ponad sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, ale był muskularny, miał grubą szyję z ciemnymi znamionami i nabite bicepsy typowe dla kogoś, kto codziennie odwiedza siłownię. Włosy splótł w cienkie warkoczyki zaczesane rządkami do tyłu, a w uszy wpiął srebrne pierścienie. Jerry uznał, że chłopak jest spektakularnie brzydki, jego twarz wyglądała tak, jakby przez cały czas była przyciśnięta do szyby. Wciąż był ubrany w luźne białe keikogi, upstrzone na lewym ramieniu zaschniętą krwią; kształt plamy przywodził na myśl obrazy Jacksona Pollocka. W jego oddechu wyczuwało się słodkawy zapach owoców, więc Jerry doszedł do wniosku, że chłopak opił się leanem, mieszanką syropu na kaszel i kodeiny. Niektóre dzieciaki zwykły pijać trzy lub cztery butelki tej mikstury tygodniowo, albo i więcej, jeżeli tylko było je na to stać.
– Zasłużył na to – odezwał się chłopak, wyzywająco unosząc głowę.
– Tak się nazywasz, kolego? Zasłużył Nato?
– Nie, brachu. Rusul jestem. Chciałem powiedzieć, że Attaf sam się prosił, żeby go dziabnąć.
– Rusul? A nazwisko? – zapytał Jerry spokojnym tonem, jakiego używał podczas przesłuchań. – Ile masz lat, Rusul? I gdzie mieszkasz?
– Rusul Goraja. Dwadzieścia trzy lata. Zamieszkały w Sumner House pod numerem 79.
– Sam mieszkasz czy z rodzicami?
– Ze starymi, brachu. Nie mam hajsu na swoje.
– Kim ty jesteś? Gudźarati?
– Zgadza się.
Jerry nie musiał pytać Rusula, dlaczego – chociaż jest Pakistańczykiem – często używa jamajskich wyrażeń. Tak mówiły właściwie wszystkie dzieciaki mieszkające na przedmieściach Londynu. W pokoju odpraw na komisariacie w Tooting wisiał nawet plakat z listą slangowych słów, którymi posługują się młodzi ludzie, wciąż uaktualnianą. Chociaż Rusul „robił się na giganta” – pracował nad mięśniami – wciąż był „urodem” albo „dwójką”, co oznaczało, że jest brzydki: mógł dostać tylko dwa punkty na dziesięć możliwych.
– Przyznajesz więc, że zasztyletowałeś Attafa?
– Jak mówiłem, zasłużył na to. Gość był winny morderstwa, no to wymierzyłem mu sprawiedliwość, tak jakby to zrobił sąd, więc spoko loko. Chociaż sąd tylko by go wsadził do ciupy.
– Attaf kogoś zabił?
– Zamordował dziecko, nie?
– Czyje dziecko?
Rusul miał odpowiedzieć, ale nagle zacisnął usta i jego pierś zaczęła unosić się i opadać, gdy wziął kilka głębokich oddechów. Jerry obserwował, jak nagle opuszcza go cwaniacka buta, a na twarzy pojawia się wyraz ogromnego bólu. Rusul złożył skute dłonie i w jego oczach pojawiły się łzy.
– Moje dziecko, brachu! Moje!
– Attaf zabił twoje dziecko? Jak? Kiedy? Dlaczego nie powiadomiłeś o tym policji?
– Bo te świnie i tak nic by nie zrobiły!
– Dlaczego nie?
– Bo nie zwijają nikogo za aborcję! Chodziłem z Dżoją już prawie rok, aż tu pojawił się ten Attaf i mi ją zabrał. Ale wtedy się okazało, że Dżoja będzie miała ze mną dziecko. To musiało być moje dziecko, bo w ciąży była już od sześciu tygodni, a z Attafem zadawała się niecały miech.
– Zatem postanowiła przerwać ciążę, tak?
– Attaf znał lekarkę w Brockley i ona dała Dżoi tabletki. A przecież to jest jak morderstwo, co nie? Kiedy pomagasz w zabiciu kogoś, to jest tak samo, jakbyś sam zabijał, dobrze gadam?
– I to według ciebie usprawiedliwia zasztyletowanie Attafa? Uznałeś, że jest mordercą, więc jeśli go zabijesz, ujdzie ci to na sucho?
