Królestwo kłamstw. Kate FazziniЧитать онлайн книгу.
drugi i trzeci raz. Czyta całość. Odnotowuje w myślach zauważone błędy, ale się z nich nie śmieje. Tu, w tej celi, odebrali mu komputery. Nie ma się z czego śmiać. Nie może nawiązać z nikim kontaktu, wysłać żadnej wiadomości, żeby uzyskać odrobinę współczucia i poskarżyć się na niesprawiedliwość, jaka go spotkała. Nie da rady cykać stąd selfie z górami banknotów, żeby ukoić swój ból. Został sam z aktem oskarżenia i własnym umysłem.
Dziwnie jest trzymać zadrukowane strony. Papier zdaje się niemiło gruby i ciężki, trudno zrozumieć słowa. Czasem przez pomyłkę przesuwa palcami po kartce, zamiast zwyczajnie ją odwrócić. Nie ma tu głębi, brakuje mu elektronicznej studni, w której mógłby zanurkować. Gdyby Walery Romanow miał zaburzenia nerwicowe (a nie ma), teraz odczuwałby niepokój. Skończył czytać czterdziestostronicowy dokument. Wraca do pierwszego zdania. To jego ulubiony fragment.
P o c z ą w s z y o d n i e z n a n e j d a t y.
To największa pomyłka rządu. Bo kiedy dla Walerego to wszystko się zaczęło? Jak został najbardziej prominentnym hakerem na świecie? Rozważa różne możliwości, ale żadna z nich nie jest „nieznaną datą”. On zna je wszystkie.
1984. Może wszystko się zaczęło, kiedy się urodził i zamieszkał w dziewięćdziesięciometrowym pokoju we Władywostoku, portowym mieście nad Morzem Japońskim, oddalonym od Moskwy o ponad 9200 kilometrów, czyli sześciodniową, przeszło osiemdziesięcioprzystankową podróż Koleją Transsyberyjską. Pokój dzielił z samotną matką i trzema innymi rodzinami.
Ojciec zostawił ich, kiedy Walery miał dwa lata. Obsługi komputera nauczył się bardzo wcześnie. Oddał temu całe serce i całe życie. Coraz głębiej chował się w wirtualnym świecie za każdym razem, kiedy matka, alkoholiczka, upijała się i w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Co z tego, że siedziała w tym samym pokoju, skoro była zamknięta we własnej głowie, a to o wiele dalej niż Moskwa.
On tymczasem wgryzał się w kod, coraz bardziej zagłębiał w otchłań internetu, tylko po to, żeby zobaczyć, jak daleko sięga. Technologia cyfrowa powoli, ale skutecznie przejmowała kolejne dziedziny życia, dzięki czemu Walery mógł nurkować w oceanie, który z każdą wyprawą stawał się coraz ciekawszy. We wczesnych latach internetu fascynujące było obserwowanie jego ewolucji. Sieć stopniowo obejmowała sklepy i szkoły, prywatne kluby, agencje rządowe, inne kraje, inne światy.
Tam, gdzie pojawiał się internet, mógł się udać i Walery. Miał wstęp do domów, siłowni i obiektów wojskowych. Do bankomatów i maleńkich pudełek czytających karty kredytowe. Zwłaszcza do nich.
Walery niezwykle umiejętnie obchodził się z komputerami. Nauczyciele optymistycznie przewidywali, że znajdzie dobrą pracę w technologii. Mówili, że może zacznie zarabiać zaraz po liceum i w ten sposób pomoże matce. On jednak miał większe ambicje. Chciał być biznesmenem. Rozkręcić start-upa. Mieć pieniądze.
Pewnego dnia siedemnastoletni Walery wrócił ze szkoły i zastał matkę martwą – utopiła się w wannie. Nie obchodziło go, czy zrobiła to celowo, czy doszło do wypadku. Po pogrzebie pogodził się z faktem, że jego ojciec nigdy nie wróci. Waleremu nie został już nikt do kochania czy nienawidzenia, nikt, komu mógłby zaimponować czy działać na nerwy. Ruszył więc w innym kierunku. Coraz głębiej i głębiej w bezdenną otchłań internetu.
Ku swojemu zdziwieniu odnalazł tam siebie. A raczej różne wersje samego siebie. Jednego dnia był arogancki i poetycki jak jego idol Tupac Shakur, innego elegancki i chłodny niczym Drake. Trzymał stosy gotówki w szafie. Pił za dużo wódki i wykrzykiwał słowa swojego ulubionego kawałka Tupaca Starin’ Through My Rear View:
Once a motherfucker get an understanding on the game…
Then the world ain’t no trick no more…
Amerykański rząd miał rację. Walery świadomie i celowo wymyślił maszynerię, która zrewolucjonizowała kradzież numerów kart kredytowych. We wczesnych latach internetu osoby, które zauważyły fałszywe transakcje na swoich kontach, dostawały od banku odszkodowanie, ale Walery też w tym siedział. Każdy zakup prezentu świątecznego w ostatniej chwili, każda nocna transakcja w Taco Bell – Walery zawsze tam był. Był przy każdym przesunięciu kartą. Był wszędzie i każdym, a za moment stawał się nikim.
