NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken FollettЧитать онлайн книгу.
nawet jeśli nie mają racji – odezwała się z dezaprobatą Mildred.
– Zwłaszcza kiedy nie mają racji. – Aldred wstał. – Ściemnia się. Lepiej zawczasu wrócę do kościoła. Inaczej po drodze mógłbym wpaść do wody. Miło było was poznać.
Ruszył z powrotem brzegiem rzeki. Poczuł radość, że w tak odstręczającym miejscu spotkał tak miłych ludzi.
Zamierzał spędzić noc w kościele. Wrócił do karczmy i zabrał skrzynkę oraz siodło. Nie został, by pogawędzić z Drengiem; pożegnał się z nim i powiódł Dyzmę w górę zbocza.
Pierwszym budynkiem, jaki zobaczył, był mały domek na dużej parceli. Jego drzwi stały otworem, jak większość drzwi o tej porze roku, więc Aldred zajrzał do środka. Gruba kobieta, na oko czterdziestoletnia, siedziała przy wejściu. Na kolanach miała kwadratowy skrawek skóry i szyła but w świetle słońca wpadającym do izby przez okno. Zobaczywszy przybysza, podniosła wzrok i spytała:
– Kim jesteście?
– Zwą mnie Aldred. Jestem mnichem z opactwa w Shiring, szukam dziekana Degberta.
– Degbert Baldhead mieszka po drugiej stronie kościoła.
– Jak ci na imię?
– Bebbe.
Podobnie jak w karczmie, tu również widać było oznaki dobrobytu. Bebbe miała szafkę na ser – skrzynkę z muślinowymi bokami, żeby przepuszczać powietrze i chronić ser przed myszami. Na stole obok stał drewniany kubek i mały ceramiczny dzbanek, który wyglądał, jakby było w nim wino. Z haczyka w ścianie zwisał ciężki wełniany koc.
– Dobrze się wam wiedzie w tej osadzie – zauważył Aldred.
– Niezbyt – rzuciła kobieta, a po chwili namysłu dodała: – Chociaż kościół wspomaga nas nieco swym bogactwem.
– A skąd pochodzi owo bogactwo?
– Ciekawscy jesteście. Kto was przysłał na przeszpiegi?
– Na przeszpiegi? – powtórzył zaskoczony. – Komu chciałoby się szpiegować małą osadę na odludziu?
– W takim razie nie powinniście być tacy wścibscy.
– Będę o tym pamiętał – odparł Aldred i wyszedł.
Wspiął się na wzgórze do kościoła i zobaczył stojący po jego wschodniej stronie duży budynek, w którym musieli mieszkać księża. Na tyłach domu pobudowano coś w rodzaju warsztatu. Drzwi przybudówki były otwarte, a w środku palił się ogień. Przypominała kuźnię, lecz na to była za mała: kowal potrzebował więcej miejsca.
Zaciekawiony, podszedł do drzwi i zajrzał do środka. Zobaczył palenisko opalane węglem drzewnym i dwa miechy do rozdmuchiwania ognia. Leżąca na grubym pniu żelazna bryła tworzyła wysokie do pasa kowadło. Pochylony nad nią ksiądz pracował młotkiem i wąskim dłutem, rzeźbiąc coś w srebrnym krążku. Stojąca na kowadle lampa oświetlała mu pracę. Duchowny miał wiadro wody do hartowania metalu i ciężkie nożyce, prawdopodobnie do cięcia blachy. Za jego plecami były drugie drzwi wiodące zapewne do głównego budynku.
Aldred domyślał się, że mężczyzna jest złotnikiem. Miał półkę, na której starannie ułożono narzędzia: szydła, szczypce, noże i cążki z małymi ostrzami i długimi chwytami. Wyglądał na trzydzieści lat, był niski i pulchny, z podwójnym podbródkiem; na jego twarzy malowało się skupienie.
Nie chcąc go przestraszyć, Aldred zakasłał.
Nic to nie dało. Ksiądz podskoczył, upuścił narzędzia i jęknął:
– O mój Boże!
– Nie chciałem przeszkodzić – zapewnił go Aldred. – Bardzo przepraszam.
