Otwarte drzwi. Marta MaciaszekЧитать онлайн книгу.
stopniu udaje nam się to odgadnąć, biorąc pod uwagę okoliczności, czas czy rodzaj zachowania. W wielu jednak przypadkach bardzo się mylimy. I tak właśnie było w tamtej chwili. Uśmiechnąłem się, przypominając sobie spotkanie z Emilie i jej partnerem na tyłach mojego domu, a moja teatralna sąsiadka myślała, że to na widok pięknego tańca przez nich wykonywanego. Gdybym miał taką moc, zatrzymałbym czas, zmieniłbym bieg, trwałbym tu i teraz najdłużej, jak to możliwe, jednak chwile jedna za drugą mknęły w przyszłość nieubłaganie i zbliżał się koniec spektaklu. Brawom nie było końca. Komentarze wtórowały im, póki scena nie została pusta i nie opadła ciężka kurtyna. Wstałem ze swojego miejsca i idąc za wychodzącymi z mojego rzędu widzami, kierowałem się w stronę wyjścia. Sznur taksówek ustawionych przed wejściem do teatru czekał na swoich klientów. Omijając je, szedłem wzdłuż budynku, zmierzając w stronę domu. Nagle usłyszałem głośne śmiechy. Przyspieszając kroku, schowałem się za rosnące w cieniu drzewo, by dowiedzieć się, kto jest ich autorem. Tancerki wychodzące tylnym wyjściem po spektaklu wsiadały do samochodu, rozmawiając i chichocząc. Nie byłem w stanie wychwycić wśród nich głosu Emilie, ale wiedziałem, że ona tam jest. Po chwili samochód ruszył i zniknął za zakrętem, zostawiając mnie schowanego w cieniu drzewa.
– Dzień dobry – przywitałem się najbardziej uprzejmie, jak potrafiłem, z kobietą, u której kilka dni wcześniej kupiłem bilet na środowy spektakl.
Podniosła wzrok i spojrzała na mnie. Otworzyła swoje wąskie usta w uśmiechu, dając do zrozumienia, że mnie poznała.
– W czym mogę pomóc?
– Z tego, co wiem, pani tylko sprzedaje bilety, więc…
Kobieta zmieszała się nieco i powiedziała:
– No tak.
– Poproszę więc bilet na sobotę, na środę, na sobotę, na środę, na sobotę…
– Chce pan kupić bilety na wszystkie spektakle aż do końca?
– Nikt nie zrobił tego wcześniej?
– Nie.
– A więc przyjemnie jest być pierwszym.
Kobieta zsunęła okulary na czubek nosa.
– Czyli ona tam tańczy, tak?
– Poproszę bilety – powiedziałem grzecznie, ignorując jej pytanie, na które przecież i tak znała odpowiedź.
Rozdział 3
Moja samotność w każdą środę i sobotę przez kilka następnych tygodni była przyjemnie zakłócana przez wizyty w teatrze. Pomiędzy czasem na roznoszenie po domach gazet czy na spotkania z Michałem i gadanie o bzdurach przy butelce piwa – czekałem. Właściwie to czekałem przez cały czas. Żyłem czekaniem na moment, kiedy znowu zobaczę Emilie. Po każdym przedstawieniu biegłem, przepychając się przez wychodzących widzów, aby jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz i jeszcze przez chwilę popatrzeć na wsiadającą do samochodu w towarzystwie koleżanek i kolegów. Nigdy nie oczekiwałem więcej. To, co działo się wówczas, było moim spełnieniem. Sam jej widok wypełniał mnie szczęściem, sam jej śmiech wzbudzał moją radość, samo delektowanie się jej obecnością niedaleko mnie było rozkoszą. I pewnie do końca grania spektakli w teatrze każde jego zakończenie wyglądałoby tak samo i moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej, gdyby nie tamten jeden wieczór.
Jak zwykle schowałem się za drzewem, aby pożegnać wzrokiem Emilie wracającą do domu. Stałem i patrzyłem. Stałem i słuchałem, a w pewnym momencie do moich uszu dobiegło dziwne zdanie wypowiedziane perfekcyjnym angielskim:
– Ej, ty, bohaterze! Zbankrutujesz, jak będziesz tu przychodził dwa razy w tygodniu.
Obejrzałem się, jakby nie wierząc, że skierowane zostało do mnie. Jednak za moimi plecami nie było nikogo, oprócz odjeżdżających na światłach taksówek.
– Do ciebie mówię.
