CHŁOPIEC Z LASU. Harlan CobenЧитать онлайн книгу.
Dlatego idę do Crasha. Może się tam czegoś dowiem.
– Co to był za numer? – zapytała Hester.
– Nie znam szczegółów.
Podjechał samochód z dwoma nastolatkami, jednym za kierownicą, drugim na siedzeniu pasażera. Kierowca wcisnął klakson.
– Muszę już jechać – powiedział Matthew. – Proszę… wy też jej szukajcie, dobrze?
– Ktoś w moim biurze stara się namierzyć matkę Naomi – oznajmiła Hester. – Pogadam z nią.
– Dzięki – mruknął chłopak.
– Czy jest jeszcze ktoś, z kim powinniśmy porozmawiać, Matthew? Może z jakąś jej przyjaciółką?
– Nie miała żadnych przyjaciółek.
– Z nauczycielką, kimś z rodziny…
Matthew pstryknął palcami i zabłysły mu oczy.
– Tak, z panną O’Brien.
– Z Avą O’Brien? – upewnił się Wilde.
– Tak. Jest jakby asystentką nauczyciela w pracowni plastycznej czy kimś w tym rodzaju.
Młodociany kierowca znów zatrąbił. Hester spiorunowała go wzrokiem.
– Muszę lecieć – rzucił Matthew. – Mam nadzieję, że dowiem się czegoś na imprezie.
– Czego spodziewasz się dowiedzieć? – zapytała Hester.
Chłopak już jej nie słuchał. Wskoczył na tylne siedzenie i Hester z Wilde’em patrzyli, jak cała trójka odjeżdża.
– Znasz tę pannę O’Brien? – zwróciła się do Wilde’a.
– Tak.
– Możesz zdradzić skąd?
Nie odpowiedział.
– Tak właśnie myślałam. Porozmawia z tobą?
– Chyba tak.
– To dobrze. I co o tym wszystkim sądzisz? – zapytała Hester, kiedy samochód zniknął za zakrętem.
– Moim zdaniem Matthew nie mówi nam wszystkiego.
– Może matka Naomi do mnie zatelefonuje. Może pozwoli mi porozmawiać z córką.
– Może – mruknął Wilde.
– Ale wątpisz, że tak się stanie.
– Owszem.
Oboje odwrócili się i spojrzeli na zaułek prowadzący do domu Crimsteinów.
– Muszę wracać do miasta, bo niedługo zaczyna się mój program – powiedziała Hester.
– No tak.
– Nie mam teraz czasu pogadać o tym z Lailą.
– Pewnie to i lepiej – odparł Wilde. – Zajmij się programem. Ja pogadam z Lailą, a potem porozmawiam z Avą O’Brien.
Hester podała mu swoją wizytówkę z numerem komórki.
– Bądź ze mną w kontakcie, Wilde.
– Ty ze mną też.
Rozdział 6
– Stało się coś złego? – zapytała Laila, otwierając frontowe drzwi.
– Nie.
– To dlaczego pukasz od frontu?
Wilde zawsze korzystał z tylnych drzwi. Zawsze. Przychodził od strony lasu, który zaczynał się za domem Crimsteinów. Robił tak, odkąd David przemycał go czasem do domu, gdy byli mali.
– No słucham? – Laila miała w sobie pasję i energię, które razem z urodą tworzyły pulsującą żywą całość. Człowiek dawał się w nią wciągnąć, chciał w niej uczestniczyć.
– Nie mogę zostać na kolacji – powiedział Wilde.
– O!
– Przepraszam. Coś mi wyskoczyło.
– Nie musisz się tłumaczyć.
– Jeśli chcesz, wrócę później.
Spojrzała na niego badawczo. Chciał opowiedzieć jej o Matthew i tej historii z Naomi, jednak po rozważeniu wszystkich za i przeciw uznał, że dotrzymanie obietnicy danej chrześniakowi jest ważniejsze od poinformowania jego matki. Przynajmniej w tym momencie. Na razie. Była to ryzykowna decyzja, ale Laila by ją zrozumiała.
Chyba.
– I tak muszę jutro wcześnie wstać – rzuciła.
– Rozumiem.
– I Matthew nie ma dziś wieczorem w domu. Nie wiem, kiedy wróci.
– Nie musisz się tłumaczyć – powtórzył jej słowa Wilde.
– A niech tam, do diabła. – Uśmiechnęła się. – Jeśli będziesz mógł, to wróć.
– To może być późno.
– Nieważne – odparła. – Nie powiedziałeś, dlaczego korzystasz z frontowych drzwi.
– Zobaczyłem na ulicy Matthew. – To nie było kłamstwo.
– Co ci powiedział?
– Że wybiera się na przyjęcie do niejakiego Crasha.
– Crasha Maynarda – wyjaśniła.
– Tego Maynarda?
– Tak, do Maynard Manor. Do syna Dasha.
– Dash ma syna, któremu dał na imię Crash?
– Podobno uwielbiał film Byki z Durham1. Potrafisz uwierzyć?
– Kiedy ktoś nazywa się Wilde… – Wzruszył ramionami.
– No tak.
Zapadł zmrok. Wilde słyszał kołysankę świerszczy, która zawsze dodawała mu otuchy.
– Pójdę już – mruknął.
– Zaczekaj. – Laila sięgnęła do kieszeni dżinsów. – Nie musisz udawać człowieka gór. – Wyciągnęła kluczyk do samochodu i rzuciła mu. – Weź moje auto.
– Dzięki.
– Nie ma za co.
– Może to nie potrwa tak długo.
– Będę tu, Wilde.
Laila zamknęła drzwi.
• • •
Kiedy Wilde przed ośmioma miesiącami poznał Avę O’Brien, mieszkała przy drodze numer 17, na osiedlu niskich szarobeżowych domów wielorodzinnych. Tamtej nocy, gdy potykając się, szli do niej w świetle brzęczących ulicznych jarzeniówek, Ava zażartowała, że domy są do siebie tak podobne, że często wsadza klucz w niewłaściwe drzwi.
On nie miał takich problemów. Nadal pamiętał miejsce i dokładny adres.
Zapukał, ale nikt nie otworzył mu drzwi. Wilde znał rozkład mieszkania. Spojrzał na okno po prawej stronie. W środku paliło się światło. To nie musiało nic znaczyć. Wypatrywał czyjegoś cienia. Na próżno.
Zapukał ponownie.
Szuranie stóp. Chwila przerwy. Dochodziła już dziewiąta. Ava O’Brien prawdopodobnie zerkała przez wizjer. Wilde stał i czekał. W końcu usłyszał zgrzyt zamka. Gałka się obróciła.
– Wilde?
Miała