Pokłosie przekleństwa. Edyta ŚwiętekЧитать онлайн книгу.
popołudniowe godziny szczytu. Ruch wyraźnie się wzmagał, mimo że bydgoszczanie powyjeżdżali na urlopy. Trzeba jechać na Przemysłową. Na pewno złapię jeszcze Tymka w biurze. Pewnie wolałby, abyśmy pogadali tam, a nie na Miedzyniu.
– Dobrze, stary, wielkie dzięki za informację. Oczywiście zachowam to w tajemnicy.
– Ta sprawa i tak nie ma większego znaczenia. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Zasadniczo to przeoczenie, że teczka nadal tutaj jest. Zajmuje tylko miejsce.
Dereń poklepał go po ramieniu.
– Mnie wasz bałagan nie przeszkadza. A co do kwitów: zawsze lepiej mieć więcej niż mniej. Nawet teraz. A może zwłaszcza teraz? – Puścił oko do kolegi, a potem wyszedł z jego pokoju.
Zgodnie z przewidywaniami zastał Trzeciaka w Dłutexie. Przyjaciel nie kwapił się do wyjazdu. Bąknął coś o Elżuni marudzącej, że dawno nie odwiedzał Hanki. Zaczął nawet tłumaczyć, że na niego wizyty w takich placówkach źle wpływają. Dręczyły go wyrzuty sumienia, gdyż faktycznie w minionym półroczu zaniedbał młodszą córkę. Jego pomoc sprowadzała się do dawania łapówek pielęgniarkom i lekarzom, by zapewniali psychicznie chorej jak najlepszą opiekę.
Pod tym względem przyjaciele stanowili absolutne przeciwieństwo. Dereń nie wyobrażał sobie, by miał odseparować Karolinę. Choć spoglądanie na cierpienie dziecka bolało, był przy niej w najtrudniejszych chwilach.
Widać Tymek nie jest aż takim kozakiem, za jakiego chciałby uchodzić – pomyślał pod adresem kumpla. Ugina się pod ciężarem trosk rodzicielskich.
Siorbnął zimną wodę z wysokiej szklanki, w której grzechotały kostki lodu.
Miniony okres nauczył go, by doceniać rzeczy ważne, a błahostkami w ogóle nie zwracać sobie głowy. Całkowicie przemeblował swoje priorytety. Kiedyś kręciło go posiadanie dóbr materialnych i szmalu. Teraz, gdy wiedział, że upłynie jeszcze wiele lat, nim spłaci długi, przestał marzyć o wypchanym portfelu, a doceniał to, że ma bezpieczny kąt i pełny żołądek. Jeśli komuś czegoś zazdrościł, to jedynie Tymkowi klimatyzacji w samochodzie. Z upływem lat coraz gorzej znosił upały. W jego starym „poldku”, określanym również jako „Borewicz”, musiał wystarczać nawiew oraz opuszczone szyby.
– Mam dla ciebie interesującą informację – zagaił.
Trzeciak rozparł się wygodnie na fotelu ustawionym w kącie dla gości. Nie zwykł rozmawiać z przyjacielem, gdy odgradzał ich od siebie blat biurka. Choć teoretycznie był pracodawcą Derenia, nigdy nie traktował go jak podwładnego. Nim przeszli do rzeczy, zaproponował Romkowi drinka i papierosa. Za alkohol gość podziękował, sięgnął jedynie po marlboro.
– Dziwi mnie, że sam do tego nie doszedłeś, przynajmniej po części – zaczął przybysz. – Czyżby ustalenie nazwiska potencjalnego hm… szwagra, dobrze mówię, stanowiło jakiś problem?
– Gdybym je znał, tobym ci je powtórzył – burknął Tymek. – Nowinę usłyszałem od Kazika, jemu zdradziła sekret Manuela, a kilka dni temu powtórzyła te słowa Agata. Ale żadna nie podała nazwiska. A gdy zapytałem moją siostrunię, parsknęła mi w twarz i stwierdziła, że najwyższa pora, abym dał Justynie święty spokój, bo dość już narozrabiałem. I że to sprawa Justyny, za kogo wychodzi za mąż.
– Kogo obstawiasz? Bo zakładam, że masz jakieś przypuszczenia.
– Waham się pomiędzy Klausem, u którego gościła, a człowiekiem, który umożliwił jej eksport ciuchów roboczych na Zachód. Nie przypuszczam, by w grę wchodził Müller, czy jak tam było temu oszustowi. Zamieszkanie tutaj byłoby samobójstwem z jego strony. A z tego, czego sam zdołałem się dowiedzieć, Justyna zostaje tutaj. Jej partner w biznesie nieszczególnie mnie interesuje, choć właściwie każdy ślad mógłby mnie naprowadzić na Müllera. Natomiast gdyby brała ślub z Engelem, to przyznaję, że sytuacja byłaby ciekawa. I na pewno chciałbym z nim odbyć męską rozmowę.
