Godzina zagubionych słów. Natasza SochaЧитать онлайн книгу.
bała się pozwolić sobie na coś więcej.
Śnieg ma w sobie coś magicznego. Zwłaszcza ten pierwszy, z maleńkimi płatkami, które dopiero zaczynają swoją zimową przygodę. Katarzyna wyciąga rękę i łapie kilka śnieżynek.
– Chciałabym cię o tyle rzeczy zapytać. I tyle jeszcze powiedzieć – mówi przed siebie. – Ale z jakiegoś dziwnego powodu odkładałam to na później, pewnie dlatego, że zawsze jest jakieś jutro.
Trudno uwierzyć, że kiedyś to jutro po prostu znika.
Katarzyna zamyka oczy.
Na drugim końcu ławki siada Marianna. Ubrana jest w zieloną sukienkę z lekko przezroczystego miękkiego materiału, którą Katarzyna pamięta z czasów dzieciństwa. Włożyła ją kiedyś ukradkiem przed wyjściem do szkoły, owijając nadmiar materiału wokół paska, żeby sukienka nie ciągnęła się po ziemi. Matka jednak zorientowała się i Katarzyna za karę nie mogła pójść na urodziny do koleżanki.
– Mamo, ale ja chciałam tylko wyglądać tak jak ty – próbowała się usprawiedliwić, lecz Marianna była nieugięta.
Katarzyna ma nadal zamknięte oczy, a jednak widzi swoją matkę. Psycholog, do którego dostała skierowanie jeszcze w szpitalu, powiedział jej na jednym ze spotkań, że smutek nigdy nie jest jednowymiarowy. Składa się z wielu warstw, które czasem nakładają się na siebie i mogą nawet wywołać stan podobny do półsnu. Człowiek jest wtedy tak bardzo zatopiony w swojej melancholii, że nie ma pewności, czy to, co mu się przytrafiło, jest prawdą, czy tylko wytworem wyobraźni. Smutek jest tęsknotą. A tęsknota to pragnienie.
– Ile mam czasu? – pyta cicho Katarzyna.
– Godzinę – odpowiada Marianna.
– Mogę cię zapytać, o co chcę?
– Pytaj.
– Czy ja śnię?
– Nie wiem, czy to jest ważne – odpowiada spokojnie Marianna. – Pytaj o coś innego. Pytaj o nas.
– Powiedz mi: dlaczego się kłóciłyśmy?
Marianna początkowo milczy, ale po chwili zaczyna mówić. Spokojnie, rozważnie, uczciwie dobierając słowa.
– Zabolała mnie twoja próba separacji. To, że zaczęłaś stawać w kontrze, a ja chciałam utożsamienia. Chociaż utożsamienie jest jednocześnie powodem do rywalizacji. Nie o to, która z nas jest lepsza, ale o to, która zdominuje rywalkę.
– Rywalkę?
Marianna skinęła głową.
– Wiem, to głupie. Przyznaję, często łapałam się na tym, że jestem mniej dojrzała niż ty. Czułam, że w jakimś sensie mnie przerastasz.
– To niemożliwe.
– A jednak. Chodzi mi o dojrzałość, a dojrzałość to nie wiek. To wypadkowa umiejętności życiowych i tego, w jaki sposób reagujemy na rzeczywistość. Na niespodzianki, które dostajemy, i to zarówno te dobre, jak i te gówniane. Ja gdzieś po drodze chyba się zablokowałam. Nie chciałam dopuścić do głosu tego, że tracę pozycję lidera. Że niezależność to naturalna kolej rzeczy. Problem polegał na tym, że twoja niezależność obnażała moje słabości. Odsuwała mnie na boczny tor.
Katarzyna chwyciła Mariannę za rękę. A potem ostrożnie uniosła powieki.
Marianna zwróciła do niej twarz. Najpierw miała trzydzieści jeden lat i właśnie urodziła Katarzynę. Po jej policzku spływały łzy szczęścia, a oczy się śmiały. Potem miała trzydzieści pięć lat i siedziała z małą Katarzyną w piaskownicy. I wreszcie czterdzieści, czterdzieści osiem, pięćdziesiąt dwa, sześćdziesiąt trzy. Dalej nie było już nic, chociaż powinno, i Katarzyna chciała jej to teraz wykrzyczeć. Że nie je się ciastek z sezamem, wiedząc, że mogą uczulić. Że nie umiera się tak młodo.
