Asystentka. S.K. TremayneЧитать онлайн книгу.
Andrew Bret Wallis/The Image Bank/Getty Images
Copyright © S. K. Tremayne, 2020
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2020
Copyright © for the Polish translation by Bartłomiej Nawrocki, 2020
Od autora
W książce wielokrotnie przywoływałem dzieła Sylvii Plath. Cytaty pochodzą z wierszy: Śmierć i spółka, Spotkanie pszczelarzy, Niepokojące muzy, Electra on Azalea Path (Elektra na Azalea Path), Face lift, Zwierciadło, Wiąz oraz Bezdzietna kobieta.
Dziękuję wydawnictwu Faber & Faber za zgodę na zacytowanie przede wszystkim dwóch utworów: Monachijskie manekiny oraz Tata, zawartych w zbiorze Collected Poems (Wiersze zebrane) Sylvii Plath[1].
Jak zwykle mam ogromny dług wdzięczności u mojej agentki, Eugenie Furniss, oraz redaktorek – Jane Johnson i Sarah Hodgson – za ich niezwykłą mądrość i przenikliwość.
Na koniec chciałbym podziękować mojej ukochanej żonie, Star, za wszystkie rozwiązania i pomysły, które podsuwała mi po drodze.
Rozdział 1
Jo
Jesteś: kobietą / mężczyzną / inne?
To akurat całkiem proste. Pomimo tego, że w wieku dziesięciu lat fascynowało mnie rugby, a gdy skończyłam dwanaście, chciałam zostać astronautką (pamiętam niejasne oburzenie na wieść o tym, że tylko chłopcy mogą być prawdziwymi astronautami), tej odpowiedzi jestem pewna.
W popołudniowej szarówce pochylam się nad rozświetlonym ekranem laptopa i klikam:
kobietą
Jesteś: hetero / homo / bi / inne?
To zajmuje mi chwilę, chyba nawet nieco dłuższą. Nie mam wątpliwości co do swojej orientacji, jestem po prostu zdezorientowana – co w tym kontekście miałoby znaczyć „inne”? Jaka jest czwarta możliwość? Duchy? Kucyki? Meble? To prawda, że moja ukochana mama podnieca się niezdrowo, czytając czasopisma o wystroju wnętrz, ale nie wydaje mi się, by ta strona była skierowana do niej i jej rówieśników.
Chociaż kiedy tak siedzę przy laptopie w coraz słabszym zimowym świetle, myślę, że spodobałby mi się czwarty wybór. Lub piąty. Albo, cholera wie, siedemdziesiąty ósmy. Bo jeśli spojrzeć na te, których dotychczas w życiu dokonałam, można by powiedzieć, że nie były do końca trafione. W wieku trzydziestu trzech lat jestem prawie bezdomną, bezdzietną rozwódką. Może nie jest jeszcze tak najgorzej – walczę z serwisem randkowym w eleganckim mieszkaniu w północnym Londynie, w tej części Camden, która niezauważalnie przechodzi w pięciopiętrowy przepych georgiańskiego Primrose Hill. Ale wiem, że jestem tu tylko dlatego, że moja bogatsza przyjaciółka, Tabitha, zlitowała się nad swoją świeżo rozwiedzioną koleżanką bankrutką. „Może zamieszkasz u mnie, mam wolny pokój, w zasadzie z niego nie korzystam…”
W zakłopotanie wprawił mnie ton, którym złożyła mi tę propozycję – byłyśmy w pubie przy Belsize Park – tak bezinteresowny, tak swobodny i normalny, że niemal zblazowany, jakby mówiła „a co mi tam”. Poczułam wtedy naraz ogromną wdzięczność (natychmiast polubiłam ją jeszcze bardziej – zabawną, miłą, hojną, najlepszą z najlepszych przyjaciółek), wyrzuty sumienia oraz drobne ukłucie zazdrości.
Siedzę i patrzę w okno. Zapadł już zmrok, a w odbiciu widzę swoją twarz.
No dobra, byłam po prostu zazdrosna, choć tylko przez minutę lub dwie. To, co dla mojej przyjaciółki nie miało praktycznie żadnego znaczenia – „Hej, proszę, to wolny pokój w fajnym mieszkaniu” – dla mnie było jednocześnie tak ważne i trudne. A ona nie zdawała sobie z tego sprawy.
Wszystko dlatego, że Tabitha Ashbury nie tylko już coś posiada, lecz także coś jeszcze o dziedziczy. Kocham ją, ale nigdy nie zrozumie, jak to jest mieszkać w Londynie i nie mieć nic swojego.
W przeciwieństwie do niej należę nawet nie do pokolenia, które wynajmuje, ale do pokolenia, które stać na wynajem tylko tam, gdzie regularnie organizowane są ustawki nożowników. A ponieważ jestem dziennikarką i freelancerką, nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższej przyszłości miało się to zmienić. Zostałam freelancerką, kiedy słowo „freelance” samo w sobie było już świetnym żartem: jasne, rozumiem, że będę pisała w zasadzie za free, ale gdzie moja lanca? Nie będziemy się pojedynkować?
