Tygiel zła. James RollinsЧитать онлайн книгу.
i pogonił kota personelowi Sigmy. Ktoś zaatakował jednego z nich, w jego własnym domu, więc dyrektor agencji wezwał wszystkie ręce na pokład.
Parę godzin wcześniej służby ratownicze czekały na Graya i Monka w Szpitalu Uniwersytetu Georgetown razem z całym zespołem neurologów. Zawiadomiono ich z wyprzedzeniem. Kat wciąż się nie ocknęła ani nie poruszyła, nawet kiedy sanitariusze założyli jej na szyję kołnierz ortopedyczny i podłączyli kroplówkę do ramienia. Ani wstrząsy w pędzącej karetce, ani przeraźliwy jęk syreny nie wyrwały jej ze stanu nieświadomości.
Przez cały czas Monk jej nie odstępował, z każdą chwilą coraz bardziej posępny. Wciąż znajdował się w szpitalu, nadzorował wstępne testy i oceny neurologiczne. Pierwsze rokowania nie wróżyły dobrze. Kat była w śpiączce. Obawiano się uszkodzenia mózgu.
Wiedząc o tym, Gray chciał tam być z przyjacielem. Monk nie tylko martwił się o żonę, ale też odchodził od zmysłów ze strachu o dziewczynki. Miotał się od katatonicznego otępienia do gorączkowego szaleństwa skierowanego przeciwko lekarzom i pielęgniarkom.
Gray go rozumiał.
Wspominał Seichan z poprzedniego dnia. Zanim Monk i Kat przyjechali z dziewczynkami, wyciągnęła się na sofie w salonie. Ozdoby na choince błyszczały, ogień dogasał w kominku. W rzadkiej dla niej chwili uległości Seichan pozwoliła, żeby wymasował jej stopy olejkiem miętowym, podczas gdy sama obejmowała rękami wzdęty brzuch. Na początku ciąży o mało nie stracili dziecka, więc tym bardziej cenili to, co w niej rosło.
Teraz oboje zaginęli.
Nieświadomie zacisnął ręce w pięści. Zmusił się, żeby rozprostować palce. Bezmyślna furia nie pomoże ich odzyskać. Gniew mu się nie przysłuży.
Wciąż próbował przyswoić sobie tę lekcję.
Dorastając, nieustannie był rozdarty między przeciwieństwami. Jego matka uczyła w katolickim liceum, ale była również znakomitym biologiem, gorliwą orędowniczką ewolucji i rozumu. Ojciec, Walijczyk mieszkający w Teksasie, krzepki nafciarz, w sile wieku został dotknięty kalectwem i skazany na rolę gospodyni domowej; w rezultacie jego życiem rządziły kompensacja poczucia niższości i gniew.
W końcu w przypływie frustracji Gray uciekł z domu. Wstąpił do wojska w wieku osiemnastu lat, do Rangersów jako dwudziestojednolatek i wyróżnił się zarówno w polu, jak i za biurkiem. Potem, w wieku dwudziestu trzech lat, stanął przed sądem wojskowym za uderzenie przełożonego oficera, durnia, przez którego zginęli niewinni ludzie. Za swój wybuch dostał rok w więzieniu w Fort Leavenworth. Wtedy zgłosił się do niego Painter Crowe, żeby wykorzystać talenty i umiejętności Graya do nowych celów.
To było dziewięć lat wcześniej.
Jednak jądro gniewu w nim pozostało. Bał się, że zostało wpisane w jego DNA i to dziedzictwo przekaże swojemu dziecku.
Zakładając, że kiedykolwiek zobaczę jeszcze moje dziecko, pomyślał.
Przyspieszył kroku. Wcześniej Painter powiedział, że ma już jakieś informacje na temat ataku, ostrzegł jednak, że wciąż zbiera dane wywiadowcze. Między innymi wysłał ekipę techników Sigmy do domu Graya, żeby pomogła policji szukać śladów i wskazówek dotyczących napastników.
Zanim Gray dotarł do biura dyrektora, zobaczył przez otwarte drzwi do półkolistego pomieszczenia jakiś ruch i skręcił tam. Było to centrum komunikacyjne Sigmy, główny ośrodek nerwowy całej operacji. Zwykle była to domena Kat, pełniącej obowiązki szefa wywiadu i zastępczyni dyrektora.
Młody człowiek odtoczył krzesło od rzędu monitorów komputerowych zajmujących jedną ścianę. Jason Carter był asystentem Kat. Oczy miał podkrążone, chłopięca twarz pociemniała i stwardniała, dając przedsmak mężczyzny, jakim Jason stanie się w przyszłości.
