Histeria. Izabela JaniszewskaЧитать онлайн книгу.
– Poklepał Sochę pojednawczo po ramieniu, jakby właśnie zawarli ze sobą niepisaną umowę. – Komuś mogło zależeć na jej śmierci?
– Nie wiem. Nie sądzę. – Mężczyzna westchnął ciężko, opadając na fotel. – Odkąd się dowiedziałem, analizuję wszystkie swoje sprawy i zastanawiam się, czy to nie był jakiś chory akt zemsty. Zajmuję się prawem spadkowym. Chyba tylko w sprawach z obszaru prawa rodzinnego jest więcej emocji niż u nas. Ludzie w sądzie biją się, płaczą, podkładają sobie świnie. Ale nikt nigdy mi nie groził. Nawet nie wiem, kogo miałbym podejrzewać.
– Spotykała się z kimś? Ciebie często nie było, może pocieszała się w ramionach kochanka?
– Nie Oliwia. Ona nie miała na to czasu. Zresztą gdyby kogoś miała, wyczułbym to. Takie rzeczy się wie. Jest cała masa sygnałów.
– I tu wracamy do mojego pytania o twój zapach – przerwał mu Bruno. – Bo widzisz, nie potrafię ustalić, kiedy miałeś czas, by wskoczyć pod prysznic. Pachniesz świeżo i słodko, niemal kobieco, ale na pewno nie jak facet po długim, ciężkim dniu pracy, który na złamanie karku pędził do dziecka. Mówiłeś, że gdzie się wykąpałeś? – Komisarz Wilczyński przygwoździł rozmówcę wzrokiem, a następnie wyjął z kieszeni pognieciony papierek i podał go adwokatowi. – Zastanawia mnie też, dla kogo kupiłeś perfumy w strefie bezcłowej, skoro wchodząc na lotnisko, wiedziałeś już, że z twoją żoną stało się coś złego – dodał, dotykając paragonu, który mężczyzna ściskał w wilgotnych od potu palcach.
Filip Socha w pierwszej chwili zamarł, po czym spuścił głowę i schował twarz w dłoniach. Balon wyrzutów sumienia, który w nim pęczniał, pękł, a ze środka wysypały się brzydkie rzeczy, które tak bardzo usiłował ukryć.
Rankiem, gdy profesor Prokop w swoim ulubionym skórzanym fotelu popijał espresso nad egzemplarzem „Wyborczej”, a Bartek i Michał, łypiąc na siebie wzrokiem, sprzątali kuchnię, świat prezentował się wyłącznie w czarnych barwach. Nawet pogoda za oknem zdawała się odzwierciedlać nastrój domowników, bo już od kilku godzin padało, słychać było grzmoty, a niebo przykrywała gruba kołdra ciemnogranatowych chmur, przecinana niekiedy smugą błyskawicy.
Minionej nocy brat Larysy doświadczalnie zweryfikował tezę o tym, że długotrwałe palenie marihuany ma negatywny wpływ na ludzką pamięć. Okazało się, że to nie dziekan wrócił wcześniej, ale jego syn pomylił daty. Wojciech Prokop od początku miał przyjechać do domu w piątek, tyle że Michał wszystko pokręcił, a przez to doprowadził swojego najlepszego przyjaciela do stanu przedzawałowego. Na szczęście profesor przyleciał do Warszawy po długim dniu na uczelni w Londynie, jego samolot był spóźniony, on sam miał zaś rozstrój żołądka po obfitym i tłustym angielskim obiedzie i marzył tylko o tym, by zamknąć się w spokoju we własnej toalecie. Z tego powodu uznał, że rozmowy o śmietniku na kuchennym blacie i sroga reprymenda, jakiej zamierzał udzielić młokosom, mogą zaczekać do następnego dnia, gdy wszyscy poczują się lepiej.
– Co masz taką kwaśną minę? – wyszeptał Luboń do swojego kumpla, który od rana zwracał wszystko, co włożył do ust. – Gdzie się podział twój słynny luz? Następnym razem może poproś, żeby ci stary wysłał informację do kalendarza w Google’u, co? Wtedy przynajmniej się nie zdziwię, jak mi w środku nocy wparuje do kibla. – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Jak mu powiemy o samochodzie? – rzucił po cichu, zbierając puszki i kartony po pizzy do wielkiego foliowego worka.
Głowa nadal bolała go niemiłosiernie, a żeby ulżyć męczącemu pragnieniu, co chwilę pociągał łyk wody z wysokiej szklanki do piwa. Tymczasem Michał, którego twarz przybrała kolor pobielonej ściany, zamrugał, krzywiąc się przy tym, jakby każdy najmniejszy ruch sprawiał mu ból. Położył palec na ustach i nachylił się do przyjaciela.
