Nieboszczyk sam w domu. Alek RogozińskiЧитать онлайн книгу.
ale z powrotem na wolności, dwa karpie. Maria ucałowała męża na pożegnanie i pomachała mu, gdy ruszał w drogę, po czym od następnego ranka zabrała się do zamieniania ich domu w świąteczną krainę cudów. W tym celu udała się najpierw do sklepu „Bomba!”, w którym w adwencie zawsze można było kupić wszelkiego rodzaju bożonarodzeniowe dekoracje, i ku zadowoleniu prowadzącej go nieco zwichrowanej na umyśle właścicielki wykupiła lwią część sprowadzonego na tę okazję asortymentu, którym następnie przystroiła bez mała każdy metr swojego mieszkania. Na koniec w jedynym w Morderczym sklepie ze sprzętem RTV odebrała zamówiony wcześniej, wymarzony przez męża siedemdziesięciocalowy telewizor naszpikowany technicznymi bajerami niczym baton Pierrot orzeszkami arachidowymi. Chciała go nawet od razu uruchomić, ale niestety zrozumienie instrukcji obsługi tego wynalazku przerosło jej możliwości. Od trzeciej strony znajdowały się tam już tylko tajemnicze zdania typu: „aby nawiązać bezpieczne połączenie WPS, wybierz opcję kod PIN w oprogramowaniu routera, następnie sprawdź poprawność ustawień DHCP, a razie kłopotów skonfiguruj statyczne adresy IP”, przy których Maria zaczęła się zastanawiać, czy na pewno w ciągu siedemnastu lat edukacji dostatecznie dobrze poznała język polski, oraz mieć obawy, czy aby nie zbliża się wojna, skoro zaczęto już szyfrować nawet tak niewinne publikacje jak wskazówki dotyczące obsługi telewizora. Zniechęcona, machnęła ręką, doskonale wiedząc, że mąż rozszyfruje wszystkie te idiotyzmy w sekundę, i zadowoliła się przewiązaniem potężnego prezentu czerwoną wstęgą z kokardą. W ten sposób niespodzianka, a właściwie, doliczając do tego też dekoracje, to nawet dwie – były gotowe. Wystarczyło tylko popracować nad świątecznym menu i poczekać na powrót Krystiana…
* * *
W chwili kiedy zaczytana w instrukcji obsługi telewizora Maria czuła, że od zdań w stylu: „aby dokonać kalibracji ISF, należy zaktywizować podmenu w opcji Active Screen”, zaczyna powoli siwieć, w swoim „Gabinecie Magii” wróżbita Magnencjusz ubrany w czarno-złotą szatę i ogromny fioletowy turban udawał, że przewiduje przyszłość jej najlepszej przyjaciółki Kariny Kwiecień. W tym celu najpierw rozpalił w pokoju kilkanaście świec, potem pomajtał jej przed nosem jakimś dziwacznym pozłacanym wisiorem, nazywając go „wahadłem Druidów”, następnie dwa razy walnął pałką w zawieszoną za jego plecami ogromną złotą misę, pouczając swojego gościa, że ogłuszający odgłos wydany przez ten „święty gong czystych serc” przenosi złą aurę kanałami dźwiękowymi prosto do Tybetu, gdzie jest ona neutralizowana przez lokalnych mnichów, a na koniec wyciągnął nieco podniszczone karty, tytułując je „Drogowskazami Wewnętrznego Poznania”. Dopiero wtedy poprosił o pytania. Oczywiście gdyby miał na sobie dres Pumy i melonik, zamiast wahadła użył sznurowadła, walnął pałką w swoje kolano i powróżył z kart „Czarnego Piotrusia”, osiągnąłby mniej więcej ten sam poziom mistycznego wtajemniczenia. Talent do przepowiadania przyszłości i łączenia się z zaświatami, tudzież innymi światami, Zdzisław Kiełek, bo tak naprawdę zwał się Magnencjusz, miał bowiem zerowy. Na pomysł, aby zarabiać na życie jako wróż, wpadł zaś przez przypadek, kiedy to jego kolega ze studiów zaczął pracować jako wydawca w jednym z ezoterycznych kanałów telewizyjnych i zaproponował mu, aby dorobił parę złociszy, występując wieczorami na antenie. Na nieśmiałą uwagę Zdzisława, że nijak się nie zna na wróżeniu, odpowiedział lekceważąco: „Stary, a myślisz, że inni to się niby znają? Wszystkie prawdziwe wróżki pracują u konkurencji. My mamy tylko spady. Samych oszołomów i wariatki. Jedna sprowadziła mi ostatnio do studia jakiegoś łysego kota, który wyglądał jak oskubana kura. Gdy kamerzysta chciał kiciusia pogłaskać, ten pokąsał go do krwi i teraz biedak musi brać zastrzyki przeciw wściekliźnie. Druga, jak zaczęła rozpalać magiczne kadzidła, to potem musiała przekrzykiwać kaszlących kamerzystów, i wyglądało to tak, jakby wróżyła na oddziale