Эротические рассказы

STO MILIONÓW DOLARÓW. Lee ChildЧитать онлайн книгу.

STO MILIONÓW DOLARÓW - Lee Child


Скачать книгу
głową.

      – A dzisiaj o takich trudno. Świat się zmienił. Kiedyś nasze ambasady nie mogły opędzić się od chętnych. Przychodzili, pisali błagalne listy. Niektórych odsyłaliśmy z kwitkiem. To były jednak stare komunistyczne czasy i starzy komuniści. Teraz potrzebujemy młodych Arabów, a tacy do nas nie przychodzą.

      – Ale po co my? – spytał Waterman. – Sytuacja jest stabilna. Oni nigdzie nie uciekną. Jeśli dostaną rozkaz uaktywnienia się, wy dostaniecie go chwilę później. Zakładając, że centrala w konsulacie pełni całodobowy dyżur.

      Lepiej wysłuchać wszystkiego do końca.

      – Tak, sytuacja jest stabilna – potwierdziła Sinclair. – Nic się tam dotąd nie działo. Lecz nagle coś się wydarzyło. Kilka dni temu. Doszło do malutkiego zgrzytu. Ktoś ich odwiedził.

      • • •

      Za jej sugestią przenieśli się do biura. Uznała, że w klasie jest niewygodnie ze względu na ławki, i rzeczywiście było, zwłaszcza dla Reachera. Miał metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, ważył sto trzynaście kilo i bardziej trzymał ławkę na sobie, niż w niej siedział. W przeciwieństwie do klasy, w biurze był stół konferencyjny i cztery skórzane fotele z rozkładanymi podnóżkami. Znacznie większy poziom komfortu, o czym Sinclair najwyraźniej wiedziała. Nic dziwnego. Pewnie sama ten obiekt wynajęła, prawdopodobnie poprzedniego dnia, a jeśli nie ona, to jej zastępca. Trzy pokoje i cztery fotele na odprawy.

      Mężczyźni w garniturach zostali na korytarzu, a ona kontynuowała:

      – Przesłuchaliśmy Irańczyka. Wypytaliśmy go o najdrobniejsze szczegóły i uważamy, że wyciągnął dobre wnioski. Ich gościem był kolejny Saudyjczyk. Mężczyzna w ich wieku. Podobnie ubrany. Modowa sztampa: krótkie włosy, złoty łańcuch na szyi, krokodylek na koszulce. Nie spodziewali się go. Byli bardzo zaskoczeni. Ale oni są pod pewnym względem jak mafia: w razie potrzeby wtajemniczeni mogą zwrócić się do nich z prośbą o przysługę. Saudyjczyk się na to powołał. Okazało się, że jest kurierem, posłańcem. Nie miał z nimi nic wspólnego. Zajmował się zupełnie czym innym. Po prostu przyjechał do Niemiec i potrzebował bezpiecznej kryjówki. Kurierzy tak wolą. W hotelu zostawiliby ślady. Są na tym punkcie przewrażliwieni, ponieważ nowe siatki mają bardzo duże oczka. Duże oczka to duże utrudnienia w łączności, przynajmniej teoretycznie. Myślą, że podsłuchujemy ich komórki, i pewnie podsłuchujemy, myślą, że czytamy ich e-maile, i pewnie wkrótce będziemy to robić, wiedzą, że otwieramy nad parą ich listy. Dlatego wykorzystują kurierów. Ale ci kurierzy nie noszą walizeczek przykutych łańcuchem do ręki. Przenoszą w głowie pytania i odpowiedzi. Pytanie, odpowiedź, pytanie, odpowiedź: jeżdżą tam i z powrotem, z kontynentu na kontynent. To sposób bardzo powolny, lecz całkowicie bezpieczny. Żadnych śladów elektronicznych, żadnych notatek czy listów, nic, tylko mężczyzna ze złotym łańcuchem na szyi, który skacze z lotniska na lotnisko wraz z milionem takich samych jak on.

      – Czy Hamburg był jego punktem docelowym? – spytał White. – Czy tylko się tam przesiadał i jechał gdzieś dalej, w głąb Niemiec?

      – Miał coś do załatwienia w Hamburgu – odparła Sinclair.

      – Ale nie z chłopakami w łańcuchach.

      – Nie, z kimś innym.

      – Wiadomo, kto go przysłał? Zakładamy, że ci z Afganistanu i Jemenu?

      – Jesteśmy przekonani, że tak. Ze względu na kolejny zbieg okoliczności.

      – Jaki? – spytał Waterman.

