Milczenie. Hubert HenderЧитать онлайн книгу.
mniejsza o to. Podobno pół kilometra niżej znaleźli ślady po ognisku. A jakieś pięćdziesiąt metrów od zwłok drugą piłę spalinową, pewnie należącą do zamordowanych mężczyzn. Technicy wzięli ją do badania. Słyszałeś o tym?
– Nie – odpowiedział. Przypomniał sobie, że znów nie wziął leków. Cholera, zapomniał. Włączył tryb głośnomówiący, poczłapał do kuchni, wziął trzy tabletki na nadciśnienie i popił je wystudzoną kawą. – Igor, rozmawialiśmy rano. Daj sobie siana. Ja się wszystkim zajmę. Przyjechałem do domu załatwić parę spraw, a po południu wracam na wieś.
– Jakich spraw?
– Nieważne.
– Zawsze, gdy tak mówisz, chodzi o młodego. Znów Marcel?
– Wyjątkowo nie. Pojechali do babci. Mam chwilę spokoju. Już zapomniałem, jak to jest być samemu w mieszkaniu i robić, co mi się podoba.
– To może wypijemy coś, skoro masz wolną chatę?
– Wiesz, że to nie jest najgłupszy pomysł? Jednak jak ruszysz tym pustym łbem, to czasami powiesz coś mądrego.
– Od dwóch dni chłodzę w lodówce flaszeczkę czegoś pysznego.
– Wolę piwo.
– Widzisz, tak się składa, że od paru dni chłodzę w lodówce piękny sześciopak.
– Kurwa, czy ty masz w lodówce coś poza alkoholem? Sześciopak rozpracowuję sam w jeden wieczór.
– Do wieczora schłodzę kolejny. Napierdolimy się jak za dawnych czasów. Wyjdziemy na balkon i będziemy wydzierać się jak pojebani. A potem…
– Pomyślimy – przerwał mu. – Na razie muszę coś jeszcze załatwić. Serio.
– O której chcesz tam jechać? – Igor zmienił temat.
– Czemu pytasz?
– Przejadę się. Chcę pomóc chłopakom. Naprawdę już mi lepiej. A poza tym nie jestem w stanie siedzieć w domu. To nie w moim stylu, zaraz tu eksploduję. Dziś młoda się z nami pokłóciła. Powiedziała, że nie akceptujemy jej poglądów, stylu, gustu… i że w ogóle nie akceptujemy jej jako odrębnej jednostki. Można ochujeć z tymi dziećmi. Im starsze, tym trudniejsze w wychowywaniu. Jak była mała, to tylko pieluchy, siku, kupa. A teraz? Chryste, weź to ogarnij.
– Opowiesz mi. Bądź o trzynastej pod moim domem. Tylko się nie spóźnij.
6
Punktualnie o trzynastej złapał termos z kawą i wyszedł przed budynek.
Kilka minut później czarny sportowy samochód wjechał w zakręt z piskiem opon. Igor zahamował parę centymetrów przed jego nogami.
– Coś ty taki zadowolony? – zapytał Krauze, gdy już wygodnie usiadł.
– Przejechałem na czerwonym świetle – odpowiedział kumpel i zarżał jak koń.
– Co w tym zabawnego? Znowu dostaniesz zjeby od szefa. A potem kwity do zapłacenia. Nie oszukasz systemu. Żyjemy w kafkowskim świecie.
– Niczego nie dostanę, nie widziałeś, że nie mam z przodu blachy? Zerwałem kilka dni temu, jak przywaliłem w słupek przy chodniku.
– Jesteś pierdolnięty, wiesz o tym?
– Zerwałem ją oczywiście niechcący. – Wskazał leżącą na tylnym siedzeniu tablicę rejestracyjną. – Słupek stał za blisko jezdni.
– No jak hamujesz parę centymetrów od ściany, tak jak przed moimi nogami, to się nie dziwię, że odpadła. Szef powinien cię wysłać na ponowne badania.
– Wzroku?
– Głowy.
– Nie bój żaby, kuźwa.
– To nie o jej głowę się boję, lecz o twoją.
* * *
Dwadzieścia minut później dotarli na tę samą polanę, na której spotkali się przed świtem. Zostawili auto, a potem weszli do wielkiej krainy drzew, która łączyła ze sobą krańce trzech różnych miejscowości. Las zajmował kilkaset hektarów, przechodząc w rozległe pola uprawne i łąki.
