Napraw mnie. Anna LangnerЧитать онлайн книгу.
lepsze niż Steve, Barry i cała ta pożal się Boże firma! Wolę spotkać Osamę, Saddama albo nawet samego szatana. A nawet Laurę. Każdy, tylko nie oni!
– Amy, kochanie! Jak miło cię widzieć! – Głos Laury dudni mi w uszach, gdy wpadam na nią na korytarzu.
O Boże! Dlaczego nie szatan?! Dlaczego zesłałeś mi Laurę?! Co ona tutaj robi?!
– Nie wyglądasz najlepiej. Tylko mi nie mów, że to ciąża. – Zerka na mnie wzrokiem troskliwej mamusi. – Czy mój syn cię zapłodnił? To z tego powodu się rozstaliście? Niech ja go tylko dorwę! Zostawić ciężarną! – Jej głos niesie się po korytarzu.
Steve i pozostali właśnie wychodzą z sali konferencyjnej i wszystko słyszą. Kilka ciekawskich głów wychyla się z innych pomieszczeń. Jak widać, nie tylko my mamy nadgodziny.
Nieźle. Teraz całe biuro pozna szaloną mamuśkę.
– Co ty tu, kurwa, robisz, mamo?! – Barry wychodzi z sali ostatni i wygląda, jakby zobaczył ducha.
– Nie kurwuj mi tu! Jesteś w pracy!
– No właśnie. Jestem w pracy. Co. Ty. Tu. Robisz?
– Obiecałeś wpaść na obiad, a potem napisałeś SMS-a, że masz nadgodziny. Postanowiłam podrzucić ci lazanie. Tak ciężko pracujesz. I jeszcze ta sytuacja z ojcem. Popsuło się między wami, odkąd rzuciłeś studia. – Laura robi smutną minę, ale nagle na moje nieszczęście przypomina sobie o moim istnieniu i znów uśmiecha się życzliwie. – Oczywiście lazanie są także dla ciebie. Gdy dowiedziałam się, że tu pracujesz, omal nie umarłam z radości.
Szkoda. Wielka szkoda. To byłaby piękna śmierć…
– Chociaż nie wiem, czy powinnaś to jeść. Już wystarczająco się zaokrągliłaś. Który to miesiąc? – Laura spogląda na mój brzuch, który od razu staram się wciągnąć.
– Nie jestem w ciąży.
– Jak to nie? A niby co to jest? Przecież tam musi być jakiś słodziutki bobasek! – Chwyta fałdkę na moim brzuchu, której, jestem tego pewna, rano jeszcze nie było.
– To po prostu mój brzuch – mamroczę, wbijając wzrok w swoje buty.
Błagam, niech podłoga się rozstąpi i niech pochłonie mnie piekło. Wszystko będzie lepsze niż takie upokorzenie.
Mam wrażenie, że obserwujący nas ludzie, czyli jakieś kilkanaście osób, wstrzymują oddech. Steve stoi za Barrym i w jego oczach widać czyste przerażenie. Wcale mu się nie dziwię. Dwie dziewczyny z działu PR wymieniają porozumiewawcze spojrzenia.
Nie ma co, emocje lepsze niż w brazylijskiej telenoweli. Patrzcie sobie.
– Och… no cóż… W takim razie lazanie będą dla Barry’ego, a tobie kupię w automacie kawę. DIETETYCZNĄ. – Laura wygląda na odrobinę zmieszaną, ale nie na tyle, by przestać mnie dalej pogrążać.
Jedna z dziewczyn z działu PR śmieje się szyderczo. To chyba ta, która towarzyszyła Barry’emu podczas imprezy. Obiecuję sobie, że jutro ją zabiję. O ile wcześniej nie doznam samozapłonu ze wstydu.
– Sylvio, rano miałaś problem z dokumentem na swoim komputerze, prawda? – zwraca się do niej Barry, a ona w odpowiedzi kiwa głową i zalotnie się uśmiecha.
– Mówiłeś, że coś wymyślisz i przyjdziesz mi pomóc. – W jej ustach tekst o „pomocy” brzmi dość dwuznacznie i nic na to nie poradzę: jestem zazdrosna.
Jestem zła. Zazdrosna.