      – Posłaniec znał jednego z Saudyjczyków. Statystycznie rzecz biorąc, nie jest to przypadek zbyt niezwykły, ponieważ spędzili trzy miesiące w Jemenie, wspinając się po linach i strzelając z kałasznikowów. Świat jest mały. Dlatego odbyli krótką rozmowę, a nasz Irańczyk próbował ich podsłuchać.

      – Dużo usłyszał?

      – Posłaniec czekał na spotkanie, do którego miało dojść dwa dni później. Nie powiedział gdzie, a przynajmniej Irańczyk tego nie słyszał, jednak z kontekstu wynikało, że w miarę blisko. Nie przywoził żadnej wiadomości. Miał wiadomość odebrać. Według Irańczyka, coś w rodzaju oświadczenia. Wstępnej deklaracji. Twierdzi, że tak wynikało z rozmowy. Posłaniec miał jej wysłuchać i zapamiętać.

      – Początek negocjacji. Licytacja. Pierwsza odzywka.

      Sinclair kiwnęła głową.

      – Dlatego spodziewamy się, że Saudyjczyk wróci. Przyjedzie co najmniej raz z odpowiedzią. Tak lub nie.

      – Domyślamy się, o co chodzi? – spytał White.

      – Nie. Ale to coś ważnego. Irańczyk jest tego pewny, ponieważ posłaniec należał do elity bojowników, tak jak on. Musiał zdobyć uznanie przełożonych, bo skąd miałby koszulki polo, włoskie buty i cztery paszporty? Nie należał do tych, których wykorzystują małe rybki na obu końcach łańcucha pokarmowego. Był posłańcem kogoś z góry, najważniejszych szefów.

      – Doszło do spotkania? – drążył Waterman.

      – Tak, wczesnym wieczorem drugiego dnia. Saudyjczyk wyszedł na pięćdziesiąt minut.

      – A potem?

      – Wyjechał. Nazajutrz rano.

      – Nie było już żadnych rozmów?

      – Tylko jedna. Za to bardzo ciekawa. Saudyjczyk się wygadał. Nie wytrzymał. Powiedział przyjacielowi, co mu przekazano. Ot tak, po prostu. Nie mógł się powstrzymać. Pewnie dlatego, że zrobiło to na nim wrażenie. Sama skala, ogrom kontraktu. Irańczyk mówi, że był bardzo podekscytowany. Pamiętajcie, ci mężczyźni mają po dwadzieścia kilka lat.

      – Co takiego powiedział?

      – To było otwarcie negocjacji. Propozycja wstępna. Tak jak zakładał Irańczyk. Krótko i na temat.

      – To znaczy?

      – Amerykanin chce sto milionów dolarów.

      3

      Sinclair wyprostowała się i przysunęła bliżej stołu, jakby chciała podkreślić znaczenie swoich słów.

      – Według wszelkich relacji, Irańczyk jest człowiekiem bardzo inteligentnym, elokwentnym i wyczulonym na niuanse językowe, dlatego uważamy, że tak, to był konkretny dezyderat. Podczas tych pięćdziesięciu minut posłaniec spotkał się z jakimś Amerykaninem. Z mężczyzną, ponieważ Irańczyk twierdzi, że gdyby spotkał się z kobietą, na pewno by o tym wspomniał. Jest tego całkowicie pewny. Na spotkaniu Amerykanin zażądał stu milionów dolarów. Wyznaczył cenę. Za coś. Tak wynikało z kontekstu. Ale na tym przekaz się skończył. Nie wiemy, co to za Amerykanin. Nie wiemy, za co chce sto milionów. Nie wiemy nawet od kogo.

      – Sto milionów dolarów zawęża krąg potencjalnych kupców – zauważył White. – Nawet jeśli jest to tylko pierwsza propozycja i ostatecznie stanie na pięćdziesięciu, to wciąż kupa kasy. Kto ma takie pieniądze? Sporo ludzi, ale nie na tyle dużo, żeby ich wizytówki nie zmieściły się w jednym rolodexie.

      – Podchodzimy do tego ze złej strony – powiedział Reacher. – Lepiej znaleźć sprzedającego niż kupującego. Ci ludzie łażą po linach w Jemenie. Na co wyłożyliby sto milionów dolarów? I który z przebywających w Hamburgu Amerykanów miałby coś takiego na zbyciu?

      – Sto milionów to bardzo dużo pieniędzy – odezwał się Waterman. – Ta cena trochę by mnie niepokoiła.

      Sinclair kiwnęła głową.

      – Nas też bardzo niepokoi. Brzmi śmiertelnie poważnie. Jak dotąd nigdy o takiej nie słyszeliśmy. Dlatego uruchomiliśmy wszystkie możliwe kanały. Zaalarmowaliśmy wszystkich


Скачать книгу
Яндекс.Метрика