Legion. Geraint JonesЧитать онлайн книгу.
Panowało zamieszanie. Strach. Atmosfera oskarżeń.
– Cholera – warknąłem, wiedząc, że sen mi umknie.
I tak, pomimo bolących mięśni i rwania w czaszce, opuściłem stopy na zimną podłogę i wyruszyłem na poszukiwanie przyjaciół oraz odpowiedzi.
W świetle nadchodzącego dnia znalazłem Priscusa i Vara, którzy opierali się o krótką, frontową ścianę naszego baraku. Nie było widać nikogo innego, a z wnętrza dochodziło głębokie chrapanie przerywane okazjonalnymi napadami kaszlu żołnierzy, którzy pozbywali się sadzy z płuc.
– Dlaczego jesteście na nogach? – zapytałem przyjaciół.
– Z tego samego powodu co i ty – odparł Priscus. – Wyglądasz gównianie.
Odruchowo przesunąłem dłonią po potylicy.
– Czuję się jeszcze gorzej.
Wcześniej nie było czasu pogadać; centuria została pośpiesznie sformowana i wysłana w zamęt – pijani wkrótce wytrzeźwieli, obrzygawszy sobie winem pancerze i stopy – i teraz opowiedziałem przyjaciołom o wszystkim, co się wydarzyło od chwili, gdy usłyszałem trąbki i krzyki, do momentu, kiedy stanąłem obok nich, obserwując krwistoczerwony dysk wznoszącego się słońca.
– Ja też widziałem trupy. – Varo chrząknął, dotykając poznaczonej bliznami brody. – I nie ludzi, którzy udusili się w dymie. Jeden miał flaki na wierzchu.
– Żołnierze?
– Także cywile.
– Co się dzieje?
Varo wzruszył ramionami. Priscus kopnął grudkę ziemi.
– Justus został wezwany do dowództwa, może się dowiemy.
Justus był naszym centurionem i moi przyjaciele powodowani ciekawością czekali na niego przed jego kwaterą na końcu baraku.
– Może Oktawiusz coś wie. – Varo ziewnął. – I dlatego drań potrafi spać.
Uśmiechnąłem się. Nasz towarzysz był dobrym żołnierzem i jeszcze lepszym przyjacielem, ale nigdy nie zaprzątał sobie głowy pytaniem „dlaczego?”. Jeśli chodzi o naszą trójkę, stojącą razem w porze świtu, zawsze coś nas niepokoiło, dręczyło i nie odpuszczało. Samo reagowanie na wydarzenia nam nie wystarczało. Chcieliśmy znać powód naszych działań. Chcieliśmy spróbować przewidzieć następny ruch w grze, jaką było nasze życie.
– Możecie iść spać, jeśli chcecie – zaproponował Priscus. – Obudzę was, gdy Justus wróci.
– Nie zasnę. – Wiedziałem to, a Varo potwierdził moje odczucia.
Czekaliśmy więc. Czekaliśmy, aż słońce wspięło się ponad góry, żeby tam się usadowić, górując dokuczliwie nad doliną i miastem. Czekaliśmy, aż powietrze się ogrzało, a chłodny nocny wiatr, ku naszemu niezadowoleniu, ucichł. Czekaliśmy, aż nasze powieki – podrażnione przez dym i zaczerwienione – zrobiły się niesłychanie ciężkie. Czekaliśmy, aż w końcu tego pożałowaliśmy.
Wiele byśmy dali za kilka godzin więcej błogiego snu.
Justus był blady, kiedy go ujrzeliśmy. Lekko drżały mu ręce, a spojrzenie wyrażało niemal szaleńcze niedowierzanie.
Varo odezwał się pierwszy i jak zwykle nie owijał w bawełnę:
– Tak źle, panie?
Tylko tyle, a ja poczułem ucisk w gardle.
Centurion po prostu skinął głową, a potem spojrzał kolejno na każdego z nas. Miałem wrażenie, że stara się zapamiętać nasze twarze, jak wtedy, kiedy członek rodziny leży na łożu śmierci i cała nadzieja przepadła.
