Tygiel zła. James RollinsЧитать онлайн книгу.
w złych zamiarach.
Ręka trzymająca Marę obróciła ją dookoła. Widok napastnika zdusił krzyk w jej gardle. Górował nad nią umięśniony olbrzym. Lecz to jego twarz, o oliwkowej cerze i bezdennych czarnych oczach, napełniła ją zgrozą.
Zwłaszcza cztery pokryte strupami zadrapania na policzku.
Pamiętała, jak matka Carly walczyła, jak rzuciła się na przywódcę napastników. Charlotte rozorała mu policzek długimi paznokciami i zerwała z oczu opaskę.
To był ten morderca.
Przerażenie natychmiast przerodziło się w furię. Jakby opętana mściwym duchem doktor Carson, Mara wyrwała zza paska ukradziony nóż do steków i z całej siły wbiła go w ramię, które ją trzymało. Napędzane adrenaliną ostrze przebiło przedramię na wylot.
Spodziewała się, że ten cios uwolni ją od napastnika, ale on tylko ścisnął ją mocniej. Rozciągnął wargi w szyderczym uśmieszku.
Z boku rozległ się gardłowy okrzyk mężczyzny trzymającego Carly, która mocno nadepnęła mu obcasem na śródstopie. Potem machnęła głową do tyłu, kiedy się nad nią pochylił. Twarda czaszka dziewczyny rozbiła mu nos i krew trysnęła fontanną. Gdy ranny rozluźnił uścisk, Carly zdołała się wyrwać i skoczyła na olbrzyma trzymającego Marę.
Lecąc w powietrzu, zamachnęła się ramieniem i trzasnęła knykciami prawej dłoni w gardło wielkoluda. Zakrztusił się, bo cios prawie zmiażdżył mu krtań.
Mara była wolna.
– Chodź! – wrzasnęła Carly.
Pobiegły w głąb terminalu, ale w tłumie przed nimi z grupy zaskoczonych pasażerów wysunęli się następni napastnicy, gotowi zastąpić im drogę. Było ich za wielu, żeby nawet Carly ze swoimi sporymi umiejętnościami dała im radę. Przyjaciółka Mary, zawsze rozpierana energią, na studiach uczęszczała na kursy krav magi, sztuki samoobrony opracowanej przez izraelskie wojsko.
– Tędy! – Mara pociągnęła przyjaciółkę w przeciwnym kierunku i pobiegła do wyjścia.
Przed strefą odbioru bagażu przy krawężniku czekał rząd taksówek. Zanim ktokolwiek zdążył zatrzymać dziewczyny, wypadły przez drzwi na słońce. Popędziły do pierwszej taksówki w rzędzie, odtrącając mężczyznę ciągnącego walizkę.
– Desculpe! – zawołała do niego przepraszająco Mara i obie wpakowały się na tylne siedzenie.
– Jedź! – krzyknęła Carly do kierowcy. – Rápido!
Taksiarz nie odezwał się, tylko wrzucił bieg i ruszył.
Mara obejrzała się i zobaczyła, że olbrzym wybiegł na chodnik. Przyciskał do piersi przebite ramię i rozglądał się, ale ich nie zauważył.
Dzięki Bogu.
Wokół przywódcy zebrało się więcej mężczyzn. Machnął zdrowym ramieniem i grupa szybko się rozproszyła, zapewne żeby zniknąć, zanim ochrona lotniska zareaguje.
Mara opadła z powrotem na siedzenie.
Carly uniosła jedną brew.
– Okay, co teraz? – spytała.
– Ten człowiek na lotnisku.
– Ten bandzior, którego dźgnęłaś jak świnię?
Mara skinęła głową.
– On… to on zabił twoją mamę.
Godzina 10.55
Todor Yñigo siedział na fotelu pasażera w furgonetce Mercedesa. Do ucha miał przyciśnięty telefon, który przytrzymywał barkiem. Powoli wyciągał nóż z przedramienia, ząbkowane ostrze zgrzytało o kość.
Kierowca obserwujący go kątem oka skrzywił się na ten widok.
