Cherub. Przemysław PiotrowskiЧитать онлайн книгу.
kubeczki. Napełnił je, wręczył jeden żonie, a swój opróżnił.
– Chyba pójdę się trochę schłodzić – oznajmił.
– Tylko uważaj, bo o tej porze woda w morzu wcale nie jest taka ciepła.
– Dobrze, kochanie.
Czarnecki podniósł się z leżaka. Mimo że nie minęła jeszcze połowa czerwca, plaża w Kołobrzegu tętniła życiem. Setki kolorowych parawanów, fruwające latawce, szybujące mewy, dokazujące dzieciaki i zachwalający swoje towary sprzedawcy – wszystko to składało się na jedyny w swoim rodzaju klimat, jaki można było spotkać tylko nad polskim morzem. Czarnecki poprawił slipki i wolnym krokiem, klucząc pomiędzy fantazyjnymi parawanami, skierował się w stronę wody. Spędził w niej kilka minut, zastanawiając się nad przyszłością. Od blisko pół roku był na emeryturze i zaczynał mu doskwierać brak zajęcia. Oczywiście miało to swoje dobre strony. Mógł więcej czasu poświęcić żonie, ale już kontakt z żyjącymi za granicą dziećmi wcale nie okazał się tak częsty, jak to sobie wyobrażał. Ilona i Jarek mieli swoje życie, ciężko pracowali i pomijając jedną kilkudniową wizytę w Wiedniu u syna oraz wspólnie spędzone święta Wielkiej Nocy, do tej pory nie było okazji do częstszych spotkań. Przeczytał wszystkie zalegające na półkach książki, a do kilku ulubionych wrócił i przeczytał je jeszcze raz. Pobyt u siostrzeńca też dobiegał końca i już za kilka dni miał wrócić do Zielonej Góry. Złapał się na tym, że brakuje mu tego specyficznego, niepowtarzalnego uczucia pojedynkowania się z przeciwnikiem. Sudoku i sporadycznie rozgrywane partie szachów ze szwagrem nie były w stanie zastąpić dopływu dawki adrenaliny, jaką oferowała mu praca w policji. Co prawda dwa ostatnie śledztwa dostarczyły mu jej aż nadto, mimo to nie mógł udawać, że mu tego wszystkiego nie brakuje.
Wyszedł z wody i wrócił do żony. Jadwiga wypoczywała na leżaku. W jego oczach jak zwykle prezentowała się olśniewająco. Pomyślał, że bardzo ją kocha. Za to, jaka była dla niego przez te trzydzieści lat samotności, gdy on dniami i nocami uganiał się za zbirami wszelkiej maści.
– Ktoś do ciebie dzwonił – oznajmiła, strzepując drobinki piasku z brzucha.
– Kto?
– Nie wiem. Nie patrzyłam. Jak woda w morzu?
– Przyzwoita. Siedemnaście, osiemnaście stopni.
– Brrr… – Jadwiga udała, że trzęsie się z zimna. – Jak wy, faceci, możecie czerpać przyjemność z kąpania się w takiej lodówce?
– Naprawdę nie jest taka zła. Też mogłabyś się trochę schłodzić.
– Podziękuję. Wytrzyj się, bo masz gęsią skórkę.
Czarnecka sięgnęła po znajdujący się w torbie ręcznik i wręczyła go mężowi. Inspektor wytarł się i trochę niezgrabnie przysiadł na leżaku, który pod jego ciężarem omal się nie wywrócił.
– Ech… – mruknął. – Starość nie radość.
– Wyglądasz świetnie, mężu. – Czarnecka uniosła okulary przeciwsłoneczne i posłała mu całusa.
– Ciekawe jak długo? Od przejścia na emeryturę przytyłem prawie pięć kilogramów, a to dopiero pół roku.
– A wiesz, że… – Podniosła się i wychyliła głowę ponad parawan. – Przed chwilą wpadła tu jakaś piłka do siatkówki. O tam, popatrz. Gra grupka facetów i to mniej więcej w twoim wieku. Chętnie popatrzę, jak mój heros pokazuje im, kto tu rządzi…
– O nie, kochanie. Starego gliniarza tak łatwo nie podejdziesz.
