Księżniczka. Crew. Tom 2. TijanЧитать онлайн книгу.
wciąż kręcił się na stołku.
No dobra, może jeden by się znalazł i tutaj. Ale i tak kochaliśmy go całym sercem.
– Okej – oznajmił Cross. – Popytamy i zobaczymy, co dalej.
Wszyscy pokiwali głowami. Na razie sytuacja została opanowana.
9
Race’owi i Taz nie spieszyło się do wyjścia.
Zostali do czasu, aż odezwały się telefony Taz, Jordana i nawet Zellmana. Dziewczyny chciały urządzić imprezę, ale istniała pewna zasada: rodzicom Jordana nie przeszkadzało to, że nasza ekipa tu przebywała, ale nie mogliśmy urządzać żadnych dużych domówek. Zatem wszyscy udali się do Tabathy.
Nigdy u niej nie byłam, ale kiedy tam dotarliśmy, nie zdziwiłam się – to był wielki, typowy dla Normalnych dom, idealny na imprezy. Zaśmiałam się cicho.
– Co jest? – zapytał Cross, parkując pick-upa.
– Zawsze sądziłam, że mieszkańcy Roussou i Fallen Crest bardzo się różnią. My jesteśmy biedni, oni bogaci. – Wskazałam na trzykondygnacyjny dom Tabathy. – Ale chyba się pomyliłam.
Widać było, że rodzice Tabathy nieźle sobie radzili.
Wiedziałam, że rodzina Race’a była zamożna, rodzice Drake’a i Alexa również mieli wielki dom.
Cross wyciągnął się i złapał mnie za rękę.
– Nie ma żadnej granicy. Wielu rodziców Normalnych pracuje dla firm z Fallen Crest, ale fakt, sądzę, że w ciągu ostatnich lat sytuacja trochę się wyrównała.
Biznes w mieście kwitł. Wiedziałam, że bar Channinga przyciąga studentów z uczelni oddalonej o trzydzieści minut jazdy.
Lekko ścisnęło mnie w klatce piersiowej.
– Czy kiedykolwiek miałeś wrażenie, że siedzisz w samochodzie, który się nie porusza, a wszyscy inni cię mijają i jadą przed siebie?
Cross przyglądał mi się w milczeniu.
Na chwilę znów znalazłam się w moim dawnym domu. Słyszałam, jak mama wymiotuje po lekach na raka. Słyszałam pijackie krzyki ojca. Słyszałam przekleństwa Channinga, potem nieunikniony dźwięk czegoś lub kogoś wbijanego w ścianę, następnie szybkie kroki w stronę wyjścia i trzask zamykanych drzwi.
Channing opuszczał dom jako pierwszy. Jak zawsze.
Mój tata znikał niedługo po nim, wychodził do baru. Nastawała zupełna cisza, przecinana co jakiś czas odgłosami wymiotów dochodzącymi z łazienki mamy. Potem mama czołgała się do łóżka, gasiła światła i szła spać, jakby nic się nie stało – jakby nasze życie się nie rozpadało.
Dopiero gdy w domu nastawała całkowita cisza, wychodziłam z kąta, w którym się chowałam.
Boso człapałam do sypialni mamy i kuliłam się przy jej łóżku okryta kocem. Siedziałam tam, póki tata nie wrócił z baru. Wchodził do sypialni, czasami nawet się o mnie potykał i nie zdawał sobie z tego sprawy. Dopiero wtedy wracałam do swojego pokoju, kładłam się do łóżka i marzyłam o tym, by Cross przyszedł i ze mną został.
– Bren? – Cross przesunął kciukiem po mojej dłoni.
Zamrugałam i powoli wróciłam do teraźniejszości.
– Przepraszam… Eee… – Ścisnęło mnie w gardle. – Musimy przekazać Jordanowi, co Alex powiedział o Drake’u.
– Wiem. Jak znajdziemy chwilę.