Todor zachował spokój i nie zmienił wyrazu twarzy, kiedy ostrze wysuwało się z mięśni i skóry. Krew popłynęła obficie. Rzucił nóż na podłogę i przystąpił do bandażowania rany. Pracował flegmatycznie, nie odczuwając żadnego dyskomfortu.
To było jego przekleństwo i błogosławieństwo.
Nauka twierdziła, że jego chorobę – wrodzoną niewrażliwość na ból, analgezję – powodowała genetyczna mutacja genu PRDM12, która wyłączała blokery kanałów sodowych i blokowała wszystkie receptory bólu. Na całym świecie zaledwie około stu osób cierpiało na tę przypadłość.
A ja jestem jednym z wybranych.
Początkowo nie uważał tego za błogosławieństwo. Ani jego matka. Urodził się w małej wiosce w baskijskim regionie północnej Hiszpanii, gdzie wciąż królowały dawne wierzenia. Jako dziecko podczas ząbkowania o mało nie odgryzł sobie języka, ponieważ nie czuł bólu. Potem, kiedy miał cztery lata, pewnego dnia jego matka wróciła do kuchni i zobaczyła, że synek trzyma rozgrzany do czerwoności garnek z wrzątkiem w rękach, które dymią i pokrywają się pęcherzami, i chichocze, pokazując jej nową zabawkę.
Podejrzewała już wcześniej, że jego przypadłość piętnuje go jako pomiot Szatana, a to wydarzenie zdawało się potwierdzać jej obawy. Którejś nocy próbowała zabić syna, udusić go poduszką. Uratował go ojciec, który wyciągnął matkę na podwórze i pobił na śmierć. Potem zeznał, że została stratowana przez byka, co nie było dalekie od prawdy.
Ojciec nie podzielał obaw matki, nie wierzył, że jego syn jest zły – chłopiec, któremu dał na imię Todor, co po baskijsku znaczy „dar od Boga”. Nauczył go imion licznych świętych i opowiadał o ich męczeństwie, o odrywanych kończynach, chłostaniu na śmierć, ciałach pieczonych na żelaznych rusztach.
„Ty nigdy nie zaznasz takich cierpień – mówił mu ojciec. – To nie jest piętno Szatana, ale dar od samego Boga. Urodziłeś się, żeby zostać żołnierzem w Jego wspaniałej armii i nigdy nie czuć bólu tak jak święci”.
Ojciec wierzył również, że postępek Todora w kuchni był cudownym znakiem. Zabrał go do tajnego Świętego Oficjum w większym nadmorskim mieście San Sebastián. Obaj uklękli przed trybunałem mężczyzn w długich szatach i przepaskach na oczach i ojciec opowiedział o chłopcu, który trzymał w rękach rozpalony garnek – płonący kocioł – i nie czuł bólu.
„To pewny znak, że on należy do Tygla”, zakończył.
Uwierzyli mu i przyjęli chłopca. Namaścili go według starożytnych rytuałów swojego zakonu, który wywodził się z czasów inkwizycji i wciąż istniał w sekretnych zakątkach Europy i reszty świata. Nauczyli go łaciny, wpoili mu swoje metody i wyszkolili na jednego z ich żołnierzy w walce z nieprawością świata.
Jego pierwszym oczyszczeniem – kiedy skończył szesnaście lat – była Cyganka w tym samym wieku. Udusił ją swoimi pobliźnionymi rękami, wspominając, jak matka próbowała wydusić z niego życie.
To było piętnaście lat temu.
Stracił już rachubę grzeszników, których usunął własnymi rękami.
Telefon przy uchu Todora wreszcie połączył się z jego dowódcą.
– Inquisitor Generalis.
– Melduj, Familiares Yñigo.
Todor wyprostował się, jakby wielki inkwizytor mógł go widzieć. Awansował do rangi familiares dopiero przed dwoma laty i dostał pod nadzór własną kadrę żołnierzy. Ten tytuł przyznawał mu również status impieza de sangre – czystości krwi – jako prawdziwemu chrześcijaninowi, nieskażonemu krwią muzułmańską ani żydowską.
– Jest tak, jak przepowiedziałeś,