Czy mogę mówić ci mamo. Agata KomorowskaЧитать онлайн книгу.
pamiętać, że tak duże dzieci są już mocno poranione. Z rezerwą podchodzą do wszelkich spraw, które mieszają im w emocjach. Z przemocą są w stanie sobie poradzić. Z głodem, lękiem i bólem też. Ale takie uczucia jak szczęście, poczucie przynależności i miłość są im obce i powodują lęk.
Michał kiedyś przyznał, że słowo „miłość” znaczyło dla niego tyle samo co słowo „stół”. To, z czym najtrudniej było mu sobie poradzić, to fakt, że teraz ktoś go kochał, że odpowiadał przed kimś emocjonalnie. Że ktoś się o niego martwił, kiedy uciekał albo znikał. W domu dziecka zasady były proste. Pyskujesz – tracisz kieszonkowe; uciekasz – tracisz telefon; nie wracasz na noc – masz szlaban przez tydzień. Rachunek wydawał się prosty: czy radocha z jednej beztroskiej nocy jest warta szlabanu przez tydzień? No pewnie, że tak! Ale teraz nie chodziło o kieszonkowe, telefon czy szlaban. Chodziło o czyjeś uczucia. O to, że kiedy znika, ja go szukam, Aleks go szuka, Ada płacze. To był nieznany grunt dla Michała. Odległe niebo, za którym tęsknił, ale którego granice leżały daleko poza strefą jego komfortu. Żeby tam wejść, musiał zebrać w sobie całą odwagę. W przyszłości nieraz będzie z tego nieba uciekać.
Chłopcy grali na konsoli u Aleksa w pokoju. Zapukałam i weszłam. Obaj siedzieli na łóżku. Usiadłam na krześle, spojrzałam na Michała i poczułam, że się pocę. Chyba tak czuje się facet, gdy prosi wybrankę swego serca o rękę.
– Michał, chciałam się zapytać, czy chciałbyś z nami zamieszkać. Jeśli się uda oczywiście, bo tego nie wiem. Jestem umówiona w Porcie na spotkanie, ale najpierw chciałam ciebie zapytać o zgodę.
Popatrzył na mnie tymi swoimi wielkimi orzechowymi oczami, a potem wyszeptał:
– No pewnie, że bym chciał.
– Michał, niczego teraz nie mogę ci obiecać, ale zrobię, co w mojej mocy, żeby to się udało. Do tego czasu nic się nie zmieni. Będzie jak dotychczas, OK?
Pokiwał tylko głową, a ja popatrzyłam na zadowoloną minę Aleksa. Wyszłam z pokoju uśmiechnięta. Nie wiem, o czym rozmawiali, kiedy zamknęłam za sobą drzwi, ale chyba zaczęli planować przemeblowanie pokoju Aleksa.
Na pierwsze spotkanie w Porcie szłam z mocno bijącym sercem. Robiłam litanię wszystkich przeciw, które mogą mi zarzucić: samotna, trójka dzieci, w tym jedno niepełnosprawne, i w dodatku ta nieszczęsna depresja w papierach. Pani Magda, ciemnowłosa psycholog o uważnym spojrzeniu, przywitała mnie ze spokojem, ale i z dystansem. Nie wiedziałam, ile powinnam powiedzieć, a co lepiej pominąć. Nie wiedziałam, czy taki ośrodek ma dobre kontakty z domami dziecka. Obawiałam się, że jak zacznę narzekać na ten, w którym jest Michał, to zaraz dotrze to do siostry dyrektor. Byłam bardzo ostrożna, kiedy padło pytanie na temat mojego stanu zdrowia i historii chorób. Przyznałam się do „epizodu depresyjnego”, bo nie wiedziałam, czy tego typu ośrodki mają wgląd w dokumentację medyczną kandydatów, a ja przecież leżałam na oddziale kardiologii w państwowym szpitalu, gdzie zdiagnozowano u mnie nadciśnienie, depresję i nerwicę.
Pani Magda chyba wyczuła moją ostrożność, bo powiedziała coś, czego nigdy nie zapomnę:
– Proszę pani, nie jest ważne, jakie miała pani problemy w życiu, tylko jak sobie pani z nimi poradziła.
Zatkało mnie. Poczułam, jak z serca spada mi wielki ciężar. Zostałam zakwalifikowana do dalszej procedury. Przede mną były kolejne rozmowy, test psychologiczny i dwunastotygodniowy kurs dla kandydatów na rodziny zastępcze. Ukończenie kursu nie jest jednoznaczne z uzyskaniem kwalifikacji. O kwalifikacje trzeba dodatkowo wystąpić i są one przyznawane podczas obrad zespołu specjalistów. Teoretycznie dopiero wtedy powinnam wystąpić do sądu o przyznanie mi opieki nad Michałem.
Był koniec maja. Kurs rozpoczynał się dopiero we wrześniu i miał trwać do grudnia. Jeślibym złożyła wniosek w styczniu kolejnego roku, to by znaczyło, że Michał będzie musiał spędzić kolejny rok w domu dziecka.