– A może się spodziewałeś, że dostaniesz za to medal? – wtrącił Mallett. – Albo happy meal w McDonaldzie za darmo przez rok? Co za bałwan.
Jerry popatrzył na dwóch umundurowanych policjantów i pokręcił głową. Po chwili powiedział:
– Rusulu Goraja, aresztuję cię za zamordowanie Attafa Hiradża. Nie musisz teraz nic mówić. Jednak możesz pogorszyć swoją pozycję przed sądem, jeżeli w czasie przesłuchania zataisz coś, na czym później zechcesz opierać swoją obronę. Wszystko, co powiesz, może zostać użyte jako dowód.
– Zabierzcie go na dołek, chłopcy – dodał Mallett.
Jerry i Mallett odbyli krótkie rozmowy z pięcioma świadkami, wśród których znalazł się Ken, instruktor karate, były oficer SAS, który służył w Iraku. Wszyscy zeznali mniej więcej to samo. Rusul i Attaf przez cały wieczór krążyli wokół siebie nawzajem jak rozwścieczone pumy, bezustannie obrzucali się obelgami, a kiedy już wybuchła bójka, była tak gwałtowna, że Ken rozdzielił ich, żeby żaden nie odniósł poważniejszych obrażeń. Ale później, kiedy Attaf wyszedł na ulicę, Rusul pobiegł za nim z nożem, pchnął go na wiatę przystanku autobusowego i zaczął szaleńczo dźgać w klatkę piersiową i brzuch.
– I z tego, co panu wiadomo, chodziło im o tę dziewczynę, Dżoję? – zapytał Jerry.
– Tak – odparł Ken. – Od czasu do czasu przychodziła do klubu z Attafem. Ładna dziewczyna, jeśli chce pan wiedzieć. Nie wiem jednak, co widziała w Rusulu. Jest dobrze zbudowany, to trzeba mu przyznać, ale sam pan widział, ma twarz jak worek z ziemniakami.
– Nie wie pan może, gdzie ta Dżoja mieszka? Jeśli nie, trudno. Sprawdzimy telefon Attafa i tak czy inaczej do niej dotrzemy.
– Albo Rusul powie nam na torturach, gdzie jej szukać – wtrącił Mallett.
– Ta dziewczyna chyba mieszka w Streatham. Nie wiem gdzie dokładnie.
– Jej ojciec ma przy High Road w Streatham delikatesy z żywnością halal – powiedział jeden z młodych ludzi, świadków morderstwa.
– Doskonale, to nam zawęża poszukiwania do jakichś dwudziestu miejsc – stwierdził Jerry. – Dzięki.
Zapisali nazwiska i adresy wszystkich świadków. Tymczasem wreszcie przybyli technicy i zaczęli krążyć w niebieskich kombinezonach wokół miejsca zbrodni, fotografując zwłoki oraz otaczające je lepkie plamy krwi na trotuarze. Jerry i Mallett odczekali, aż wykonają wstępne czynności, a sanitariusze zabiorą ciało zamordowanego do karetki.
Mallett wypalił pół papierosa i niespodziewanie zaczął tak intensywnie kaszleć, że musiał kilkakrotnie uderzyć się otwartą dłonią w pierś. Pomogło mu to na tyle, że zdołał wypluć do rynsztoka mnóstwo flegmy.
– Może przerzucisz się na e-papierosy? – zasugerował Jerry.
– I co? Miałbym nimi śmierdzieć jak ciota? Daj spokój.
Karetka z ciałem Attafa odjechała. Kierowca nie włączył syreny ani niebieskich świateł na dachu.
– Wypijemy po piwku, zanim pójdziemy na dołek? – zaproponował Jerry.
Mallett popatrzył na niego.
– Cholera, czytasz w moich myślach.
3
– Wiemy już, na czym polega problem – powiedziała Gemma, kładąc na biurku Martina biały kask i rozpinając zamek błyskawiczny kombinezonu ochronnego. – I obawiam się, że nie będziesz zadowolony.
– Nie zostałem inżynierem sanitarnym po to, żebym w pracy był zadowolony, Gem – odparł Martin, spoglądając z niesmakiem na kask, jakby mógł zainfekować jego