– Oddziały pomocnicze się zbuntowały – odpowiedział wprost. – Całe sto tysięcy.
12
Zdawało mi się, że pragnąłem wojny. Teraz, kiedy się objawiła w postaci rebelii stu tysięcy żołnierzy pomocniczych, zrozumiałem, że byłem głupcem.
Przez chwilę żaden z nas nic nie mówił. Później słowa spadły twardo i ciężko jak miecz kata.
– Jest nas dwa i pół tysiąca – stwierdził Priscus.
– Nie najlepszy stosunek – zauważył Varo, chętny podtrzymać swoją reputację zawziętego wojownika.
Justus wzruszył ramionami.
– Niezbyt – przyznał.
Co więcej można było powiedzieć? Mogłem być pewny siebie, mogłem być hardy, ale nie byłem idiotą. Przewaga czterdziestu do jednego? Mogliby walczyć jak dzieci, a i tak by nas zmiażdżyli.
– Jak to się stało? – zapytał Priscus.
– Jakie to ma znaczenie? – warknąłem. Ledwie chwilę wcześniej rozpaczliwie chciałem poznać odpowiedź. Teraz, kiedy miałem ją wymierzoną prosto w gardło, ciekawość ustępowała fatalizmowi.
– Ma znaczenie – upierał się Priscus. – Jak do tego doszło, panie? – zapytał.
Justus przesunął dłonią po pobrużdżonej twarzy. Wyglądał na zmaltretowanego wiadomością, jak skazany wojownik na arenie, ale wydawało się, że powtarzanie tego, co usłyszał w kwaterze głównej, daje mu poczucie celu i napełnia go energią. Wyobrażam sobie, że jako gawędziarz natychmiast poczuł się obserwatorem całej sytuacji i na błogie sekundy zapomniał, że sam jest w niebezpieczeństwie.
– Zostali zwerbowani na potrzeby kampanii – zaczął. – Sto tysięcy lekkiej piechoty i jazdy mających towarzyszyć Tyberiuszowi za Dunaj. Tylko, jak sądzę, wódz zapomniał o jednej rzeczy. To jest nowa prowincja. Może Tyberiusz ma krótką pamięć, ale miejscowi nie. Nie minęło nawet dwadzieścia lat od ostatniej wojny. Byłeś tam, Priscusie, prawda?
– Załapałem się na końcówkę – przyznał weteran.
– Pamiętasz zatem, co się stało?
Priscus zrobił głęboki wdech. Najwyraźniej przyczyna buntu stawała się dla niego jasna.
– Sprzedaliśmy ich młodych w niewolę – odpowiedział cicho.
Justus skinął głową, a potem splunął.
– Wtedy wydawało się to dobrym pomysłem, nie?
– Zabawne, że ludzie żywią urazę, kiedy zabrać im synów i braci i sprzedać jak zwierzęta – powiedziałem.
– To część wojny. – Varo wzruszył ramionami, niemal urażony tym, że pokonani mogli to odebrać tak osobiście.
– Jasne – przytaknął Priscus – ale potem dochodzi do odwetu.
Pozwoliliśmy, żeby te słowa w nas zapadły. Głowa nadal mnie rwała. Usta miałem wyschnięte i próbowałem sobie wmówić, że to na skutek całodziennej walki z pożarami, a nie ze strachu.
– Zatem chodzi wyłącznie o zemstę? – spytałem.
Justus przesunął językiem po dziąsłach, potem possał ząb.
– Zemsta. Władza. Wybór.
– Wybór?
– Plotka głosi, że największym plemieniem, które w tym uczestniczy, są Dalmaci. Ich przywódca, który zwie się Baton, najwyraźniej przedstawił im prosty wybór. Powiedział: „Tak czy inaczej, idziemy na wojnę. Chcecie walczyć o rozszerzenie rzymskich granic czy o własne domy?”.
Trudno nam było coś na to odrzec, z wyjątkiem:
– Dlaczego tego nie przewidzieliśmy?
Nikt