Asystentka. S.K. TremayneЧитать онлайн книгу.
mnie nie lubić. No dobra – jest to co najmniej całkowicie zrozumiałe.
Wraz ze wspomnieniami ogarniają mnie smutek i poczucie winy. Nagle przychodzi mi do głowy, że strona zadaje za dużo pytań. Co będzie za chwilę? „Co myślisz o swoim ojcu”?
Prostuję się i wyłączam laptopa. Czuję się, jakbym głaskała kota, który natychmiast zasypia. Dokończę potem. Potrzebuję powietrza, ciemności, swobody.
– Electra, idę na spacer na Primrose Hill.
Niebieska obręcz tańczy w odpowiedzi. Wiruje szybko, potem jeszcze szybciej, jakby coś siedziało w środku. Coś rozjuszonego, wściekłego. Żywego. Czy powinna tak robić? Ta myśl wytrąca mnie z równowagi – chyba jednak nie jestem jeszcze do końca przyzwyczajona do tej technologii. Muszę poszukać instrukcji w sieci. Pewnie została zaprojektowana, żeby tak działać.
Niebieskie światło kręci się i zatrzymuje. Potem gaśnie.
Biorę płaszcz, idę do kuchni, w której robię sobie gorącą kawę, i ruszam w stronę drzwi. Potrzebuję anonimowości niekończących się ulic. Wielkiego, obojętnego miasta.
Kocham Londyn właśnie z powodu jego ogromu i bezkresu. Nikogo nie obchodzi, kim jesteś. Nikt nie zna twoich sekretów.
Rozdział 2
Jo
Przyjemnie zimny wiatr zapowiada nadejście śniegu. Owinąwszy się kolorowym, ostrzegawczym szalikiem, przechodzę przez skrzyżowanie przy Parkway. To społeczna granica, która oddziela burżujską część Camden od superburżujskiego Primrose Hill, które niczym snobistyczna i zamkowa osada skrywa się za swoimi kanałami, torami i rozległymi terenami Regent’s Park.
Ściskam w ręce kubek gorącej kawy. To dla miejscowego bezdomnego, który zazwyczaj przesiaduje na murku po drugiej stronie Delancey Street, między pubem a torami kolejowymi. To wysoki czarny gość po pięćdziesiątce ze smutną, miłą twarzą i skołtunionymi włosami. Kiedy się wprowadziłam, Tabitha powiedziała mi, że przychodzi tu ze schroniska dla bezdomnych przy Arlington Road, żeby wołać za samochodami: „Lubię auta. A ty? No, Mercedes, to dopiero wóz. Ach, te auta!”.
Z tego powodu mówi na niego Samochodzik, tylko z tym się jej kojarzy. Zazwyczaj jednak po prostu go ignoruje. Ja natomiast w ciągu kilku ostatnich tygodni miałam okazję go poznać. Tak naprawdę ma na imię Paul, chociaż przez Tabithę nie mogę przestać o nim myśleć jako o Samochodziku. Czasami, kiedy wieczorem robi się bardzo zimno, jak dzisiaj, wynoszę mu kubek gorącej herbaty albo zupę, żeby mógł się rozgrzać. Mówi mi wtedy, że jestem ładna i że powinnam mieć męża, a potem odwraca się i woła: „Auta, auta, auta!”. W takich momentach uśmiecham się do niego, żegnam się i wracam do środka.
Tego wieczoru jest jednak za zimno nawet dla niego – skulony w rogu muru biegnącego wzdłuż torów, postękuje cicho, zamiast krzyczeć coś o bentleyach. Kiedy mnie dostrzega, podnosi się ze smutnym, pustym uśmiechem.
– Hej, Jo! Skąd wiedziałaś, że jest mi zimno?
– Bo jest jakieś cholerne minus pięćset. Nie powinieneś wrócić do schroniska? Zamarzniesz tu, Paul.
– Przyzwyczaiłem się. – Wzrusza ramionami, chętnie sięgając po kawę. – Poza tym lubię oglądać auta!
Kręcę głową, uśmiechamy się do siebie, a Paul obiecuje, że odda mi kubek jutro. Jak zawsze. Ponieważ często o tym zapomina, muszę kupować nowe. Nie przeszkadza mi to.
Ruszam dalej, machając mu na pożegnanie.
Taksówka przemyka obok mnie, pomarańczowe światło na dachu świeci desperacko w poszukiwaniu pieniędzy. Zastanawiam się, czy Uber zdąży wykończyć miejskie taryfy, zanim internet dobije płatne dziennikarstwo. Obydwie branże ledwo zipią, pędząc ku zagładzie w mroku londyńskiego deszczu. Nie chcę jeszcze umierać. Nie kiedy mam do napisania swój zajebiście dobry scenariusz. A przynamniej mam nadzieję, że taki właśnie będzie.