– No to cię pewnie rozczaruję. – Roman wymownie cmoknął. – Ale to żaden z nich. Chociaż… Nigdy nic nie wiadomo, bo koleś ma ciekawą przeszłość.
Tymek spojrzał na niego z zainteresowaniem.
– Nie trzymaj mnie w niepewności.
– Ryszard Mroczek. Mówi ci to coś?
Trzeciak zamyślił się, potem pokręcił głową.
– Absolutnie nic.
– A więc uważaj, teraz będzie najlepsze. Ten człowiek był oskarżony o przestępstwo polityczne. Siedział z Gienkiem w jednej celi na Wałach Jagiellońskich. Razem uciekli w osiemdziesiątym pierwszym.
– Co? – Tymek zakrztusił się dymem z papierosa.
– Tyle ustaliłem. W domyśle: jakimś cudem dotarł do zachodnich Niemiec i tam przesiedział gorący okres. Zapewne poznał Justynę, gdy odwiedziła Klausa Engela. Dałbym sobie rękę uciąć, że właśnie on wyjawił twojej szwagierce, co zrobiłeś młodemu.
– O kurwa!
Tymoteusz miętosił w dłoni dogasającego papierosa. Syknął, gdy żar osmolił włoski na jego palcach. Zdusił niedopałek i sięgnął po kolejnego.
– Ja pierdolę! Też sobie wyszukała absztyfikanta! Kurwa mać! – powtarzał wzburzony.
– I co teraz?
– Nie wiem. Nie mam pojęcia, co siedzi we łbie temu człowiekowi. I po co tak naprawdę tutaj wrócił. Bądź co bądź to przestępca. Po takim można się spodziewać wszystkiego.
– Polityczny – przypomniał Dereń. – To zmienia postać rzeczy. Nie jest jakimś tam opryszkiem, bandziorem ani złodziejem – uznał za stosowne uspokoić przyjaciela.
– Ale wie zdecydowanie za dużo. Przynajmniej tak można zakładać. No bo kto, jeśli nie on, uświadomił Justynę? Psiakrew!
– Myślisz, że będzie chciał zrobić użytek ze swojej wiedzy?
– Pieron wie, ale to możliwe. Chociaż z drugiej strony, jak by na to nie patrzeć, jest zbiegłym aresztantem.
– Nie czarujmy się, dzisiaj tacy jak on już nie są zdrajcami narodu, ale bohaterami. Najpierw była amnestia, potem przemiany ustrojowe. Za to, co miał w kartotece, nikt teraz ludzi nie ściga. Nie masz więc na niego żadnego straszaka.
– On na mnie też nie ma nic! – Tymoteusz wstał gwałtownie z fotela. – Argumenty, którymi dysponuje, byłyby tylko słowem przeciwko słowu. Gienek jest pochowany we własnym grobie. Jego szczątki i trumna do tej pory pewnie już zgniły na amen.
– Tak. Tylko że pod nim leży ktoś inny. I Justyna dobrze o tym wie. Jeśli będzie ci chciała zaszkodzić, ma w ręku dowody.
– Jakie dowody? – prychnął Trzeciak. – I na co? Ja nie zabiłem młodego. Nawet bijatyki nikt nie jest mi w stanie udowodnić. Właściwie w ogóle nie byłem nad Brdą. Mroczek to sobie wymyślił, żeby mnie pogrążyć, choć nie ma ku temu podstaw.
– Otóż to: nie ma podstaw. Tacy świadkowie bywają wyjątkowo niebezpieczni – zauważył Dereń.
– Ale to wciąż jest słowo przeciwko słowu. Nie ma innych świadków, nie ma dowodów winy. Samego siebie by pogrążył, bo zakopał ciało małego nad rzeką. Może nawet przez niego Eugeniusz umarł? – stwierdził z przekąsem. – Równie dobrze ja mógłbym oskarżyć go o oszustwo z kasetami. I zapewne, gdybym włożył w to odrobinę wysiłku, udowodniłbym, że maczał w sprawie palce!
– No, no! – zaprotestował Dereń. On także wstał. Podszedł do Tymoteusza i złapał go za ramię. – Niech cię lepiej nie ponosi! Dobrze wiesz, że nie należy tykać gówna, gdy nie śmierdzi!
Właściwie podziwiał opanowanie przyjaciela.