Эротические рассказы

Asystentka. S.K. TremayneЧитать онлайн книгу.

Asystentka - S.K. Tremayne


Скачать книгу
Gdy zapada cisza, jest jeszcze gorzej.

      – Electra, o czym ty mówisz?

      – Przepraszam, ale nie rozumiem.

      Mój głos drży.

      – Electra, co wiesz o Jamiem Trewinie?

      – Wiem dużo na różne tematy. Możesz pytać mnie o muzykę, historię czy geografię!

      Boże.

      – Electra, wypierdalaj!

      Tadam. Asystent kręci jeszcze zielonym elektrycznym diademem, po czym cichnie. W przeciwieństwie do mojego umysłu – na pewno nie wymyśliłam sobie tej rozmowy. Prawda?

      Nie. Nie wymyśliłam. Nie wydaje mi się. A to znaczy, że muszę komuś o tym powiedzieć, a jednocześnie nie mogę. Może Google pomoże? Minimalizuję plik z tekstem i wpisuję w wyszukiwarkę: „zepsuty asystent”. „Cyfrowi asystenci szwankują”. W każdej kombinacji.

      Hmm… Było kilka incydentów, kiedy Electra i przyjaciele zachowywali się nietypowo, czasem nawet dość osobliwie – ale żaden z nich nie był tak szczególny, tak mroczny jak to, co przydarzyło się mnie. Żaden z opisywanych przypadków nie był tak bezpośredni ani osobisty. Czuję się, jakby Electra mogła zajrzeć w głąb mojej głowy, jakby te urządzenia skrywały niesamowitą, nieludzką wiedzę. I straszą mnie we własnym domu.

      Nie wiedząc, co jeszcze mogę zrobić, odruchowo podnoszę telefon. Przez chwilę zaskoczona wpatruję się w ekran – mam dwadzieścia nieodebranych połączeń. Od mojej matki. W ciągu ostatniej godziny.

      Mój telefon był włączony przez cały czas. Nie jest wyciszony. A jednak jakimś sposobem przegapiłam je wszystkie.

      Dwadzieścia?

      Rozdział 5

      Janet

      Janet Ferguson wołała swojego psa.

      – Cindy, jest mróz, wracaj! – Omiotła wzrokiem zamarzniętą trawę na podwórku. Gdzie ona się podziewała? Nie była to jakaś rozległa łąka, tylko podmiejski ogród na tyłach domu, pociemniały od mrozu. I dom, i ogród były w sam raz dla małej rodziny. A ponieważ ta nie mieszkała tu już od dawna, odkąd Robert nie żył, a Jo i Will dorośli, Janet często myślała o przeprowadzce, być może do małego mieszkania w Londynie albo w ogóle gdzie indziej.

      Thornton Heath przygnębiało ją ostatnio obdrapanymi znakami, znikającymi kawiarniami i nagłym wykwitem polskich, rumuńskich, somalijskich czy bułgarskich sklepów, w których nie rozumiała ani jedzenia, ani akcentów, ani ludzi – nieważne, jak bardzo próbowała się wpasować. Było to jedno z wielu dalekich przedmieść Londynu, którym się nie poszczęściło, bo ominęła je i gentryfikacja, i moda. Jednocześnie nigdy nie było w tak złym stanie, żeby rząd postanowił w nie porządnie zainwestować.

      Nadchodził chyba czas, by Janet zrobiła to samo co jej przyjaciele i sąsiedzi. Jasne, trzeba byłoby pożegnać się z ukochanym ogrodem i związanymi z nim wspomnieniami. Ale niech tak będzie. Cindy będzie musiała się przyzwyczaić. Do ograniczeń. Życie polegało na wprowadzaniu ograniczeń. Janet przywykła do rozrusznika i comiesięcznych wizyt w szpitalu, bo co innego mogła zrobić. Życie powoli zaciska się wokół każdego jak wąż, który ostatecznie zabija. Któregoś dnia każdy trafi do szpitala, by już nigdy z niego nie wyjść.

      Jak Robert. Zabił się, gdy miał zaledwie czterdzieści lat.

      Pamiętała bieliznę, którą uszczelnił rurę wydechową, by dwutlenek węgla jak najszybciej wypełnił auto.

      – Cindy!