Gdy dotarli na miejsce, ujrzeli ubranych w białe kombinezony techników. Wyglądali jak pracownicy laboratorium o wysokim stopniu zagrożenia. Nosili je, by nie zostawić śladów – zapachowych, biologicznych, ale i wszelkich odcisków. Teren był ogrodzony taśmą policyjną. Krauze krzyknął do Radka Tokarza. Kolega oderwał się od roboty, machnął, dając znać, że za chwilę podejdzie. Robił odlewy. Krauze dostrzegł w oddali pojawiające się i znikające między drzewami sylwetki policjantów, które stapiały się z ciemnym tłem lasu. Przysłano tu co najmniej dziesięciu funkcjonariuszy z różnych wydziałów, mieli szukać wszystkiego, co mogło się łączyć z zabójstwem. Niestety mogli też zadeptać inne ślady. Mieli ograniczone możliwości i nie byli cudotwórcami. Odnalezienie wszystkich śladów w lesie wydawało się zadaniem wręcz niewykonalnym.
Policjanci zorganizowali również bazę techniczną. Postawili namiot ogrodowy z kilkoma krzesłami oraz duży stół. Mieli do dyspozycji dwa stare laptopy IBM z dostępem do baz danych policji.
– Igor, idź zobacz, co z ogniskiem. Trzeba sprawdzić to miejsce. Ja poczekam na Radka – powiedział Filip. – Ustalimy, co dalej, potem do was przyjdę. Za pół godziny zrobimy krótkie zebranie i omówimy plan działania. Podejrzewam, że spędzimy tu sporo czasu. Niech ktoś pojedzie do najbliższej miejscowości i kupi jakieś jedzenie i coś do picia. Ja was swoimi sezamkami nie wykarmię. Niektórzy są tu od świtu i trzeba o nich zadbać, muszą choć chwilę odpocząć. Ogarnij sprawy organizacyjne, okej?
Igor przytaknął, a potem ruszył leśną drogą wzdłuż strumienia. Chwilę później do Krauzego podszedł Tokarz. Technik poluzował zapięcia w kombinezonie, sięgnął po butelkę coli i łapczywie wypił prawie pół. Aż poczerwieniał.
– Zabezpieczyłem sporo śladów – powiedział, łapiąc oddech. – Jest tego trochę, dziś wyjątkowo nie mam na co narzekać. Mam całkiem niezłe odlewy, zajebiście wyraźne. Jak do muzeum. Poza naszymi, jak podejrzewam, jest też parę innych. Musimy przygotować listę osób, które stały bezpośrednio pod drzewem. To nam ułatwi pracę.
– Leśniczy, Sokołowski, Dominik Rudzki, Igor Fijałkowski, ja. Pięć osób – wyrecytował Krauze. – Co dalej?
– Doskonale. Godzinę temu w porozumieniu z prokuratorem i lekarzem odesłaliśmy ciała do prosektorium. Mamy wideo z miejsca zbrodni. Będę chciał również przygotować wizualizację miejsca. Ułatwi nam to wyobrażenie sobie, co się tu wydarzyło. Ale to dopiero za dwa, może trzy dni. Na razie mam pilniejszą robotę. Trzeba sprawdzić to miejsce centymetr po centymetrze.
– Ślady biologiczne?
– Jeśli już, to tylko na ciele. O tym pogadamy po sekcji. Możliwe, że znajdziemy coś na ubraniach. W lesie ciężko się pracuje, sam wiesz. Niedługo będę ujawniał ślady krwi luminolem. Chcę zobaczyć, jak padały ciosy, z której strony i jak morderca ich zaszedł. To są dwa różne miejsca, Filip, oddalone od siebie o osiemdziesiąt pięć metrów.
Krauze potaknął niecierpliwie.
– Czyli najpierw oberwał jeden, a potem drugi.
– Na razie tak to wygląda. Nic nie wskazuje na to, że ktoś ciągnął ciało. Zostałyby jakieś ślady, nadłamane gałęzie, rozrzucone liście. Teoria, że jeden z nich poszedł się na przykład wysikać, drugi został na miejscu, a potem też dostał, wydaje się całkiem prawdopodobna. Tyle tylko, że nie ma śladu moczu. Mam wrażenie, że zabójca czekał, aż się rozdzielą, i dopiero wtedy zaatakował. Nie dałby rady dwóm naraz. Oczywiście należy wziąć pod uwagę jeden ważny czynnik. A właściwie dwa. Noc. To