Tygiel zła. James RollinsЧитать онлайн книгу.
wpatrywała się w rozmazany obraz.
Czy Mara próbowała jej coś zasygnalizować?
Koktajle Mołotowa rozbiły się o ściany. Płomienie strzeliły wysoko i fala żaru oblała Charlotte.
Umierająca kobieta wciąż jednak wpatrywała się w serce ognia.
Symbol na ekranie przyspieszał jeszcze przez parę sekund – potem nagle znieruchomiał. Ale środek się nie zatrzymał. Fragmenty oderwały się i rozproszyły.
Przywódca, widocznie także zaintrygowany tą zagadką, podszedł do nieruchomego ciała Charlotte. Chociaż ze swojego miejsca na podłodze nie widziała jego twarzy, wyczuwała zdziwienie mężczyzny. W pentagramie pozostały tylko dwa promienie gwiazdy, niczym diabelskie rogi.
Najwyraźniej zobaczył to samo co ona, bo zesztywniał, wyraźnie obrażony. Zatoczył się do tyłu, podniósł ramię i krzyknął po hiszpańsku:
– Znisz… zniszczyć ten computadora!
Ale było już za późno. Obraz zmienił się po raz ostatni – wykonał ćwierć obrotu.
Pistolety trzasnęły, kule przeszyły ogień. Ekran komputera pękł i pociemniał. Charlotte opadła bezwładnie i podążyła za ciemnością, wypatrując obiecanego światła na końcu, modląc się o bezpieczeństwo Mary.
Lecz jeden obraz wciąż towarzyszył jej w głębinach. Płonął jasno przed oczami jej duszy. To był ostatni obraz widoczny na ekranie. Krąg wokół pentagramu zniknął i pozostał tylko nowy symbol, który urósł i wypełnił ekran, zanim kule dosięgły monitora.
Wyglądał jak grecka litera.
Sigma.
Nie wiedziała, co znaczy ten symbol, ale jego doniosłość dała umierającej nadzieję.
Nadzieję dla świata.
CZĘŚĆ PIERWSZA
DUCH W MASZYNIE
Σ
1
Silver Spring, Maryland, USA
24 grudnia, godzina 21.06 czasu miejscowego
Kiedy moneta wirowała w powietrzu, komandor Grayson Pierce poczuł narastający niepokój. Siedział na stołku obok swojego najlepszego przyjaciela, Monka Kokkalisa, który rzucił ćwierćdolarówkę wysoko nad mahoniowym barem.
Inni klienci Quarry House Tavern zgromadzili się wokół nich, pijani, hałaśliwi i kłótliwi, i czekali na upadek monety. Po drugiej stronie tawerny mały zespół zarzynał The Little Drummer Boy w wersji rockabilly. Ciężki łomot basowego bębna rezonował w żebrach Graya, potęgując napięcie.
– Reszka! – zawołał Monk, kiedy ćwierćdolarówka błysnęła przelotnie w słabym świetle.
To był trzynasty rzut monetą.
Tak jak dwanaście razy wcześniej, ćwierćdolarówka spadła płasko na jego dłoń. Profil Jerzego Waszyngtona zalśnił, doskonale widoczny dla wszystkich.
– I jest reszka! – potwierdził Monk trochę bełkotliwym głosem.
W tłumie rozległy się jęki i wiwaty, zależnie od tego, czy ktoś stawiał na niego, czy przeciw niemu. Trzynasty raz z rzędu Monk rzucił monetą i prawidłowo odgadł, co wypadnie. Czasami orzeł, czasami reszka. Po każdym udanym rzucie Gray i jego przyjaciel dostawali w nagrodę darmową dolewkę.
Barman schylił się pod knajpianą maskotką – wiszącym łbem dzika, teraz przystrojonym czerwoną czapką Świętego Mikołaja – i przyniósł dzbanek guinnessa.