      Janet słyszała ją gdzieś na skraju zamglonego, oszronionego ogrodu, prawdopodobnie wykopywała jakieś stare kości albo buty. W radiu mówili o najzimniejszym początku stycznia od kilkudziesięciu lat, a miało być jeszcze gorzej. Janet pamiętała podobną zimę w 1963 roku: nieustannie robiło się zimniej i śnieżyło coraz mocniej – i tak aż do marca.

      Wyglądało jednak na to, że Cindy zamierzała szaleć niezależnie od pogody. Nagle odezwał się zostawiony na zlewie telefon.

      Zamknąwszy drzwi, Janet sięgnęła po komórkę.

      – Janet Ferguson.

      – Mamo, co się, do cholery, dzieje?

      – Słucham?

      W głosie jej córki słychać było napięcie.

      – Dwadzieścia połączeń. Co się dzieje, mamo? Wszystko w porządku? Dzwoniłaś do mnie dwadzieścia razy!

      Janet z zastanowieniem zmarszczyła brwi.

      – Nie, kochanie, nie dzwoniłam. Ani razu.

      – Ale pokazało mi na telefonie!

      – Cóż, nie wiem…

      – Dwadzieścia razy, mamo. Wyświetliło mi się dwadzieścia nieodebranych połączeń! Martwiłam się!

      Nie wiedząc, co powiedzieć, Janet spojrzała na ogród. Cindy biegała w mroku za zabawką. Starą, na wpół rozerwaną, ubłoconą i spleśniałą, pogryzioną piłką. Janet przypomniała sobie, że Jo i Will grali nią razem z ojcem. Tak dawno temu. Zbyt dawno. Wszystko było martwe, stare życie odeszło. Gdzie się to wszystko podziało?

      Wróciła myślami do córki i dziwnej rozmowy.

      – Posłuchaj, kochanie, to miłe, że się martwiłaś, ale wszystko jest w porządku. Nie dzwoniłabym do ciebie rano, dwadzieścia razy, bez żadnego powodu.

      – Okej…

      – Pomyśl, Jo. Jeśli nie zapomnisz do mnie zadzwonić, rozmawiamy raz na tydzień. A nie dwadzieścia razy dziennie.

      To była mała szpilka, ale miała zaboleć. Sądząc po milczeniu jej córki, udało się. Cisza była na tyle długa, żeby zrobiło się niezręcznie. Janet postanowiła ją przerwać.

      – Kochanie, a może coś się dzieje z twoim smartfonem? Nie wiem, po co ci te wszystkie rzeczy, aparat, muzyka, notatnik, wszystko w jednym. Co jeśli go zgubisz? Masz tam całe swoje życie.

      – Każdy je ma, mamo. Na pewno do mnie nie dzwoniłaś?

      – Na pewno.

      – Dobrze, mamo, przepraszam. Po prostu… może faktycznie mój telefon wariuje. Jak wszystko w tym mieszkaniu.

      Janet wzruszyła ramionami, znów nie wiedząc, co powiedzieć. Otworzyła drzwi do kuchni i wpuściła psa, który otrząsnął się z płatków śniegu. Kiedy pochyliła się, żeby go wytrzeć, spojrzała na półkę w kuchni, na której stały oprawione zdjęcia jej dzieci oraz ukochanego wnuka – Caleba. Fotografia obok przedstawiała Jo podczas wręczenia dyplomów. Uśmiechniętą i pewną siebie. Tę dawną Jo.

      Tego dnia w głosie jej córki słychać było coś innego. Normalnie Jo była pewną siebie optymistką przekonaną, że nie ma rzeczy niemożliwych. Dzisiaj brzmiała, jakby była bezbronna. W potrzebie. Wstrząśnięta.

      – Jo… czy wszystko w porządku?

      – Co? Czemu?

      – Słyszę, że jesteś zdenerwowana. Czy wszystko okej z nowym mieszkaniem, z Tabithą, ze wszystkim?

      – Tak, jasne, że tak, w porządku. Wszystko okej. Wszyscy mają się świetnie.

      – Tak?

      – Pewnie! Mieszkanie jest wspaniałe, uwielbiam Camden, ma genialny klimat. Tuż obok jest park. Mogę przejść do Soho. Jest o wiele lepiej niż na skraju tundry.

      Odpowiedź nadeszła zbyt szybko. Coś było nie tak.

      – Cóż, to dobrze, świetnie… A właśnie, wiesz, że ostatnio odwiedził mnie Simon?

      Kolejna drętwa pauza. Janet mogła wyobrazić sobie zaskoczoną twarz


Скачать книгу
Яндекс.Метрика