Czarne ziarno. Marta ZaborowskaЧитать онлайн книгу.
i rozgryzła je na drobne kawałki.
– To taka łzawa historia! Nadaje się na serial Netflixa.
Spod powiek Marii powędrowało w jej stronę gromiące spojrzenie.
– Nie przeginaj i okaż trochę szacunku mojej rodzinie.
– Przecież mam rację. Posłuchaj tylko, jak to wspaniale brzmi: za górami, za lasami żyła sobie szczęśliwa rodzina…
– Przestań. Nigdy nie byliśmy szczęśliwi. – Maria przeniosła się z dywanu na łóżko przyjaciółki i oparła plecy o jej wygięty bok. – Dlatego żadnej łzawej historii z tego nie wyciśniesz. Już od dawna wszystko się waliło, tylko kto mógłby przypuszczać, że dojdzie do… no wiesz do czego.
– Znasz moje zdanie. Gdyby nie wasza matka… Kto jak kto, ale to akurat ona powinna chronić was przed krzywdą.
– Chronić nas? Bardzo śmieszne. Matka miała wszystko w dupie.
Klaudia zastopowała włączony film. Nie była to ckliwa Casablanca ani inny łzawy romans. Na telewizorze pojawiła się czołówka Śmiertelnej wyliczanki.
– Od zawsze była dziwna – zgodziła się z Marią po chwili zastanowienia. – Nasze pierwsze spotkanie też było dziwne. Pamiętam je dokładnie, miałam wtedy dziewięć lat. Przyszłam do ciebie zaraz po lekcjach, ale nie było cię w domu. Zwykle matki pytają przyjaciół swoich dzieci o takie pierdoły jak rodzeństwo, zawód rodziców i inne bzdety. Żeby zagadać i wybadać przy okazji. Twoja matka spytała mnie, czy boję się widoku krwi. Bo jeśli nie, to mi coś pokaże. Zaprowadziła mnie do kuchni i pokazała martwego królika. Wisiał na sznurku na klamce w kuchni i dyndał głową do dołu. Postawiła mnie obok niego, a sama nacięła skórę w poprzek łap i zaczęła obdzierać go z tej skóry. Powiedziała, że ty już to kiedyś robiłaś i że to lubisz. Ale jak ja nie chcę na to patrzeć, to mogę wyjść do ogrodu i tam na ciebie zaczekać.
Maria odebrała jej z ręki pilota i bez słowa włączyła film. Pierwszych kilka minut minęło im na oglądaniu scen retrospekcji, w których jedno z rodzeństwa rozbija drugiemu na głowie ciężką zabawkę, pozbawiając przytomności. Następnie oko kamery powędrowało po tytułach gazet: „Bracia zamordowali rodzinę” i „Jedno z bliźniąt wciąż w śpiączce”.
– Robiłaś to? – spytała Klaudia, nie odrywając oczu od ekranu telewizora.
Maria upiła kilka łyków piwa, po czym oblizała wargi.
– Może.
– Może? Takich rzeczy się nie zapomina.
– To były tylko głupie króliki. Skoro matka powiedziała, że je skórowałam, to pewnie tak było.
– Podobało ci się?
Maria ściszyła telewizor niemal do zera.
– O co ci chodzi?
– O nic. – Klaudia zgramoliła się z łóżka i podeszła do stojącej pod oknem toaletki. Klapnęła na wysuniętym spod niej wąskim pufie i spojrzała w lustro. W odbiciu wychwyciła odwrócone do niej bokiem ciało Marii. Też na nią patrzyła, wzrokiem lekko zamglonym po opróżnieniu do połowy kolejnej butelki corony. – Po prostu jestem ciekawa, jak to jest.
– Mogłaś zostać wtedy w kuchni i popatrzeć. Albo spróbować.
Klaudia wzdrygnęła się z obrzydzeniem.
– Nie dałabym rady. – Odkręciła buteleczkę z fluidem i nalała kilka kropel na gąbkę, po czym roztarła podkład na twarzy. Był zbyt żółty, skóra z porcelanowego nabrała odcienia, jaki towarzyszy zapaleniu wątroby. – Gdy tylko zobaczyłam to ponacinane futro, zachciało mi się rzygać.
Maria roześmiała się.
– I co? Zrzygałaś się?
