Godzina zagubionych słów. Natasza SochaЧитать онлайн книгу.
się nagle. Bez znaków zapytania, bez strachu i niepewności.
– Ale?
– Hiperprolaktynemia.
Marianna patrzyła na córkę, niewiele rozumiejąc.
– Nie mów rebusami. Co to za diabeł?
Katarzyna westchnęła.
– Poszłam do ginekologa, żeby zapytać o ewentualne przygotowanie do ciąży. Nie, nie rozmawiałam na ten temat z Marcinem, chciałam najpierw wszystkiego dowiedzieć się sama.
– Ale co to jest ta hiperprolaktynemia? – spytała ponownie Marianna.
– Wysokie stężenie prolaktyny. Jej podwyższony poziom może świadczyć o guzach przysadki mózgowej albo o chorobach tarczycy. Prolaktyna jest odpowiedzialna za produkcję i wydzielanie mleka u ciężarnych i karmiących piersią. Niestety u kobiet, które nie są w ciąży, wysokie stężenie prolaktyny może hamować owulację.
– I tak jest właśnie u ciebie?
Katarzyna powoli pokiwała głową.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Wiesz dlaczego.
Marianna zamknęła oczy.
– A Marcin?
– Też nie wie. Mamo, ja tak bardzo chciałabym mieć z nim dziecko. Wiesz, że nawet myślałam o adopcji? Chociaż lekarz powiedział mi, że hiperprolaktynemię można wyleczyć i nie powinnam się poddawać. Bardzo często wystarcza leczenie farmakologiczne.
– Będziesz miała to dziecko – powiedziała nagle Marianna. – Możesz mi zaufać. Jestem już po tamtej stronie i mam dojście do pewnych informacji. Nawet jako nowicjuszka.
Katarzyna podciągnęła kolana pod brodę. Śnieg ciągle jeszcze padał, teraz nawet nieco mocniej, ale ona nie czuła zimna. Płatki wirowały w powietrzu, kilka z nich przysiadło na moment na jej granatowym płaszczu. Kiedyś widziała śnieżynkę pod mikroskopem. Podobno te maleńkie sześcioramienne gwiazdki najładniej wyglądają, gdy temperatura powietrza wynosi zero stopni. Przy silnym mrozie nie są już tak urocze, nie mają tej czystej, nieskazitelnej struktury, bo mróz ją niszczy.
Spojrzała na matkę.
– Skąd wiesz, że będę miała dziecko?
Marianna uśmiechnęła się.
– Wiem, zaufaj mi.
Katarzyna przygryzła wargi.
– A wiesz, że potrafisz pięknie mówić? Nie tylko o kurzu i maseczkach z ogórków. Mówisz pięknie o życiu. I o mnie. O Krystynie też. Żałuję, że nie przyszłam do ciebie wcześniej, że nie opowiedziałam ci o Marcinie, nie zapytałam o zdanie, nie usłyszałam tego o kawałkach szczęścia. Czasem człowiek zatapia się w swojej złości, jest uparty do samego końca. Najbardziej krzywdzi tym samego siebie, ale to dociera dopiero po jakimś czasie. Boże, jaka ja byłam głupia.
Marianna zamyśliła się.
– Na swój sposób jesteśmy do siebie podobne. Bo ja też nie używałam odpowiednich słów. A to przecież słowa ubarwiają nasze życie, czynią je wyjątkowym. Ubogie słownictwo to ubogie życie emocjonalne. Ja, zamiast wybierać słowa z pozytywnym przekazem, które by nas obie wzmocniły, skupiałam się na tych pustych i nieistotnych, dlatego ty nie chciałaś mnie słuchać. I miałaś rację. Nie można mówić o niczym, byle tylko wydobyć z siebie dźwięk. To, o czym rozmawiamy, ma ogromne znaczenie. Za późno to do mnie dotarło. – Westchnęła.
Katarzyna pociągnęła nosem.
– Obie zapętliłyśmy się w nieodpowiednich słowach. Obie dobierałyśmy je tak, żeby traciły na znaczeniu, jeszcze zanim je wypowiedziałyśmy. Dlaczego ludzie nie potrafią rozmawiać? Czasem Maurycy jest bardziej przekonujący ode mnie.
