Zaćmienie. Erin HunterЧитать онлайн книгу.
kiedyś okazję zapuścić się w góry. Czy spotka ponownie Plemię Wiecznych Łowów? Podążył za Bardem prosto w jego sny, a przodkowie plemiennego medyka poprowadzili go do kotliny, w której gwiezdne koty otaczały błyszczącą sadzawkę. Wzdrygnął się, kiedy przypomniał sobie ich słowa. Przyszedłeś – powiedziały. Oczekiwały go. Wiedziały o przepowiedni. Sójcza Łapa znów się zastanawiał, skąd wzięło się to proroctwo i w jaki sposób Plemię Wiecznych Łowów łączy się z jego własnymi przodkami.
– Nie mamy już czasu na pożegnania – zarządził Wronie Pióro z typową dla siebie niecierpliwością.
– Trzymaj się, mały. – Potok trąciła głową pysk Sójczej Łapy, po czym odwróciła się do jego siostry.
Burzowe Futro liznął go w ucho.
– Opiekuj się rodzeństwem – mruknął.
– Cześć, Burzowe Futro! – Sójczą Łapę ścisnęło w gardle ze smutku. – Do następnego, Potoku! – Przypomniał sobie, ile razy Potok pocieszała go i zachęcała do działania. Ona wiedziała, jak to jest być innym. Za to Burzowe Futro nigdy nie traktował go protekcjonalnie i zawsze był dla niego równie serdeczny i surowy jak dla pozostałych uczniów. Będzie za nimi bardzo tęsknił.
Lwia Łapa przepchnął się obok i stanął tuż przed nim.
– Do widzenia, Burzowe Futro! Pokaż tym złodziejom, że kota z klanu nie można pokonać!
– Do widzenia, Lwia Łapo – miauknął Burzowe Futro. – Pamiętaj, że chociaż nasze doświadczenia nas zmieniają, musimy nieustannie brnąć naprzód.
Niespodziewanie Sójcza Łapa wyczuł ogromną falę czułości pomiędzy wojownikiem i uczniem. Wcześniej nie wiedział, że jego brat dzieli z Burzowym Futrem tak mocną, szczególną więź. Rozmyślał o tym jeszcze przez chwilę, kiedy reszta klanu zaczęła schodzić zboczem. Burzowe Futro złapał zębami świeżo upolowaną zwierzynę i pognał w górę za swoją partnerką.
– Nie ociągaj się. – Wronie Pióro trącił Sójczą Łapę nosem i popchnął go delikatnie po skalistym zboczu.
– Nie potrzebuję pomocy! – obruszył się Sójcza Łapa.
– Jak sobie życzysz – syknął Wronie Pióro. – Tylko nie miej do mnie pretensji, kiedy zostaniesz w tyle. – Pobiegł naprzód, łapami uderzając mocno w ziemię.
Jak dobrze, że moim ojcem nie jest taki zgorzkniały wojownik – pomyślał Sójcza Łapa. – Cieszę się, że nie jestem Bryzową Łapą!
– Pośpiesz się, Sójcza Łapo! – zawołał Lwia Łapa.
Sójcza Łapa powąchał powietrze. Na otwartym terenie łatwo mu było rozpoznać, gdzie znajdują się inne koty. Jeżynowy Pazur prowadził w dół, Bryzowa Łapa szedł tuż obok, a Wronie Pióro dogonił ich i stąpał w pobliżu Brunatnej Skóry, trzymając się na uboczu. Wiewiórczy Lot szła w dół samotnie, a Ostrokrzewiasta Łapa i Lwia Łapa z trudem dotrzymywali jej kroku.
Sójcza Łapa pognał za nimi. Trawa była miękka i gładka pod jego zmęczonymi łapami.
– Dziwnie mi z tym, że tak ich zostawiamy – wydyszał.
– To była ich decyzja – zauważył Wronie Pióro.
– Myślicie, że jeszcze ich zobaczymy? Ich i całe Plemię? – zastanawiała się Brunatna Skóra.
– Mam nadzieję, że nie – mruknął Wronie Pióro. – Do końca życia nie chcę już nigdy oglądać gór!
– Może odwiedzą nas nad jeziorem – zasugerowała Ostrokrzewiasta Łapa.
Wśród grani potoczyło się echem wycie; na szczęście wciąż było ciche i dochodziło z daleka.
– Żeby tylko zdążyli bezpiecznie wrócić do domu – wymamrotał Lwia Łapa.