– Czego chcesz? – Ksiądz wyglądał na przestraszonego.
– Niczego – odparł Aldred. – Zobaczyłem światło i wystraszyłem się, że coś się pali – wymyślił na poczekaniu, nie chcąc, by posądzono go o wścibstwo. – Jestem brat Aldred z opactwa Shiring.
– A ja Cuthbert, ksiądz z tutejszego kościoła. Gościom nie wolno wchodzić do warsztatu.
Aldred uniósł brwi.
– Co tak ojca niepokoi?
Cuthbert się zawahał.
– Myślałem, że jesteś złodziejem.
– Pewnie macie tu cenne metale.
Ksiądz odruchowo obejrzał się przez ramię. Aldred podążył za jego spojrzeniem i zatrzymał wzrok na okutej żelazem skrzynce przy drzwiach prowadzących do domu. Domyślał się, że tam właśnie są przechowywane złoto, srebro i miedź.
Duchowni parali się rozmaitymi sztukami: muzyką, poezją, tworzeniem fresków. Nic więc dziwnego, że Cuthbert był złotnikiem. Pewnie wykonywał ozdoby dla kościoła, a dodatkowo zarabiał na sprzedaży biżuterii; fakt, że księża zarabiali pieniądze, nie był powodem do wstydu. Czemu więc ten zachowywał się jak winowajca?
– Musi ojciec mieć dobry wzrok, skoro wykonuje tak dokładną pracę. – Aldred spoglądał na to, co leżało na stole warsztatowym. Cuthbert grawerował na srebrnym krążku wizerunki dziwnych zwierząt. – Co to jest?
– Brosza.
– Co, u diabła, tu robisz i dlaczego wtykasz nos w nie swoje sprawy? – odezwał się nowy głos.
Aldred zobaczył mężczyznę, który nie był częściowo łysy, jak to najczęściej bywało – na jego głowie nie było ani jednego włosa. To musiał być Degbert Baldhead2, dziekan.
– Wielkie nieba, aleście wszyscy drażliwi – powiedział ze spokojem Aldred. – Drzwi były otwarte, więc zajrzałem do środka. Co z wami, na Boga? Zachowujecie się tak, jakbyście mieli coś do ukrycia.
– Nie bądź śmieszny – żachnął się Degbert. – Cuthbert potrzebuje ciszy i spokoju, żeby wykonywać tak delikatną robotę. Proszę, zostaw go w spokoju.
– Ojciec Cuthbert mówił coś innego. Powiedział, że boi się złodziei.
– Jedno i drugie jest prawdą. – Dziekan przecisnął się obok Aldreda i z trzaskiem zamknął drzwi do warsztatu. – Kim jesteś? – spytał, gdy zostali sami.
– Jestem bibliotekarzem z opactwa w Shiring. Mam na imię Aldred.
– Mnich – mruknął Degbert. – Pewnie oczekujesz, że damy ci kolację.
– I nocleg na dzisiejszą noc. Wracam z długiej podróży.
Dziekan nie wyglądał na zadowolonego, nie mógł jednak odmówić gościny zakonnikowi; przynajmniej nie bez powodu.
– W takim razie spróbuj powstrzymać się od pytań – rzekł, po czym oddalił się i wszedł do domu głównym wejściem.
Aldred zastanawiał się przez chwilę, co jest powodem okazywanej mu wrogości, lecz nic nie przyszło mu do głowy.
W końcu powlókł się za Degbertem do chaty.
Nie tego się spodziewał.
Liczył, że zobaczy krzyż zawieszony w widocznym miejscu, tak by każdy wiedział, że jest to dom Boży. W minsterze powinien być też pulpit, a na nim Pismo Święte, którego fragmenty odczytywano księżom podczas ich skromnych posiłków. Wszelkie ozdoby ścienne powinny przedstawiać biblijne sceny, przypominające o prawach ustanowionych przez Boga.
Tutaj nie było krzyża ani pulpitu, a gobelin na ścianie przedstawiał scenę łowiecką. Większość mężczyzn miała na głowach wygolone tonsury, ale w izbie były także kobiety