– Tak. Niestrawioną kanapką ze szkoły. Prosto do miednicy, którą twoja matka podstawiła pod tego wiszącego królika. Nie mówiła ci o tym?
– Pewnie zapomniała. Ale to akurat mnie nie dziwi. Moje życie i sprawy moich przyjaciół mało ją interesowały. – Maria wyłączyła film, nie miała dziś nastroju na oglądanie. – Przez całe życie tak było. Chciała tylko wiedzieć, czy zdaję z klasy do klasy i czy nie mam dziur w zębach. Brakowało jej tematów do rozmów z nami. Nie lubiła nas, po prostu. A jeśli się kogoś nie lubi, to się nie chce z nim gadać.
Ręka Klaudii z czarną kredką do oczu zatrzymała się w połowie powieki.
– Chyba nie powiedziałaś tego tej byłej policjantce?
– Że od matki zalatywało wiecznym chłodem? Po co niby miałabym to robić? Własnego gniazda się nie kala, przynajmniej nie przed obcymi. Czasem pewne sprawy lepiej przemilczeć. Zresztą, jeśli ta Krawiec jest dobra w tym, co robi, to sama się tego domyśli.
– Chyba nic z tego nie rozumiem.
– Niby czego?
– Mówisz, że matka to chodząca góra lodowa i że od zawsze miała cię w dupie. To po jaką cholerę chcesz wyciągnąć ją z pierdla? Niech siedzi tam do usranej śmierci.
Tułów Klaudii odkręcił się w stronę pokoju.
– Nic z tego. Chcę odzyskać to, co straciłam.
– Masz na myśli wasz dom? Uzbierasz kasę na komorne i wrócisz. Matka nie jest ci do tego potrzebna. Na razie posiedzisz tu. Źle ci u mnie? – Klaudia dorysowała kreskę na oku i zamrugała powiekami, oceniając, czy obie czarne linie są symetryczne. – Moi starzy wrócą z placówki dopiero jesienią. Portugalia daleko, a im nie chce się zaglądać tu zbyt często. Wystarczy, że kilka razy w miesiącu widzą na Skypie moją w pełni szczęśliwą gębę.
Maria podeszła do przyjaciółki. Oparła brodę o czubek jej głowy i uśmiechnęła się do ich wspólnego odbicia w lustrze.
– Wiem, co robię.
– Na pewno? – Klaudia zapatrzyła się w oczy przyjaciółki. – Chcesz jej pomóc czy ukarać ją za to, co działo się w waszym domu? W tej na pozór szczęśliwej rodzinie ze zdjęcia, które pokazałaś tej glinie. Tylko że nie przemyślałaś jednego.
– Oświeć mnie. – Maria wydęła usta w udawanym zdumieniu. Odsunęła się od lustra i obserwowała, jak Klaudia nabiera na palec łososiowy cień, a następnie wklepuje go w przymrużone powieki.
– Jeśli ta kobieta, którą wynajęłaś, dogrzebie się do prawdy, wypłyną na wierzch wszystkie wasze brudy.
– Nie ma takiej możliwości. O ile wszyscy zainteresowani będą trzymać buzię na kłódkę, nikt się o niczym nie dowie. A ta była glina? Znajdzie jedynie to, co ma znaleźć, i nic więcej.
– Igrasz z ogniem. Obyś nie poparzyła sobie palców.
– Nic mi nie będzie. Kończ już to pacykowanie się, nie musisz wyglądać dobrze na cmentarzu. Po drodze kupimy wiązankę, żeby Leon się ucieszył.
Klaudia przeciągnęła tuszem po rzęsach.
– Jak ma się cieszyć? Przecież on nie żyje. Po drugiej stronie nic nie ma. No, nie patrz tak, jakbym to ja była wszystkiemu winna! Nie ja wymyśliłam umieranie. O rany… No już… Oczywiście, że kupimy kwiaty… Przecież nic nie mówię. Pamięć mu się należy, w końcu był twoim bratem.
Klaudii zdawało się, że przez twarz Marii przebiegł cień.
– Mój brat… Boże, jak sobie to wszystko przypominam… Zrobiłam coś potwornego… – Maria spojrzała na przyjaciółkę.
Klaudia zakręciła tusz do rzęs i odłożyła go do kosmetyczki.
– Stało się. Nie mogłaś postąpić