Czekając na zielone światło, podskakuję w miejscu, żeby się rozgrzać. Przede mną moja stała trasa, chodzę nią niemal co wieczór. Najpierw idę pod górę Regent’s Park Road, potem główną ulicą Primrose Hill, a następnie skręcam w Gloucester Avenue i wracam do domu. Zajmuje mi to jakieś czterdzieści pięć minut. Zastanawiam się, czy ludzie kojarzą mnie już przez regularność tych patroli. „O, to ta, co zawsze tędy chodzi. Ciekawe, czego szuka”.
Kiedy przechodzę przez ulicę, wpadam na pomysł – zadzwonię do Fitza. Poznałam go przez Tabithę, lata temu. Smukły, lekko siwiejący, czarująco inteligentny, no i cyniczny, lecz sceniczny Fitz. Moglibyśmy wyskoczyć gdzieś na drinka. Pojechać uberem do gejowskich barów w Soho, gdzie zazwyczaj można go spotkać. Lubię, jak wszyscy w takich miejscach potrafią jak na zawołanie przestać pić, żeby zaśpiewać pożądliwie refren Can’t Take My Eyes Off You Andy’ego Williamsa.
„I love you baaaaaby…”
Mijając wspaniałe, pastelowe domy obok kościoła św. Marka, wyjmuję telefon z kieszeni i sztywnymi palcami wybieram numer.
Poczta głosowa.
– Cześć, tu Fitz, nie masz szczęścia, kochanie. Opowiem ci wszystko jutro.
To jego standardowe nagranie. Kiczowate z pełną premedytacją. Chichoczę cicho w zamarzającą wełnę szalika i dalej przeszukuję książkę adresową. Do kogo jeszcze zadzwonić? Z kim mogłabym się napić? Tabitha jest w Brazylii. Carl pracuje poza miastem. A reszta… gdzie jest reszta?
Gdzie indziej, oto gdzie. Za każdym razem, kiedy przeglądam listę kontaktów, prawda boli coraz bardziej. Moi znajomi, rówieśnicy, kumple od piwa, przyjaciółki i przyjaciele z uniwerku – porozjeżdżali się. Ale dopiero po rozwodzie z Simonem zdałam sobie sprawę, jak wielu z nich zniknęło. To znaczy – wzięli ślub, ich małżeństwa przetrwały, a oni sami mają dzieci i wyprowadzili się ze stolicy do domów z ogrodami. Wszystko to robi się, oczywiście, po trzydziestce, chyba że ma się i majątek, i nieruchomości, jak Tabitha. Mieszkanie w Londynie jest wystarczająco trudne w wieku dwudziestu lat – wymagające, lecz ekscytujące, jak zjazd na nartach z lodowca. Ale życie w Londynie po ślubie i z dziećmi jest praktycznie niemożliwe. Jak wspinaczka w Himalajach bez stałego dopływu tlenu.
Jestem jedną z nielicznych, którzy zostali. Ostatni żołnierz na polu bitwy.
Przechodząc przez skrzyżowanie z Albert Terrace, zaczynam podchodzić pod Primrose Hill, a mój palec zatrzymuje się na „J” i widzę numer do Jenny. To chyba moja jedyna przyjaciółka z dzieciństwa, nie licząc Simona. Jenny przychodziła do naszego domu cały czas, bawiłyśmy się wspólnie, nocowałyśmy u siebie, dopóki jej rodzice się nie rozwiedli. Wtedy postanowili się wyprowadzić, a ja w zasadzie straciłam z nią kontakt. Simon nie, bo ostatecznie wylądowali w tej samej branży.
Jenny pracuje w jednej z największych firm technologicznych w King’s Cross. Dzięki temu, kiedy jakieś trzy, cztery lata temu pisałam swój przełomowy artykuł na temat wpływu Doliny Krzemowej na nasze życie, udało nam się odnowić znajomość.
Wiedziałam wtedy, że ta historia może pomóc mi wyrobić sobie nazwisko, zaimponować wydawcom i przeskoczyć kilka szczebli w karierze. Bez żenady wykorzystałam więc swoje kontakty (męża) i poważnie wkurzyłam kilka istotnych źródeł, ujawniając ich tożsamość (sorry, Arlo); spotkałam jednak fascynujących ludzi, a z niektórymi nawet się zaprzyjaźniłam. No i na nowo zbliżyłam się do starej przyjaciółki.
Odbiera natychmiast. Kocham cię, Jenny. Jest dla mnie cenną więzią z przeszłością, z czasami, zanim wszystko się zepsuło. Z chwilami, kiedy tata ganiał nas po domu w Thornton Heath i bawił się z nami w chowanego. Z ekscytacji serca podchodziły nam do gardeł, gdy krzyczał: „SŁYSZĘ WAAAS!”. Kuliłyśmy się wtedy we dwie, chichocząc pod łóżkiem lub w ciemnej szafie.
Utracone dzieciństwo.
– Hej,