Bóg Imperator Diuny. Frank HerbertЧитать онлайн книгу.
jednak zmuszony odciąć się od nich. Rozmyślanie o nich nie ma sensu. Są zaledwie gorzkimi wspomnieniami… jak ten Duncan, który stoi przede mną z rusznicą laserową…
Wielcy bogowie podziemi! Przyłapał mnie na drzemce. Ma w ręku broń i mierzy mi prosto w twarz”.
– I ty, Duncanie? Ty także mnie zdradziłeś?
„Et tu, Brute?”
Każde włókno świadomości Leto było gotowe do błyskawicznej reakcji. Czuł, jak całe jego ciało drga. Ciało czerwia miało własną wolę.
– Powiedz, Leto, ile razy mam płacić dług wierności? – rzucił drwiąco Idaho.
Leto zrozumiał ukryte pytanie: „Ilu nas już było?”. Duncanowie zawsze chcieli to wiedzieć. Wszyscy o to pytali i żadna odpowiedź ich nie zadowalała. Wątpili.
– Czy mój podziw nie napełnia cię dumą, Duncanie? – spytał najsmutniejszym głosem Muad’Diba. – Czy nigdy się nie zastanawiałeś, dlaczego chcę cię mieć za towarzysza przez te wszystkie wieki?
– Bo wiesz, że jestem skończonym głupcem.
– Duncanie!
Głos rozgniewanego Muad’Diba zawsze wytrącał Idaho z równowagi i można było na to liczyć. Chociaż wiedział, że Leto włada Głosem, jak nie władała nim żadna Bene Gesserit, było do przewidzenia, że mu się nie oprze. Broń zadrżała mu w dłoni.
To wystarczyło. Leto stoczył się z powozu niczym pocisk. Idaho nigdy go nie widział tak opuszczającego powóz i nie przypuszczał, że to możliwe. Leto zaś potrzebował tylko dwóch rzeczy: prawdziwego zagrożenia, które wyczułby czerw, i uwolnienia jego ciała. Reszta działa się samoistnie z szybkością zdumiewającą nawet jego samego.
Najbardziej obawiał się broni laserowej. Mogła go ciężko zranić, niewielu jednak znało odporność ciała preczerwia na żar.
Runął na Idaho, odtrącając laser w momencie strzału. Z jednej z bezużytecznych płetw, które były kiedyś nogami Leto, rozeszła się fala bólu, wdzierając się do jego świadomości. Przez chwilę istniał tylko ból. Ciało czerwia miało jednak swobodę działania, a wstrząs wywołał gwałtowne ruchy. Leto usłyszał chrzęst łamanych kości. Broń została odrzucona daleko po posadzce krypty spazmatycznym ruchem ręki Idaho.
Staczając się z gholi, Leto przygotował się do nowego ataku, nie było jednak potrzeby. Zraniona płetwa słała sygnały bólu, a jej czubek był spalony. Skóra piaskowych troci zamknęła już ranę. Ból zmienił się w przykre pulsowanie.
Idaho się poruszył. Nie było wątpliwości, że jest śmiertelnie ranny. Klatka piersiowa została wyraźnie zgnieciona. Był już w agonii, ale otworzył oczy i spojrzał na Leto.
„Ten upór tych śmiertelnych opętań!” – pomyślał Leto.
– Siono! – westchnął Duncan.
Leto widział, jak opuszcza go życie.
„Ciekawe – pomyślał. – Czy to możliwe, by ten Duncan i Siona…? Nie, on zawsze okazywał głupocie Siony szczerą pogardę”.
Leto wspiął się na królewski powóz. Tym razem było blisko! Bez wątpienia Duncan mierzył w mózg. Leto zawsze pamiętał o swych wrażliwych dłoniach i stopach, ale nie pozwoli nikomu domyślić się, że to, co było jego mózgiem, nie jest już związane z twarzą. Mózg nie miał nawet ludzkich cech, bo jego węzły rozchodziły się po całym ciele. Powierzył to jedynie swym dziennikom.
O, te krajobrazy, które widziałem! I ci ludzie! Te dalekie wędrówki Fremenów i wszystkich innych. Nawet powrót, poprzez mity, aż do czasów Terry. O, te lekcje astronomii, intrygi, wędrówki ludów, bezładne ucieczki, nocne gonitwy do bólu w nogach i w płucach po wszystkich tych drobinkach kosmosu, na których broniliśmy naszego przemijającego stanu posiadania. Powiadam wam, że jesteśmy cudem, a moje wspomnienia nie pozostawiają co do tego wątpliwości.