– Bo mówienie o uczuciach, o tym, co nas boli albo daje nam szczęście, jest wstydliwe. Obnaża nasze słabości, zdejmuje pancerz twardziela.
– Ale ty jesteś moją mamą. Po co nam pancerz? – zdumiała się Katarzyna.
Marianna westchnęła.
– Bo rodzice powinni być silni? Silniejsi od dzieci?
Zamilkły obie i popatrzyły na siebie. Matka i córka. Dwie najbliższe sobie osoby, którym wydawało się, że dzieli je wszystko.
– Mamo, nie wyobrażam sobie jutrzejszej Wigilii bez ciebie – wyszeptała Katarzyna. – Poza tym nic nie przygotowałam. Przyjdzie ojciec, a ja nawet nie mam sernika. Robert przyniósł od swojej matki trochę makowca i chyba pierogi, ja nie zrobiłam nic.
– Nie musisz.
Katarzyna spojrzała na nią zdumiona.
– I ty mi to mówisz? – Zaśmiała się cicho.
Marianna wzruszyła ramionami.
– Przymus świętowania. Teraz widzę, że więcej w tym było bombek na choince i wypolerowanych sztućców niż świąt samych w sobie. Ale mam dobry przepis na sernik bez pieczenia. – Puściła do niej oko. – Zdążysz go zrobić nawet jutro rano. Albo na roladę truskawkową. Idzie w biodra, ale również prosto w serce. Czyste szczęście w kolorze różowym.
– Zrobię dyniowe ciasto. Może niezbyt tradycyjnie, ale dla mnie to będzie miało symboliczne znaczenie. A Robert może jeść swój makowiec.
– Ale ja nie dokończyłam przecież przepisu, a nie zostało nam dużo czasu, jakieś siedem minut. – Marianna zerknęła na zegarek. – Ciasto musisz wyjąć z lodówki, rozwałkować, wykleić nim formę do tarty, nakłuć widelcem w kilku miejscach i podpiec w rozgrzanym do dwustu stopni piekarniku przez mniej więcej dziesięć minut. Jak już będzie podpieczone, to wylewasz masę, posypujesz pokrojonym serem i pestkami dyni.
– Jak długo piekę?
– Pięćdziesiąt minut.
– Mamo?
– Tak?
– Kocham cię.
GODZINA
NIEBIESKIEGO ZESZYTU
Koła rodzinnego nie tworzy się cyrklem.
STANISŁAW JERZY LEC
Most Storebæltsbroen nad Wielkim Bełtem łączy dwie duńskie wyspy – Fionię i Zelandię. Do wypadku doszło około siódmej trzydzieści pięć. Pociąg pasażerski, składający się z dwóch spalinowych zespołów trakcyjnych IC4, jechał z Aarhus do Kopenhagi. Podróżowało nim sto trzydzieści jeden osób oraz troje pracowników kolei. Po przeciwnym torze poruszał się pociąg towarowy przewożący na platformach puste oplandekowane naczepy, należące do przedsiębiorstwa piwowarskiego Carlsberg. Porywisty wiatr przesunął jedną z naczep, ta spadła z platformy na tor, po którym jechał skład pasażerski. Mimo że pociąg gwałtownie zahamował, nie udało się uniknąć zderzenia z naczepą.
Most Storebæltsbroen łączący dwa duńskie miasta, Nyborg i Korsør, przez kilka godzin był zamknięty. Trwała akcja ratownicza. Służby ewakuowały wszystkich na ląd, ale akcję utrudniał silny wiatr. Na Bałtyku szalał sztorm.
Kiedy Marcin czytał te informacje, nie wiedział jeszcze, że są ofiary śmiertelne. Łącznie osiem. Jedną z nich była jego siostra Joanna, a drugą szwagier Ebbe. Wiadomość przekazała mu matka, a potem po prostu się rozłączyła i Marcin zrozumiał, że musi natychmiast do niej jechać. Bo choćby udawała, że da sobie radę, bo przecież jest silną kobietą, wiedział, że nie wolno mu jej zostawić samej, przynajmniej przez najbliższych parę dni. Kilka tygodni po śmierci ojca przeszła zawał serca, a lekarz powiedział, że to z powodu silnej reakcji stresowej.