– Wrócą – zapewnił go ojciec. – Znają ten teren tak dobrze jak każdy plemienny kot.
Stąpając prędko obok pobratymców, Sójcza Łapa pochwycił zapach butwiejących liści, napływający z lasu, do którego zmierzali. Chwilę później miękką trawę pod jego łapami zastąpiła ściółka. Wiatr przestał mierzwić mu futro, kiedy z każdej strony otoczyły ich drzewa. Ostrokrzewiasta Łapa pognała z entuzjazmem naprzód, zupełnie jakby wyczuwała znajomy zapach jeziora, za to Sójcza Łapa żałował, że nie są już na otwartym terenie. Tam przynajmniej zapachy i dźwięki nie były przytłumione przez wszechobecne drzewa. Nie było też podszycia, o które mógłby się potknąć. W tym nieznajomym lesie czuł się bardziej ślepy niż kiedykolwiek.
– Uważaj! – ostrzeżenie Lwiej Łapy dotarło do niego za późno.
Sójcza Łapa poczuł, że łapy zaplątały mu się w jeżyny.
– Mysie łajno! – Próbował się uwolnić, ale gałęzie zaciskały się wokół niego niczym sidła.
– Nie ruszaj się! – Ostrokrzewiasta Łapa zawróciła i biegła mu na pomoc.
Sójcza Łapa zamarł w miejscu. Przełykając gorycz, pozwolił Lwiej Łapie pociągnąć pęd zawinięty wokół jego łap, a potem poszedł za siostrą, która wyprowadziła go z dala od kłującego krzewu.
– Głupie jeżyny! – mruknął, unosząc głowę i drepcząc naprzód. W tej chwili czuł się jeszcze mniej pewny niż zwykle, ale desperacko starał się tego nie okazać.
Ostrokrzewiasta Łapa i Lwia Łapa bez słowa zajęli miejsca po obu jego stronach. Leciutkim dotykiem wąsów siostra odwiodła go od wejścia w pokrzywy, a kiedy ścieżkę zablokowało zwalone drzewo, Lwia Łapa ostrzegł brata trąceniem ogona, by ten poczekał, aż przeprowadzi go po pniu.
Stąpając po kruszącej się korze, Sójcza Łapa myślał tylko o jednym: Jakim cudem przepowiednia miałaby dotyczyć niewidomego kota?
Rozdział 3
Lwia Łapa wzdrygnął się na posłaniu. Tym razem to on miał sen.
Stojąc na skalistym szczycie, czuł na futrze porywy chłodnego górskiego wiatru. Nad głową miał tylko bezgwiezdne niebo, czarne niczym krucze skrzydło, a przed sobą wysokie grzbiety gór, przypominające mu wzburzone wody jeziora. Choć nie świecił księżyc, ich szczyty błyszczały jakby były z niego wykute. I wszystko to jest moje! – pomyślał Lwia Łapa. Uradowany, skoczył naprzód; odbił się od ziemi tak mocno, że spod jego silnych łap posypały się kamienie. Jednym susem pokonał wąwóz i wylądował na kolejnej grani. Jego pazury otarły się o skałę. Łapy trzymały się mocno. Skoczył raz jeszcze, lekki jak piórko, mając wrażenie, że wcale nie musi oddychać. Jego ogon ocierał się o niebo, miękkie jak płatki najdelikatniejszych kwiatów. Czując w uszach szum pulsującej krwi, uniósł wysoko głowę i wydał okrzyk. Jego wołanie odbiło się echem niczym grzmot pioruna: Trzymam w swoich łapach potęgę gwiazd!
– Lwia Łapo! – Wołanie Jesionowego Futra zbudziło go ze snu. – Czas na polowanie!
Lwia Łapa z trudem otworzył oczy. Ciepłe promienie padały pionowo na ziemię w legowisku, a pozostałe posłania były puste. To już wysokie słońce! – pomyślał. Zerwał się niepewnie na cztery łapy, kiedy nagle uświadomił sobie, że powrócili do obozu grubo po wysokim księżycu. Akurat dzisiaj Jesionowe Futro nie powinien być na niego zły!
Ziewnął, przeciągnął się i wygiął grzbiet. Łapy nadal bolały go po długiej podróży, więc polizał ostrożnie jedną z przednich, by sprawdzić, czy otarcia zaczynają się goić. Nie poczuł smaku krwi; strupy były twarde. Miękkie, leśne ścieżki nie będą stanowić dla niego problemu.
– Lwia Łapo! – Jesionowe Futro