Miał domy na Bali, w Rzymie i w Tokio – ten ostatni dokładnie po drugiej stronie Morza Japońskiego od Władywostoku i tego ich obskurnego pokoju, i wanny, w której utopiła się matka. Miał piękne kobiety. Dziecko z jedną z nich, kolejne z inną. Obie są niewdzięcznicami, ale dobrze wychowują bachory. Odpowiedni wybór, p o c z ą w s z y o d n i e z n a n e j d a t y.
„Tupac też trafił do więzienia”, myśli Walery. Siedział mniej więcej rok za przestępstwo seksualne. Oszustwa komputerowe nie są aż tak poważne. Walery ma nadzieję, że jego wyrok będzie krótszy. Przekazał trochę notatek swojemu prawnikowi. Agenci z czterech różnych organizacji rządowych chcą z nim rozmawiać. Ma tyle cennych dla rządu informacji, że pewnie wypuszczą go niemal natychmiast, poklepią po plecach i zaproszą na smaczną rybę w jednej z najlepszych restauracji w Seattle. Będą chcieli się dowiedzieć o izraelskiej operacji pump and dump. Może dokładnie im opowiedzieć, jak prał pieniądze. Wydać kilka osób, które uchodzą za grube ryby, choć tak naprawdę to tylko płotki.
Wyszkolił mnóstwo hakerów. W całej Europie, w Azji, w byłym Związku Radzieckim, nawet w Ameryce. Nie był tylko karciarzem, nie ograniczał się do szwindli z kartami kredytowymi – pracował jako edukator. Jego uczniowie rozwijali skrzydła, zaczynali własne przedsięwzięcia, przepisywali kody i znajdowali swoje nisze. Są tacy, którzy potrafią zmodyfikować maszyny do produkcji kart kredytowych w bankach, insiderzy, zatrudniający się jako kelnerzy, żeby zainstalować złośliwe oprogramowanie na najczęściej używanych terminalach. Im więcej płatności, tym więcej zysków.
Jednym z jego najbardziej dochodowych przedsięwzięć były karty podarunkowe. Walery i jego współpracownicy wykorzystywali skradzione numery kart kredytowych do zakupu stosów takich bonów. Następnie kupowali za nie towary, które można było spieniężyć: opony, iPhony, złoto – produkt nie miał znaczenia. Kupowali i kupowali, i kupowali. Przypuszcza, że władze będą próbowały się dowiedzieć, kim są ci ludzie.
Teraz Walery chciałby po prostu wrócić do Władywostoku, usiąść w dużym pokoju z ciepłym laptopem na kolanach i bardzo dobrym połączeniem internetowym. Obecnie nie istnieje. Jest poza wszystkim. Świat analogowy wydaje mu się dziwny i głupi. Ma nadzieję, że nie będzie musiał w nim spędzić całego pieprzonego roku. Nie ma mowy, żeby wlepili mu cały rok – myśli. I ma rację.
Nie dostanie roku, dostanie prawie trzydzieści lat.
Tymczasem w banku NOW w New Jersey Bob Raykoff siedzi na niewygodnym krześle w dużej sali konferencyjnej. Po raz pierwszy spotyka swój zespół do spraw cyberbezpieczeństwa w komplecie. Caroline właśnie przekazała mu mikrofon.
Jego oficjalny tytuł to „Główny specjalista do spraw bezpieczeństwa sieci i informacji”. Ma nad sobą dwóch przełożonych: dyrektora do spraw informacji, i to on na papierze jest szefem Raykoffa, oraz dyrektora do spraw bezpieczeństwa, który ściągnął go do banku – to Edward Smitty, również weteran sił powietrznych. Smitty pracuje tu stosunkowo krótko. Dziś zjawił się na spotkaniu, stoi obok Raykoffa. Dla wielu członków zespołu to pierwsze spotkanie także z nim.
– Muszę przyznać, że chciałem wykonywać tę pracę tylko z jednego powodu – stwierdza Raykoff w połowie swojego przemówienia. – Chcę chronić obywateli tego kraju, Stanów Zjednoczonych, ich pieniądze, ich własność. To ich skarb, to wszystko, co posiadają. Swoje zadanie traktuję bardzo poważnie i sądzę, że ochrona naszych klientów jest bardzo szlachetnym zajęciem.
Przemówienie nie zostaje dobrze przyjęte. Mniej więcej jedna czwarta zgromadzonych w sali pracowników przyjechała z Londynu, gdzie nadzorują inwestycje z krajów europejskich. Bank w Londynie nie przyjmuje depozytów