Cokolwiek by mówić, pomimo wszystkich związanych z nią wyzwań, praca była zdecydowanie jednym z moich lepszych życiowych wyborów. Kocham ją. Dzieje się dużo, robię coś ważnego, a raz na jakiś czas mogę pomyśleć, że choć trochę zmieniłam świat na lepsze, ujawniając jakiś skandal lub opowiadając porządną historię. Albo wywołując wesołe prychnięcie zdaniem, którego wymyślenie zajęło mi sześć godzin. Ale iskra ludzkiego szczęścia nie pojawiłaby się, gdyby nie moja ciężka praca. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Pochylając się z powrotem nad laptopem, próbuję skupić się na czymś innym. Mam mieszkanie (choć więcej w tym szczęścia niż rozumu), pracę (chociaż o pensji lepiej nie mówić), nie mam drugiej połówki. I powoli zaczynam odczuwać jej brak. Liczę na to, że cyfrowa wróżka chrzestna machnie różdżką, a magia algorytmów i internetowych randek popchnie mnie wprost w objęcia nowego mężczyzny.
Odpowiadam:
hetero
Ekran rozjaśnia się, gdy na stronie wyświetla się seria ciepłych zdjęć pokazujących, co mogłoby się wydarzyć. To obłąkańczo szczęśliwe wizje emocjonalnego i erotycznego spełnienia, na których piękne pary śmieją się, siedząc blisko siebie.
Młoda Chinka sączy czerwone wino i obejmuje białego uśmiechniętego mężczyznę z zarostem, który sprawia, że wygląda odpowiednio męsko, ale jeszcze nie jak potencjalny kryminalista. Przystojni geje (jeden biały, jeden czarny) w karnawałowych nastrojach trzymają się za ręce i nakładają sobie na twarze czerwoną farbę. Obok nich wyjątkowo dobrze zakonserwowana starsza para, która znalazła miłość na przekór wszystkiemu – a teraz z niewyjaśnionych przyczyn spędza cały swój czas w kolejce górskiej. Wszyscy ci szczęśliwi i wdzięczni serwisowi randkowemu ludzie są obietnicą czegoś lepszego niż ponury widok z wysokich okien mieszkania za milion funtów: chłodny, deszczowy, nieprzyjazny londyński zmierzch, który zapadł o piętnastej. Czegoś lepszego niż świat, w którym robi się tak zimno i ciemno, że wściekle czerwone światła aut na zakorkowanej Delancey Street lśnią jak oczy diabła w wiktoriańskiej mgle.
Odwracam się w stronę jednego z domowych asystentów Tabithy, ustawionego na dębowym regale; wykonany na zamówienie mebel stoi pod ścianą wysokiego salonu. Wszystko w mieszkaniu Tabithy jest tak eleganckie i gustowne, że czasem obiecuję jej w prezencie zegar w kształcie trolla z przeceny na Parkway, żeby „rozjaśnić to miejsce”. Z kamiennym wyrazem twarzy czekam, aż dotrze do niej, że to żart, i obydwie wybuchamy śmiechem. Uwielbiam z nią mieszkać – łączy nas identyczne poczucie humoru, które wykształca się jedynie między starymi przyjaciółmi.
Albo między idealnymi kochankami.
– Electra, jaka będzie dzisiaj pogoda w Londynie?
Wierzchołek czarnego domowego asystenta lśni w odpowiedzi szafirowym diademem; głos, lekko nadęty, trochę jak u starszej siostry, która ukończyła lepszą szkołę, odpowiada:
– Dzisiejsza prognoza dla Camden Town to mniej niż jeden stopień Celsjusza. Prawdopodobieństwo opadów deszczu wynosi sześćdziesiąt procent po północy.
– Dzięki, Electra.
– Po to tu jestem!
Simon i ja korzystaliśmy z wcześniejszych, tańszych wersji asystentów do inteligentnego ogrzewania i oświetlenia, ale Tabitha ma najnowszy, pełny zestaw: Electra X, HomeHelp, Minerva Plus – wszystko. Sześć lub siedem urządzeń porozstawianych po całym mieszkaniu odpowiada na pytania, opowiada przekombinowane, nieśmieszne żarty, informuje o kursach funta i dolara, cytuje doniesienia na temat trzęsienia ziemi w Chile. Oprócz tego w pełni kontrolują temperaturę, natężenie światła i prawdopodobnie także ilość szampana
1
Wszystkie utwory Sylvii Plath (z wyjątkiem wiersza Electra on Azalea Path opowiadającego o wizycie na grobie ojca) cytowane są w przekładzie Teresy Truszkowskiej za wydaniem: S. Plath, Wiersze wybrane, Kraków 1992. W powieści cytowany jest również, niewymieniony przez autora, fragment utworu Kobieta Łazarz.