Czarne ziarno. Marta ZaborowskaЧитать онлайн книгу.
stała Maria, już wtedy nosiła dredy, z tym że dłuższe, niemal sięgające pasa. Trzymała nad głowami obojga rodzeństwa palce ułożone w literę V i udające rogi.
Różnili się od siebie kształtem ust i kolorem włosów, jednak byli podobni do matki w jednym szczególe. Ich oczy, niezależnie od tego, czy spojrzenia były wesołe czy poważne, były jednakowo okrągłe i czarne, ozdobione ciemną tasiemką prostych i gęstych brwi.
– Ile macie lat na tym zdjęciu? – Julia odłożyła wreszcie fotografię.
– Zrobiłam je latem, pół roku przed śmiercią Leona. Leon miał wtedy dziewiętnaście, ja siedemnaście. Ninka dziesięć.
– Wygląda na więcej.
– Może dlatego, że taka poważna. Dzień wcześniej doszło między nią a Leonem do spięcia.
– O co?
– O jakąś głupotę. Nie wiem, nie pamiętam… Zaczęli ze sobą rozmawiać dopiero po tygodniu, gdy już zapomnieli, o co im poszło – wyjaśniła sytuację Maria. – Ninka lubi zamykać się w sobie, to u niej normalne. Właśnie wtedy ma taki dziwny wyraz twarzy. Teraz nie uśmiecha się już pewnie wcale.
Dziewczyna sięgnęła do torby. Wyjęła z niej kopertę i położyła na stole tuż obok szklanki z niedopitą herbatą.
– Dwa trzysta – powiedziała, przesuwając kopertę w stronę Julii. – Sprzedałam naszą pralkę i kilka innych gratów. Poszło też kilka starych pierścionków matki. Szmelc, ale i tak ich nie nosiła. Wiem, że to mało, ale na razie więcej nie mam.
– No a ojciec Ninki? – spytała Julia, podnosząc wzrok znad koperty.
– Nie wiem, kim jest, a nawet gdybym wiedziała, nie wzięłabym od niego złamanego grosza.
– Nie o to mi chodzi. Dlaczego nie zabrał jej do siebie? Przecież na pewno wie, co się stało.
Maria przeżuła w ustach coś, co nie istniało.
– Miałby się przejąć Niną akurat teraz, po tylu latach, i wziąć sobie kłopot na głowę? Poza tym Nina go nie zna. Matka powiedziała, że zrzekł się praw do dziecka praktycznie zaraz po jego narodzinach. Nie pokazał się u nas ani razu. Co jakiś czas przysyłał pieniądze, ale tylko dlatego, że musiał. Tego akurat zrzec się nie mógł. Starczało na szkolną stołówkę i parafialny teatrzyk, w którym Ninka lubiła występować. Nawet takie rzeczy nie są za darmo. I to właściwie wszystko. Tyle, co kot napłakał…
– Kolej na ojca Leona. Co z nim?
Dziewczyna poruszyła łopatkami, jakby chciała je rozprostować.
– Kalka. To samo. Gnojek i tyle. Matka nie potrafiła dobrać nam ojców. Odszedł od rodziny zaraz po tym, jak urodził się Leon.
– Nie utrzymywał kontaktów z synem?
– Owszem. Ale odezwał się dopiero po kilku latach. Nawet wspaniałomyślnie zabrał go do siebie, żeby, jak to się ładnie mówi, zacieśnić rodzinne więzy. Leon mieszkał u niego przez jakiś czas, ale i tak przyjeżdżał do nas, zwłaszcza latem. Dom stoi w ogrodzie, więc miejsca jest dużo, a on lubił spać w letnie noce w tej drewnianej komórce, w której potem, w której rok temu…
– W której go znaleziono?
Maria skinęła głową.
– Kiedy kończyło się lato, wracał na stałe do ojca, jego nowej żony i ich dziecka. Ta sytuacja trwała latami. Ale wiosną dwa tysiące siedemnastego roku żona ojca znowu zaszła w ciążę. Kolejne dziecko w drodze, inna rzeczywistość. Trzeba było zrobić eksmisję i usunąć kogoś z mieszkania, żeby wstawić wózek z następnym bachorem. Wiadomo, na kogo padło. Jak się o tym dowiedziałam, myślałam, że mi pęknie serce. Wie pani, kiedy się go pozbył? Drugiego czerwca. Odczekał, żeby nie zrobić Leonowi przykrości w Dzień Dziecka, ale zaraz potem wystawił go za drzwi. Taki z niego słodki tatuś.