Pokiwałam głową i przyjrzałam się domowi Tabathy. Ta cała impreza nie była w moim stylu, ale już nie czułam wobec Normalnych takiej pogardy jak kiedyś. Teraz co najwyżej z nich drwiłam.
Rzeczywiście wszystko się pozmieniało.
– Chcesz o czymś porozmawiać? – zapytał Cross.
Pokręciłam głową.
– Nie.
Oparł się o wezgłowie.
– Chcesz się napić na naszym wzgórzu?
Tak, chciałam. Ale jeszcze nie byłam na to gotowa. Nie robiłam tego od dawna. Po prostu nie chciałam wracać do tamtych wspomnień.
– Nie. Chodźmy na imprezę Normalnych. – Pokazałam zęby w uśmiechu. – Nigdy byś nie pomyślał, że to powiem, co?
– Fakt. – Uśmiechnął się ciepło. Popatrzył na mnie, ujął mój policzek. – Możemy darować sobie tę imprezę i pokaz street dance’u. Jordan i Zellman i tak będą zajęci swoimi dziewczynami, więc dadzą sobie radę. W tej chwili nie ma żadnej wojny między ekipami.
Wiedziałam, co proponował: cały dzień na rozmyślanie. Poszlibyśmy na to wzgórze, wypili butelkę whiskey, a ja szukałabym ducha, którego i tak nigdy więcej nie ujrzę.
Pokręciłam głową.
– Mam wrażenie, że coś nadchodzi. Coś poważnego. I musimy być przy chłopakach, gdy to w nas uderzy.
– Okej. – Nachylił się i pocałował mnie łagodnie.
Ruszyliśmy w stronę domu ramię w ramię.
Tabatha powitała nas rozpromieniona, patrząc szklistym wzrokiem. Wydawała się szczęśliwa.
Zarzuciła Crossowi ramiona na szyję, a on zesztywniał i ją odepchnął.
– Porąbało cię?
Zamrugała i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, widocznie wstawiona.
– Och, sorry. – Obróciła się w moją stronę, jej wzrok się wyostrzył. Wyciągnęła do mnie rękę. – Bren…
– Nawet o tym nie myśl.
Opuściła ręce i się zaśmiała.
– Ale ty jesteś zabawna. Lubię cię. Kiedyś cię nienawidziłam, potem tylko się ciebie bałam, ale teraz cię lubię. I uważam, że nigdy byś mnie nie skrzywdziła.
Wkraczała na niebezpieczne terytorium.
– Ty tylko warczysz, ale nigdy nie gry…
W tej chwili Jordan zaszedł Tabathę od tyłu, położył rękę na jej biodrze i przyciągnął ją do klatki piersiowej.
– Myszko. – Pochylił głowę i musnął jej szyję.
– Tak, misiaczku?
I znowu te czułe słówka. Tylko że tym razem to nie było urocze, bo Sweets mnie wkurzyła. Kiedy ludzie wytykali mi, jaka jestem, zaczynali mnie drażnić, tym bardziej jeśli wcale nie prosiłam ich o opinię.
– Bren nie dostała warunkowego za to, że na kogoś warknęła. Lepiej o tym pamiętaj – wymamrotał.
Dziewczyna drgnęła.
Czekałam. Powinna pamiętać jeszcze o jednej rzeczy – o tym, że ją zmasakruję. Tacy jak ona nie przepadali za przemocą, ale my po nią sięgaliśmy – dla nas była dobra, zła, brudna lub po prostu krwawa.
– Och. – Jej uśmiech zbladł.
Pamiętała.
Zamrugała, cofnęła się i jeszcze mocniej wcisnęła w Jordana. On ją objął i uniósł głowę, by puścić oko mnie i Crossowi.
– A może znajdziemy sobie jakieś ciche miejsce? – zapytał ją. – Muszę spędzić trochę czasu z moją dziewczyną.
Odciągnął ją i skinął nam głową.
– Zellman jest na zewnątrz – powiedział na odchodne.