– Jak się czuje Kat? – zapytał.
Gray wiedział, że chłopak pyta przez uprzejmość. Podłączony do tych komputerów, pewnie wiedział więcej o wynikach badań szefowej i stanie jej narządów wewnętrznych niż on. Ponad ramieniem Jasona na jednym z ekranów jaśniały fotografie córek Monka – Penny i Harriet. Pod nimi biegł pasek informacyjny Bursztynowego Alertu. Zdjęcia dziewczynek rozesłano po całym północnym wschodzie kraju.
– Painter kazał mi pracować nad czymś na wasze spotkanie – wyjaśnił Jason. – Powinienem…
– Więc wracaj do pracy – warknął Gray.
Oderwał wzrok od córeczek Monka i ruszył dalej. Nie chciał tu być dłużej, niż to konieczne. A jednak twarz go paliła z powodu opryskliwości wobec Jasona. Chłopak tylko próbował pomóc.
Na końcu korytarza drzwi gabinetu Paintera stały otworem. Gray wszedł bez pukania. Gabinet wyglądał spartańsko. Jedyny osobisty akcent stanowiła rzeźba z brązu Remingtona, stojąca na piedestale w kącie. Przedstawiała wyczerpanego indiańskiego wojownika, zgarbionego na koniu. Gray podejrzewał, że miała przypominać zarówno o pochodzeniu dyrektora, jak i o kosztach walki ponoszonych przez każdego żołnierza. Poza nią w pokoju stało tylko parę krzeseł oraz szerokie mahoniowe biurko na środku. Na trzech ścianach jaśniały płaskie monitory.
Painter stał przed jednym z nich, studiując mapę północnego wschodu, nałożoną na szereg powoli przesuwających się czerwonych V, wyznaczających trasę samolotu. Widocznie uzyskiwał dane z kontroli ruchu lotniczego.
Dyrektor odwrócił się do wchodzącego Graya. Chociaż starszy od podwładnego o ponad dekadę, zachował wysportowaną, muskularną sylwetkę. Ten człowiek nie miał w sobie nic tandetnego. Był twardy i kompetentny, zdolny ocenić każdego jednym spojrzeniem. Wbił wzrok stalowobłękitnych oczu w Graya, wyraźnie badając jego obecny stan, sprawdzając zdolność do funkcjonowania.
Gray spokojnie, nieugięcie wytrzymał to spojrzenie.
Painter kiwnął głową, pozornie zadowolony. Podszedł do biurka, ale nie usiadł. Przesunął ręką po kruczoczarnych włosach, odgarnął pojedynczy śnieżnobiały kosmyk za ucho, jakby wsuwał na miejsce orle pióro.
– Dzięki, że do nas dołączyłeś.
Gray spojrzał na drugiego mężczyznę w pokoju. Przed biurkiem dyrektora rozwalał się na krześle ponaddwumetrowy olbrzym, szeroko rozstawiwszy nogi. Miał na sobie długi do kostek skórzany płaszcz. Z pobrużdżoną twarzą i włosami ściętymi na jeża wyglądał prawie jak ogolony goryl – chociaż to porównanie uwłaczało wszystkim gorylom.
Painter wskazał go ręką.
– Kowalski przyszedł minutę przed tobą.
I najwyraźniej od razu poczuł się jak w domu, pomyślał Gray.
Kowalski trzymał w zębach cygaro. Co dziwne, przycięty koniec żarzył się rdzawym szkarłatem. Zwykle Painter nie tolerował palenia. To odstępstwo od zasad świadczyło o napięciu panującym w dowództwie Sigmy. Co więcej, olbrzym zwykle miał w pogotowiu jakąś złośliwą uwagę albo głupi dowcip. Jego milczenie musiało oznaczać, że naprawdę się przejął…
Wydmuchnął potężną chmurę dymu z cygara i spojrzał na Graya.
– Wesołych cholernych świąt – rzucił.
Gray chyba jednak niewłaściwie zinterpretował jego małomówność. Kowalski widocznie rozkoszował się dymem w płucach i dlatego nie odezwał się od razu. Lecz, o dziwo, ta odrobina normalności podniosła Graya na duchu.
Podtrzymując ją, zignorował Kowalskiego i zwrócił się do Paintera:
– Co mi chciałeś powiedzieć?
Dyrektor Sigmy wskazał krzesło.
– Siadaj.