– Nie wiedziałam, że są z sezamem. Kupiłam je na wagę w małej piekarni, niedaleko mojego mieszkania. Nie zwróciłam uwagi na skład, a sezamu nie wyczułam. Poza tym nigdy nie przypuszczałam, że może okazać się dla mnie śmiertelny. To były tylko ciastka. To nawet trochę wstydliwe umrzeć przez ciastka. Wolałabym się tym publicznie nie chwalić.
Katarzyna schowała twarz w dłoniach.
– Ja też ciągle nie mogę w to uwierzyć – szepnęła i spytała po chwili: – Co mi chciałaś powiedzieć w tamten poniedziałek? Wiesz, wtedy kiedy widziałyśmy się po raz ostatni.
Marianna zabawnie zmarszczyła nos.
– Trochę się wstydzę. Może pogadamy jeszcze o relacjach matka–córka, a potem to, co w tej chwili nie wiem, jak ci przedstawić, jakoś samo wypłynie?
Katarzyna uniosła brwi.
– Coś przeskrobałaś? Ty? Przecież jesteś idealna.
– Trochę mnie poniosło, to fakt. Ale nie żałuję.
– Mamo…
– Podkręcam tylko twoją ciekawość. Daj mi się tym nacieszyć.
Katarzyna pokręciła głową, a potem zaczęła wiercić butem dziurę w lekko zamarzniętej ziemi.
– Wiesz, dlaczego tak wcześnie wyszłam dziś z domu? Nie mogłam znieść Roberta i jego hałaśliwego szlafroka, który tak potwornie szeleścił.
Marianna zachichotała.
– Znam to uczucie. Twój ojciec masakrował mnie chrupaniem jabłka. Niby miał zamknięte usta, ale ja wszystko słyszałam. To chrupanie było jak nalot szarańczy. Tak wwiercało się w głowę, że po chwili myślałam już tylko o tym, jak jego zęby atakują miąższ. I powiem ci, że z marchewką było jeszcze gorzej.
Katarzyna nie mogła się nie roześmiać.
– Wiesz, co jest naprawdę ważne? – spytała Marianna.
– Pytasz o jabłka i chrupanie?
– Nie, przeskakuję teraz na temat znacznie poważniejszy. W końcu jestem matką.
Katarzyna zerknęła na nią wyczekująco.
– Być wystarczająco dobrym rodzicem. Nie idealnym i perfekcyjnym, tylko takim, do którego dziecko przychodzi, kiedy ma problem. Ty przestałaś mi się zwierzać. I ja już wiem dlaczego. Za bardzo przy tobie majstrowałam. Próbowałam cię zmieniać, żebyś była bardziej do mnie podobna. No i nie chciałam zostać zdetronizowana. Nie przyjmowałam do wiadomości, że tak właśnie być powinno. Że trzeba ustąpić ci miejsca i czasem tylko przyglądać się temu, co robisz, niekoniecznie to komentując.
Katarzyna zacisnęła dłonie.
– Teraz widzę, że niczego ci nie ułatwiałam. Często nawet prowokowałam kłótnie, żeby przekonać samą siebie, jak bardzo jesteśmy różne. Chciałam sobie udowodnić, że nie mamy ze sobą zbyt wiele wspólnego i dzieli nas wszystko. Twoje życie było w końcu zabarwione przeszłością, moje teraźniejszością, więc nie miałyśmy prawa się zrozumieć. Tak to sobie tłumaczyłam. – Marianna uśmiechnęła się delikatnie. – Głupie to było. Asekuracyjne, ale i tak głupie.
Katarzyna poczuła ciepło na policzku. Przełknęła ślinę.
– Mamo, a to ciasto z dynią… Pamiętasz? Kiedyś mi o nim wspominałaś, ale chyba nigdy nie zdradziłaś przepisu.
– Bo nie chciałaś. Poza tym nie lubisz dyni.
– Nie lubiłam jej intensywnej obecności podczas tamtej rozmowy. Ale to pie jakoś mnie męczy.
– Ja zawsze robiłam je z mąki razowej. Ale możesz też wziąć zwykłą, wymieszaną z otrębami.
– Kupię razową. – Katarzyna uśmiechnęła się, a potem wyjęła z kieszeni płaszcza stary paragon, długopis,