I mam fałdę na brzuchu. Dajcie mi cyjanek.
Najlepiej w postaci żelków. Zakończmy to!
– Idź do komputera, otwórz ten dokument i wciśnij klawisz F-szesnaście. Powinno pomóc – stwierdza poważnym tonem Barry.
Spoglądam na niego rozbawiona, a on, co zaskakujące, odwzajemnia uśmiech.
Nienawidzę go i uśmiecham się do niego. On nienawidzi mnie i się do mnie uśmiecha. Czy ktoś wie, o co tutaj chodzi?
Dziewczyna oczywiście nie łapie żartu. Swoją drogą, jakim cudem takie osoby pracują w Black Library? Widać nie tylko ja dostałam się tutaj z przypadku.
– F-szesnaście, F-szesnaście… Okej, zobaczymy, czy to coś da – odpowiada, po czym wraca do swojego pokoju.
Najwyraźniej Sylvia podobnie jak ja lubi gadać do siebie, bo po chwili zza drzwi dobiega do nas:
– Gdzie jest to pieprzone F-szesnaście?!
Kilka osób zaczyna się śmiać i napięcie nieco opada. Przynajmniej nie jestem jedyną, która zrobiła z siebie pośmiewisko.
Ludzie powoli rozchodzą się do swoich gabinetów. Steve mamrocze pod nosem coś na temat braku dyscypliny w firmie, a Laura próbuje wcisnąć Barry’emu pojemnik z lazaniami. Sytuacja opanowana.
– Gdzie jest ten sukinkot?!
Ludzie znów wychylają się ze swoich pokoi. Wygląda na to, że dziś mają dzień pełen atrakcji.
Stukot obcasów staje się coraz głośniejszy.
– Gdzie on jest, pytam się!
Znam ten głos.
Tylko nie to!
Zamykam oczy i modlę się, aby to był zły sen. Gdy do mojego nosa dociera jednak zapach mocnych, znajomych perfum, już wiem, że to się dzieje naprawdę.
– No co tak na mnie patrzysz? Napisałaś mi: „Nienawidzę go. Możesz go zabić”. No to jestem!
– Becky… To był jeden niewinny SMS. Miałam chwilowy kryzys. – Zakrywam twarz dłońmi, a potem patrzę na przyjaciółkę przez palce. Jest cień szansy, że zrozumie aluzję i taktownie zniknie.
– To nie było niewinne! To było rozpaczliwe wołanie o pomoc! A ja zawsze pomagam ludziom w potrzebie!
To by było na tyle, jeśli chodzi o moją nadzieję.
Becky brakuje tylko czerwonej peleryny i maski superbohaterki. Chociaż i bez tego zwraca na siebie uwagę.
– Hej, Lauro, co u ciebie? – mówi do kobiety, ignorując oniemiałego Steve’a i Barry’ego, który chyba się jej boi. – Przykro mi, ale twój syn to kawał fiuta. Mam na dole w swoim aucie wyciskarkę do cytrusów, której nie zawaham się użyć.
Laura robi dobrą minę do złej gry i jak zwykle się uśmiecha. Barry blednie.
– Becky, to naprawdę nie było konieczne… – zaczynam mówić, ale ona mi przerywa.
– Ej, ta wyciskarka waży chyba tonę! Musiałam znieść ją do samochodu. Chyba nie myślisz, że przyjechałabym tutaj bez żadnej broni!
Problem z Becky jest taki, że nigdy nie jestem pewna, kiedy mówi poważnie. Mam nadzieję, że ta wyciskarka to tylko ponury żart.
– Co ty tu właściwie robisz, Becky? Wiem, że lubisz być w centrum uwagi, ale miejsce intelektualnych ameb jest gdzie indziej – odzywa się nagle Barry.
Błąd. Wielki błąd.
Biedaku, jesteś już martwy. Możesz obrażać jej wygląd i komentować seksualną rozwiązłość, ale jeśli powiesz coś na temat jej intelektu… Pożegnaj się ze swoim fiutem, Barry. Skłamałabym, mówiąc, że nie będę za nim tęsknić.
– Myślałeś, że się przede mną ukryjesz? Choćbyś schronił się w Pentagramie, to i tak bym cię dopadła! – Becky płonie nienawiścią.
–