– Wykradzione dzienniki
Kobieta pracująca przy pulpicie pod ścianą była zbyt rosła na wąskie krzesło, na którym przysiadła. Na zewnątrz dochodziło południe, ale w tym pokoju bez okien, głęboko pod miastem Onn, świeciła wysoko w narożniku tylko jedna lumisfera. Ustawiono ją na ciepłe, żółte światło, lecz nie rozpraszało ono szarości niewielkiego pomieszczenia. Ściany i sufit pokryte były jednakowymi prostokątnymi panelami z matowego szarego metalu.
W pokoju był jeszcze tylko jeden mebel – wąskie łóżko z cienkim materacem przykrytym szarym, nierzucającym się w oczy pledem. Było oczywiste, że żadnego ze sprzętów nie przeznaczono dla tej kobiety.
Nosiła luźny jednoczęściowy niebieski strój, opinający ciasno jej szerokie ramiona, kiedy pochylała się nad pulpitem. Lumisfera oświetlała krótko przycięte jasne włosy i prawą stronę jej twarzy, podkreślając kwadratowy zarys szczęki. Usta poruszały się bezgłośnie, wypowiadając słowa, gdy jej grube palce naciskały ostrożnie klawisze. Traktowała maszynę z respektem zrodzonym z lęku, który zmieniał się opornie w pełne obawy podniecenie. Długa znajomość z urządzeniem nie osłabiła żadnego z tych uczuć.
W miarę jak pisała, słowa pojawiały się na ekranie ukrytym w prostokącie ściany, który odsłonił opuszczony pulpit.
„Siona kontynuuje działania, które zapowiadają gwałtowny atak na Twoją Świętą Osobę. Pozostaje niezachwiana w swoim zadeklarowanym zamyśle. Dziś powiedziała mi, że kopie wykradzionych ksiąg rozda grupom, w których lojalność wobec Ciebie nie można wierzyć. Wymieniła Bene Gesserit, Gildię i Ixan. Mówi, że księgi zawierają Twoje zaszyfrowane słowa i że liczy na pomoc obdarowanych w przetłumaczeniu tych Twoich Świętych Słów.
Panie, nie wiem, jakie wielkie objawienia mogą się kryć na tych stronach, ale jeśli zawierają one coś, co zagraża Twojej Świętej Osobie, błagam, zwolnij mnie z przysięgi posłuszeństwa Sionie. Nie wiem, dlaczego kazałeś mi ją złożyć, ale się jej lękam.
Pozostaję Twoją wierną sługą
Nayla”
Krzesło skrzypnęło, gdy Nayla opadła na oparcie, zastanawiając się nad swymi słowami. Dźwiękoszczelny pokój był prawie całkowicie odcięty od świata. Słychać było tylko cichy oddech kobiety i odległe pulsowanie jakiejś maszynerii, wyczuwalne raczej w podłodze niż w powietrzu.
Nayla patrzyła na wiadomość na ekranie. Przeznaczona jedynie dla Boga Imperatora, wymagała czegoś więcej niż świętej prawdomówności. Wymagała pełnej szczerości, co kosztowało Naylę wiele wysiłku.
Po chwili skinęła głową i nacisnęła przycisk rozpoczynający kodowanie słów i przygotowanie ich do transmisji. Z pochyloną głową modliła się jakiś czas w milczeniu, zanim ukryła pulpit w ścianie. Wiedziała, że robiąc to, przekazuje wiadomość. Sam Bóg umieścił w jej głowie implant, żądając pod przysięgą zachowania tajemnicy i uprzedzając, że może nadejść dzień, kiedy przemówi do niej przez ten drobiazg. Nigdy tego jednak nie zrobił. Podejrzewała, że to dzieło Ixan. To było coś w ich stylu. Ale wykonawcą był sam Bóg, mogła więc odrzucić podejrzenie, że może się w tym kryć komputer, że może to być zakazane przez Wielką Konwencję.
„Nie będziesz czynił machin na obraz i podobieństwo umysłu ludzkiego”.
Wzdrygnęła się. Wstała i przestawiła krzesło na zwykłe miejsce przy łóżku. Jej ciężkie, muskularne ciało prężyło się pod lekkim niebieskim strojem. Były w niej pewność i rozwaga osoby świadomej swej siły. Odwróciła się i spojrzała tam, gdzie wcześniej był pulpit. Teraz widniał tam tylko prostokątny szary panel niczym się nieróżniący od innych. Żadna pozostawiona nitka ani włos