dla gruźlików. Jeszcze inna przyszła z jakimś świecznikiem i o mało co nie puściła z dymem całego studia. Piromanka jedna! Zresztą faceci nie lepsi! Jeden jest erotomanem. Każdej dzwoniącej singielce radzi, żeby założyła sobie konto w serwisie randkowym. Dobrze, że od razu nie każe im wrzucać amatorskich pornoli do Internetu. Poza tym, jeśliby którykolwiek z moich magów znał się na tym, co robi, to już dawno podyktowałby mi szczęśliwe cyferki w Lotto albo przynajmniej przestrzegł mnie, że moja luba dorobiła mi za plecami poroże godne króla jeleni. Nie peniaj, tylko siadaj przed kamerą i gdy zadzwoni jakaś zapłakana niedojda rzucona przez faceta, to mów, że jej wymarzona miłość czeka tuż za rogiem, a były partner zachoruje na nietrzymanie moczu i impotencję. A jeśli cię połączą z jakimś przegranym frajerem, to mu doradź, żeby koniecznie postawił na samorozwój i się doszkalał. I koniecznie mów wszystkim, żeby dbali o skórę i przebadali się na alergie. Nie znam osoby, która nie miałaby z tym problemu…”. W ten prosty sposób Kiełek stał się Magnencjuszem. Ponieważ okazało się, że ma zdolności aktorskie, w mgnieniu oka zyskał popularność wśród fanek ezoteryki, a jego znakomicie spozycjonowana strona internetowa, na której nie tylko wróżył, ale też za drobną opłatą rzędu kilkudziesięciu zeta „oczyszczał aurę” i „wysyłał wibracje świętego światła, chroniące od złych mocy”, zapewniła mu całkiem niezłe źródło utrzymania. Do tego wszystkiego po powrocie do rodzinnego miasteczka otworzył własny gabinet. Wiedza o klientach, z których większość znał od urodzenia, oraz ich rodzinach, tudzież odrobina zdolności psychologicznych, a także magiczna otoczka jego seansów, pozwoliły mu się dorobić jakiej takiej, acz oczywiście zupełnie niezasłużonej, reputacji jasnowidza i świetnego medium.
Ku jego zaskoczeniu Karina Kwiecień, która odwiedziła go po raz pierwszy, wydawała się nieczuła na jego aktorskie sztuczki. Z kwaśną miną przyjęła i majtanie wahadełkiem, i walnięcie w misę. Ożywiła się dopiero przy prośbie o zadanie pytania.
– Te pana karty powiedzą mi, kiedy mężczyzna, którego skrycie kocham, wreszcie uwolni się od swojej żony? – rzekła, patrząc na trzymaną przez Magnencjusza w rękach talię.
– Oczywiście – zapewnił wróż, w duchu zastanawiając się, w kim mogła zadurzyć się jego klientka. Podstawowe podejrzenie, że w swoim przełożonym, odpadało, bo Karina pracowała w ZUS-ie i jej szefową była kobieta. Nigdy też nie widział jej w jakimkolwiek męskim towarzystwie. Cóż, chyba przyjdzie mu improwizować. Chyba że…
– Czy zna pani datę urodzenia tego mężczyzny? – W nagłym przebłysku wpadł na pomysł, jak go zidentyfikować.
Karina popatrzyła na niego z oburzeniem.
– A po co panu ta data?
– Na jej podstawie mógłbym wyliczyć jego ascendent i zobaczyć, czy pisane mu jest w najbliższym czasie rozstanie.
– Też coś! – prychnęła Karina. – Niech pan nie mami mnie tu żadnym acetonem czy tam innym acetylenem! Nie przyszłam tu usuwać hybryd, tylko dowiedzieć się, czy Krystian odejdzie od żony sam, czy też mam mu w tym pomóc.
Magnencjusz w duchu odetchnął, ale i nieco się zdziwił. Doskonale już wiedział, kim są podmioty tego uczuciowego dramatu, tyle że dotąd żył w przekonaniu, iż obie panie łączy przyjaźń. Nie dał jednak poznać po sobie konsternacji, w jaką wprawiła go informacja o tożsamości obiektu uczuć jego klientki.
– Już to sprawdzamy! Tylko że do tego przydadzą się nam moje specjalne karty! – zapewnił, sięgając po inną talię i rozrzucając wielobarwne kartoniki po stole. – Proszę wybrać pięć i odłożyć na bok, ale nie odwracać.
Karina spełniła jego polecenia. Magnencjusz, któremu trzeba dla sprawiedliwości oddać, że próbował przez lata swojej działalności nauczyć się przynajmniej podstawowego znaczenia obrazków i symboli umieszczonych na używanych przez siebie kartach, zaczął je powoli odkrywać. Po chwili poczuł, że po plecach przechodzi mu zimny dreszcz. Jego mina też musiała być jednoznaczna, bo Kwiecień popatrzyła na niego z lekkim niepokojem.
– Coś nie tak? – zapytała. – Zobaczył pan coś złego?! Co oznaczają te