– Przecież uwielbiasz siatkówkę. Pamiętam, że kiedyś grałeś i zawsze chwaliłeś się, jaki z ciebie… kozak, tak chyba młodzi dziś mówią.
– Dawno i nieprawda. – Czarnecki z powrotem rozłożył się wygodnie na leżaku.
– Czyżby mój inspektor szukał wymówki?
– Jadzia…
– To nie marudź, że przytyłeś. O!
– Ech…
Czarnecki podniósł się i przez chwilę przyglądał się grającej ekipie. Prócz jednej młodszej pary reszta mężczyzn rzeczywiście była na oko po pięćdziesiątce. I wcale nie wyglądali lepiej od niego. Pomyślał, że pomysł żony wcale nie jest taki najgorszy. Wstał i bez słowa zaczął się rozciągać. Jadwiga zsunęła okulary na nos i z szelmowskim uśmiechem przez kilkanaście sekund mierzyła męża wzrokiem.
– Mmm… – mruknęła. – Sprawiasz, że znów zaczynam się czuć jak dwudziestolatka.
– A teraz chcesz mnie jeszcze rozproszyć?
– Na razie to ty mnie rozpraszasz, mężu…
– Oj, Jadwiga…
– No idź już, idź, a ja sobie popatrzę.
Czarnecki uśmiechnął się do żony i już miał ruszyć w kierunku grającej paczki, gdy usłyszał sygnał dzwoniącego telefonu. Przez moment chciał go zignorować, ale pochylił się nad torbą i wygrzebał urządzenie. Ku swojemu zdumieniu zobaczył, że dzwoni Igor Brudny. Odebrał.
– Dzień dobry, komisarzu – przywitał się w starym stylu.
– Dzień dobry, inspektorze. Nie przeszkadzam?
– Ależ skąd! Korzystam z leniwego i nudnego życia na policyjnej emeryturze. Jestem z żoną na plaży i właśnie miałem iść pograć w siatkówkę, ale to może poczekać. Długo się nie słyszeliśmy. Co u ciebie, Igor?
– Widzę, że nie wiesz, co się stało?
Czarnecki zdołał poznać Brudnego na tyle, że jego brak ogłady nie robił już na nim żadnego wrażenia. Ale ton głosu komisarza i wyraźnie sugestywne pytanie sprawiły, że poczuł niepokój.
– Wybacz, ale nie wiem, co masz na myśli. Co się stało?
– Nie żyje Kotelski. Media podają, że został zamordowany.
– Prokurator Brunon Kotelski? – Czarnecki usiadł z powrotem na leżaku.
– Został znaleziony w piwnicy jakiejś szwalni. Podobno straszna jatka. Mogę ci wysłać link do artykułu „Gazety Lubuskiej”.
– Znajdę. – Czarnecki przez chwilę próbował zebrać myśli. – To poważna sprawa. Zaraz przekręcę do Grzegorza i zapytam o szczegóły.
– Zapytaj, bo… – Brudny się zawahał. – Generalnie miałbym to w dupie, ale w zbiegi okoliczności nie wierzę.
– Wyczuwam kłopoty…
– Znasz mnie, Romek. Dzwonię do ciebie, bo tylko tobie ufam.
– Mów.
– Dziś dostałem list. Zwykła koperta bąbelkowa z moim imieniem i nazwiskiem. Jak się zapewne domyślasz, nie było na niej danych nadawcy. – Czarnecki usłyszał, że Brudny zaciąga się papierosem. – W środku znajdowała się tylko mała zawieszka. Srebrny krzyżyk. Coś ci to mówi?
– Niespecjalnie.
– Taki sam dostawał każdy wychowanek wychodzący z sierocińca hieronimek.
– Ooo… – Czarnecki przez kilka następnych sekund próbował przeanalizować ostatnie słowa komisarza. – Dziwna sprawa – mruknął po chwili przerwy.
– Też tak pomyślałem i na wszelki wypadek zajrzałem do internetowego wydania „Gazety Lubuskiej”. Na pierwszej stronie wali po oczach tekst o brutalnym morderstwie Kotelskiego. Podobnie na stronach Radia Zielona Góra, Radia Zachód i lokalnego oddziału „Wyborczej”. Za kilka godzin sprawa przebije się do mediów ogólnokrajowych i znając życie, pewnie moja gęba znów