Podczas gdy ciemne piwo wypełniało kufle, jakiś bysior wepchnął się między Graya i Monka, o mało nie zwalając Graya ze stołka. Cuchnął whisky i tłuszczem.
– To sztuczka… pieprzona sztuczka. On używa fałszywej ćwierćdolarówki. – Chwycił monetę i zaczął ją oglądać przekrwionymi oczami.
Inny klient – widocznie kumpel oskarżyciela – próbował go odciągnąć. Dobrana z nich była para: przed trzydziestką, takie same bluzy z podwiniętymi rękawami, tak samo krótko ścięte włosy. Lobbyści, może prawnicy, ocenił Gray. Tak czy owak, brakowało im tylko pieczątek na czołach: BYŁY CZŁONEK BRACTWA STUDENCKIEGO.
– Daj spokój, Bryce – łagodził mniej pijany z tej dwójki. – Facet użył z sześciu różnych monet. Raz nawet dziesięciocentówki. To nie może być sztuczka z monetą.
– Gówno prawda. To oszust.
Próbując się uwolnić z uścisku kumpla, Bryce stracił chwiejną równowagę. Zamachał rękami, nieświadomie celując łokciem w twarz Graya.
Komandor zdążył się uchylić i poczuł na nosie podmuch powietrza. Rozpędzone ramię trafiło w bok przechodzącą kelnerkę, dźwigającą na ramieniu ciężką tacę. Szklanki, talerze i jedzenie – głównie frytki i krokiety ziemniaczane – poleciały w powietrze.
Gray zerwał się i złapał młodą kobietę w talii. Podtrzymał ją i osłonił przed deszczem szkła spadającym na bar.
Monk już wstał i napierał na pijanego mężczyznę.
– Odejdź, koleś, bo zobaczysz.
– Bo co? – zaszydził Bryce. Bynajmniej się nie przestraszył, tym bardziej że ogolona głowa Monka sięgała mu ledwie do ramienia.
Monk musiał wyciągnąć szyję, żeby spiorunować wzrokiem przeciwnika. Na domiar złego w grubym wełnianym swetrze, maskującym twarde mięśnie wyrobione przez lata w Zielonych Beretach, wyglądał jak mięczak. A wesoła choinka wyhaftowana z przodu swetra – prezent od jego żony Kat – raczej nie mogła skłonić Bryce’a, żeby się wycofał.
Wyczuwając narastające napięcie, Gray wypuścił kelnerkę z objęć.
– Nic się pani nie stało?
Kiwnęła głową i odsunęła się w bezpieczne miejsce.
– Nie, dzięki.
Barman nachylił się i wskazał drzwi.
– Wyjdźcie na dwór, chłopcy.
Tymczasem następni kumple Bryce’a z bractwa zebrali się wokół tych dwóch, gotowi wesprzeć towarzysza.
Wspaniale.
Gray sięgnął obok Bryce’a, żeby wyciągnąć Monka z tej sytuacji.
– Wynośmy się stąd – rzucił.
Zanim dosięgnął przyjaciela, ktoś pchnął go z tyłu. Pewnie któryś z tej paczki, przekonany, że Gray zamierza się na ich kumpla. Komandor wpadł na Bryce’a, co podziałało jak płachta na byka – Bryce ryknął i wyprowadził sierpowy w szczękę Monka.
Ten uchylił się, chwycił pięść napastnika i zatrzymał w powietrzu.
Bryce uśmiechnął się pogardliwie, napinając bicepsy napakowane w siłowni, gotowy wyrwać rękę. Potem Monk ją ścisnął. Pogardliwy uśmieszek agresora zmienił się w grymas bólu.
Monk mocniej zacisnął palce, zmuszając gościa do przyklęknięcia na jedno kolano. Ręka Monka była w rzeczywistości protezą, skonstruowaną z użyciem najnowszej wojskowej technologii. Prawie nieodróżnialna od prawdziwej, łatwo mogła rozłupywać orzechy – a w tym przypadku