Jakby Julia słyszała samą siebie sprzed lat. Odejście ojca do kogoś, z kim miał tworzyć inną rodzinę, było jak uderzenie w twarz. Miała dwanaście lat, kiedy rozegrała się scena pomiędzy matką a oddalającymi się plecami mężczyzny, który miał być przy nich obu na zawsze. Nawet się nie obejrzał. Więc owszem, rozumiała gorycz Marii. Nawet bardziej, niż się jej wydawało.
– No właśnie. – Maria westchnęła głęboko na wspomnienie tamtych chwil. – Leon spakował walizkę i sprowadził się ze wszystkim do nas. Matka oddała mu swoją sypialnię, sama przeniosła się na dół, do salonu. Tak naprawdę żaden to salon, tylko zwykły pokój z wersalką i telewizorem. Leon powiedział, że nie będzie spał na parterze, że pokój jest przechodni, a on nie chce mieszkać jak na dworcu, więc tak to wyszło… U ojca nie miał wygód, ale pokój bez zamykanych drzwi to już było dla niego zbyt wiele. Następnego dnia zanieśliśmy resztę rzeczy matki na dół.
– Zrobiła to z chęcią czy pod przymusem?
– Nie rozumiem.
– Czy często mu ustępowała?
– Właściwie zawsze. Ale Leon dostał pracę i zaczął dokładać się matce do życia, więc…
– Kupił jej uległość.
– Może to pani nazwać, jak chce. Matka nie narzekała.
– Mów dalej. – Julia kiwnęła głową, widząc, że postawione przez nią pytanie nie spodobało się Marii.
– Zaraz… chyba nie sugeruje pani, że…
– Ja niczego nie sugeruję, po prostu pytam. Jeśli nie chcesz być ze mną szczera, w każdej chwili możemy przerwać tę rozmowę. Przypominam, że to ty do mnie zadzwoniłaś z prośbą o pomoc, Mario.
Widziała, że dziewczyna się waha. Musiała jednak zaryzykować, by wyciągnąć z niej jak najwięcej informacji. Nie obchodziło jej, czy są dla dziewczyny wygodne, czy nie.
– Wróćmy do relacji Leona z ojcem. – Julia kontynuowała wątek. – Czy po tym, jak pozbył się syna z domu, utrzymywał z nim kontakt?
– Szumnie powiedziane – parsknęła Maria. – Ale tak, przychodził do nas na Dereniową. Choć nie wiem właściwie po co, bo Leona najczęściej akurat nie było wtedy w domu. Jego ojciec potrafił wpaść niezapowiedziany w środku dnia, kiedy wracałyśmy z Niną ze szkoły. Matka zwykle była o tej porze u ludzi, przy pilnowaniu dzieci, a Leon w swojej pracy. Tankował samochody i mył szyby kierowcom na stacji Orlenu. Tam zawsze jest praca, więc załapał się bez większego problemu.
– Dlaczego ojciec nie odwiedzał syna na stacji, tylko u was?
– To dziwny człowiek, może lubił sobie popatrzeć, jak jemy suchą kaszę na obiad.
– Powiedziałaś, że trafiał w domu na ciebie i Ninę.
– Tak, ale Ninka nie chciała z nim rozmawiać. Gdy tylko przychodził, uciekała do siebie. Co jakiś czas wyglądała przez poręcz z górnego piętra, ale nigdy nie schodziła na dół, nie wtedy, kiedy on tam był.
– Bała się go?
– Drażnił ją sposób, w jaki się nam przyglądał, a zwłaszcza mnie. I uśmiechał się też tak jakoś… Nie lubiła go, to wiem na pewno. Ale czy się bała? Nigdy jej o to nie pytałam. Poza tym dzieci bywają dziwne i lubią wymyślać sobie niestworzone historie. Może ona też sobie coś wymyśliła.
– Był na pogrzebie Leona?
Maria odwróciła głowę w stronę okna. Przez długą chwilę wpatrywała się w ludzi, którzy mijali w pośpiechu bar, biegnąc do biur. Jedni ukryci w kołnierzach swoich płaszczy, inni rozmawiając przez przyciśnięte do ucha telefony komórkowe.
– Od samego początku stanowił