– Jak nie będziesz tyle paplał, to coś wymyślę – wymamrotał, chuchając na Bartka nieświeżym oddechem, od którego tamten aż odwrócił głowę. – Muszę się skoncentrować, a w moim stanie to nie takie proste.
– Co ty nie powiesz? Nigdy bym nie pomyślał. Może chciałbyś jeszcze zajarać albo piwko sobie strzelić?
Młody Prokop przewrócił oczami i natychmiast tego pożałował, bo żołądek na nowo zaczął podchodzić mu do gardła. Przełknął gwałtownie ślinę, zacisnął na chwilę powieki, po czym westchnął i wrócił do sprzątania. Po kolejnej godzinie kuchnia wyglądała prawie jak przed imprezą, jeśli nie liczyć urwanego uchwytu od szuflady, drobnej dziury w blacie i zbitego dzbanka na mleko, który matka Michała przywiozła z Grecji. W powietrzu unosił się cytrusowy zapach płynu do podłóg, którego Bartek zużył chyba z pół butelki, a wszystkie śmieci znalazły się w odpowiednio oznaczonych kontenerach przy bramie wjazdowej.
– Dobra, to teraz najgorsze. Idziemy do starego. – Chłopak wskazał głową salon, w którym siedział jego ojciec.
Luboń zatrzymał go, kładąc mu dłoń na piersi.
– Jak się z tego wygrzebiemy? – zapytał zduszonym głosem.
– Wezmę to na siebie – odparł Michał, rejestrując zaskoczone spojrzenie przyjaciela. – Powiem, że zabalowaliśmy i nabrałem ochoty na przejażdżkę. Wytłumaczę, że mnie powstrzymywałeś, ale byłem pijany i w ogóle cię nie słuchałem. Jesteś dobrym kumplem i nie chciałeś, żeby coś mi się stało, więc pojechałeś ze mną.
– No coś ty, długo nad tym myślałeś, geniuszu? Bo dla mnie to brzmi jakoś dziwnie znajomo – irytował się Bartek. – Kto w tej opowiastce prowadził samochód? Ty czy ja?
– O Boże! No ja, przecież ci mówię, że się podłożę. Przestań marudzić. – Uśmiechnął się blado, a w jego źrenicach błysnęło coś złowieszczego. – Ale nie za darmoszkę. Pójdziesz za mnie na egzamin z mechaniki płynów.
Brat Larysy nabrał powietrza w płuca, by odparować koledze i powiedzieć mu, że po bezmyślności minionej nocy nigdy więcej nie zamierza robić niczego niezgodnego z prawem, ale jego bunt natrafił na zimne spojrzenie dziekana i natychmiast zmienił zdanie.
– Załatwione – szepnął do kumpla, a wtedy Michał podniósł kurtynę i odstawił cały teatrzyk, na który się umówili.
Bartek obserwował to przedstawienie z ciekawością i zastanawiał się, czy jego znajomy przypadkiem nie minął się z powołaniem. Tłumacząc się i przepraszając, był tak wiarygodny, że Luboniowi aż zrobiło się go żal. Kiedy skończył, profesor Wojciech Prokop w milczeniu patrzył dłuższy czas na swojego syna, a potem rzucił krótkie: „Rozumiem”, i wyszedł z pokoju.
– Co? – zdziwił się Bartek. – I o to było tyle hałasu? „Rozumiem”, i już? Jakbym wiedział, to sam bym się przyznał. Czy to jakaś gra i on za chwilę tu wbiegnie, i zacznie się na nas wydzierać?
– Nie – odparł smutno Michał. – To wszystko, nie będzie innej kary. Równie dobrze mógł powiedzieć: „Rozczarowałeś mnie” czy coś w tym stylu.
– Chcesz powiedzieć, że konsekwencją jest jego obojętność?
– Za każdym razem dłuższa i coraz chłodniejsza – wyjaśnił młody Prokop, patrząc gdzieś w dal.
Larysa Luboń mocno zaciskała dłonie na kierownicy citroëna saxo z podrasowanym silnikiem. Gryzła się w język, by nie skomentować dosadnie wczorajszego zachowania Pawła i nie wykrzyczeć narastającej w niej złości po tym, jak Wiśniewski w środku nocy zjawił się pod jej drzwiami i tłukł w nie, prosząc, by go wpuściła. Skórzane rękawiczki bez palców, które włożyła, tarły o kierownicę, skrzypiąc bezlitośnie