Usłyszałem ten sam głos. Należał do ubranej w zieloną sukienkę blondynki, która opierała się o samochód, zamierzając do niego wsiąść.
– Wiem, dla kogo tu przychodzisz. Nie udawaj.
Wówczas zobaczyłem, że Emilie, która zajęła już w nim swoje miejsce, wysiadła i ironicznym, z nutką śmiechu głosem powiedziała:
– Bohaterze? Tchórzu raczej.
– Nie pozwalaj sobie za wiele, młoda damo – krzyknąłem w jej stronę, zupełnie nie wiedząc, skąd był we mnie tak niegrzeczny ton, a potem nieco ciszej dodałem: – Znam to przedstawienie na pamięć, umiem zaśpiewać każdą kwestię.
– To zaśpiewaj – zaśmiała się koleżanka, która zauważyła mnie stojącego za drzewem. Musiała mnie widzieć już kilka razy wcześniej, więc podejrzewałem, że nie pierwszy raz byłem obiektem drwin. Nie miałem jednak czasu na rozmyślanie i kontynuowałem:
– Wiem, kiedy i jak postawisz nogę. Kiedy ten wyrostek z pomalowaną mordą położy na tobie swoją zniewieściałą łapę.
Nagle ucichły głośne śmiechy, bo wszyscy stali w bezruchu jak zaczarowani. Moja wypowiedź musiała ich mocno zaskoczyć. Jako pierwszy z otumanienia wyrwał się partner taneczny Emilie.
– Czy mi się wydaje, czy ten wieśniak próbuje mnie obrazić? – zapytał, patrząc na zgromadzonych, ale został zignorowany.
– Ten głupek pewnie kupił bilety na wszystkie spektakle – zadrwiła ze mnie koleżanka Emilie i wszyscy znowu zaczęli się śmiać.
– I co? – Emilie wykrzywiła się, podchodząc do mnie bliżej i przysuwając swoją twarz do mojej.
Poczułem jej oddech i zapach słodkich perfum.
– I chciałbym cię kiedyś zobaczyć bez tych falbanek, które zawsze masz na sobie, gdy się tam wijesz.
Byłem zdumiony, że tego rodzaju zdanie mogło wypłynąć z moich ust w stosunku do osoby, której nigdy nie chciałem zranić, wiedząc, że taniec jest jej pasją, która poruszając się na scenie, ma więcej subtelności i uroku niż jej wszystkie koleżanki razem wzięte. Byłem pewien, że Emilie albo da mi w twarz, albo zignoruje moją prostotę, wsiądzie do samochodu i odjedzie. Ona jednak odsunęła się ode mnie i chwytając w dłonie falbanę zakrywającą jej uda i łydki, sięgającą aż do kostek, zerwała ją i mi podała. Potem szybkim ruchem oberwała oba rękawy i moim oczom ukazały się jej ręce. Zamarłem. Ściskałem w dłoniach na wysokości klatki piersiowej skrawki jej sukienki i nie potrafiłem się ruszyć. Czułem, jak do ust napływa mi ślina. Milczałem.
– Zadowolony pan tchórz? – przerwała ciszę Emilie i odwracając się, zaczęła iść w stronę wciąż czekającego na nią samochodu.
Usłyszałem śmiechy jej przyjaciół. Po chwili znowu zmierzała w moim kierunku. Wyrwała mi z rąk falbany od swojej kreacji scenicznej i powiedziała:
– To chyba należy do mnie. – Po znalezieniu się w aucie, zamykając drzwi, rzuciła: – Do zobaczenia w sobotę, panie bohaterze!
Kiedy pożegnałem wzrokiem odjeżdżający samochód i zostałem sam, nieopanowane myśli skłębiły się w mojej głowie. Z jednej strony byłem na Emilie wściekły, że udało jej się mnie upokorzyć, nie tyle nawet przed swoimi znajomymi, co raczej przed samym sobą. Zostałem przez nią jednak upokorzony w taki sposób, że czułem dziwną satysfakcję. Jej upokorzenie najzwyczajniej w świecie mi się podobało. Jej gładkie uda, jej delikatne ramiona, jej wypukłe pośladki. Z drugiej strony byłem nią oczarowany i żałowałem, że jej upokorzenie trwało tylko kilka sekund. Kiedy patrzyła na mnie, mrużyła oczy z wściekłości i marszczyła nos, a wtedy wydawała mi się jeszcze bardziej urocza niż wówczas, gdy tańczyła. Wracając do domu, wiedziałem, że muszę zebrać swoje myśli, aby pokierowały