Postanowiłam działać na własną rękę. Poszłam do prawnika, a także na rozmowę do wychowawcy, psychologa i pedagoga szkolnego. Spytałam, czy mogę podać ich jako świadków we wniosku sądowym. Po raz kolejny pozbierałam wszystkie niezbędne papierki: zaświadczenie o zarobkach, zaświadczenie o niekaralności, zaświadczenie lekarskie o stanie zdrowia i obowiązkowe zaświadczenie o tym, że nie figuruję wśród pacjentów poradni odwykowej. Musiałam też dostarczyć zaświadczenie od psychiatry.
O to ostatnie bałam się najbardziej. Nigdy nie byłam karana, choć automatycznie zrobiłam rachunek sumienia dotyczący wszystkich wykroczeń drogowych i spraw sądowych związanych z niedawnym rozwodem. Natomiast leczyłam się na depresję. Lęk dotyczący piętna pacjentki z problemami psychicznymi był we mnie bardzo głęboko zakorzeniony w związku z doświadczeniami rozwodowymi. Obawiałam się, że gdzieś, na jakimś etapie, stanie się to decydującym argumentem przeciwko mnie. Poczekałam więc na testy psychologiczne w Porcie i kwalifikację na kurs.
Przede mną był test osobowości MMPI-2, który zawiera 567 pytań z odpowiedziami zamkniętymi: „prawda”/„fałsz”/„nie wiem”, z czego odpowiedzi „nie wiem” mogło być nie więcej niż dziesięć. Ten test diagnozuje depresję, psychopatię, schizofrenię i wiele innych zaburzeń osobowości. Wiedziałam, jak wygląda, bo już raz go pisałam podczas rozwodu. Postanowiłam, że tak jak poprzednio będę odpowiadała intuicyjnie, szybko i jak najszczerzej, bo pytania są tak skonstruowane, że kombinowanie może działać jedynie na niekorzyść badanego. Test przeszłam. Zostałam zakwalifikowana na najbliższy kurs. Początek we wrześniu, w każdy wtorek, od siedemnastej do dwudziestej pierwszej. Dwa spóźnienia powyżej piętnastu minut i odpadasz. Jedna nieobecność i do widzenia. Spóźnienie powyżej piętnastu minut jest traktowane jak nieobecność. Byłam przerażona, bo z dziećmi różnie bywa, a moja punktualność zależała od opiekunek i taty dzieciaków.
Zachęcona pozytywnymi wynikami testów psychologicznych postawiłam wszystko na jedną kartę. Złożyłam do sądu jednocześnie trzy wnioski: o ustanowienie mnie rodziną zastępczą dla Michała, o powierzenie stałej opieki na czas trwania postępowania i o urlopowanie. Urlopowanie dotyczyło możliwości zabrania Michała na wakacje. Chciałam się zabezpieczyć na każdą ewentualność. Zostały dwa miesiące do końca roku szkolnego. Raczej nie spodziewałam się, że otrzymam status rodziny zastępczej na pierwszej rozprawie. Miałam nadzieję, że sąd powierzy mi stałą opiekę na czas toczenia się postępowania, żeby Michał mógł z nami zamieszkać już od początku nowego roku szkolnego. Jeśli się nie uda, to pozostaje nadzieja na wspólne wakacje, czyli urlopowanie. We wnioskach podkreśliłam, że już raz przeszłam procedury adopcyjne i od czterech lat wychowuję adoptowaną córeczkę.
Wysłałam gruby plik dokumentów i w napięciu czekałam na odpowiedź lub na wyznaczenie terminu rozprawy. W warszawskim sądzie nie ma szans na szybki termin, ale poza Warszawą, gdzie były już dokumenty Michała, owszem. Nadzieja nieśmiało się tliła. Może jakimś cudem się uda.
Rozdział 8
Ławka
Nadszedł długi weekend czerwcowy. Mieliśmy wykupiony wyjazd do stadniny koni w Beskidach. Michał nie mógł z nami jechać. Jego mama nie wystąpiła do sądu o urlopowanie, więc nie mogła mi przekazać opieki nad Michałem. Siostra dyrektor nie chciała więcej ze mną rozmawiać. Sąd milczał. Miałam dylemat, czy powinnam jechać z pozostałymi dziećmi, czy zostać z Michałem. Michał nalegał, żebyśmy nie rezygnowali. Okazało się, że tylko on został w domu dziecka, pozostałe dzieci pojechały do swoich rodzin.
Było mi strasznie przykro, nie mogłam jednak nic więcej zdziałać. Zdecydowałam się więc wynagrodzić mu to rozczarowanie i powierzyłam klucze do mieszkania. Poprosiłam, żeby się nim opiekował, karmił koty i czuł się jak u siebie w domu. Znajomi pukali się w głowę. Niektórzy snuli wizje ograbionego mieszkania i codziennych libacji alkoholowych. Ja jednak postanowiłam zaufać swojej intuicji. Uznałam, że jeśli chcę, żeby Michał