The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności. Ryk BrownЧитать онлайн книгу.
swoją kartą atutową na osobności, gdzie mogłoby to przynieść największy efekt. Jego rodzina była bardzo faworyzowana przez Caiusa i mimo że kapitan nie wyróżnił się jeszcze podczas służby, jego ojciec i dziadek byli wielokrotnie doceniani i nagradzani. Był pewien, że sam ten fakt wystarczy, aby komendant spełnił jego prośbę.
***
Gabinet komendanta, choć nie tak gustownie urządzony jak większość innych pomieszczeń zajmowanych przez osoby o podobnej randze, był najwyraźniej używany od dłuższego czasu. Wszędzie widać było osobiste pamiątki. Najbardziej rzucały się w oczy liczne zdjęcia wiszące na ścianach. Większość przedstawiała rodzinę i przyjaciół, było także kilka wspólnych zdjęć z kolegami. Oczywiście wisiał też obowiązkowy wizerunek Caiusa Wielkiego. Jednak tym, co przykuło uwagę kapitana i skłoniło go do zatrzymania się i ponownego przemyślenia swojego planu, było zdjęcie znajdujące się po lewej stronie portretu Caiusa. Widniał na nim elitarny oddział królewskich strażników. Przy końcu pierwszego rzędu widać było siedzącego komendanta Dumara, z pewnością nieco młodszego i mającego niższą rangę, ale wciąż i tak najwyższą wśród osób na zdjęciu.
– Komendancie Dumar, proszę przyjąć moje przeprosiny. Niestety, pozwoliłem, by emocje wzięły górę. Chciałbym się jednak upewnić, że rozumie pan cały ciężar mojej misji.
– Pana misji, kapitanie? Może tej, którą pan sobie wymyślił?
– Gdybym w tym przypadku czekał na upoważnienie, jestem pewien, że byłoby już za późno.
„Za późno na zdobycie chwały” – pomyślał komendant. Gdy wchodzili do pomieszczenia, zauważył, że oczy kapitana zatrzymują się na zdjęciach na ścianie, i wiedział, że zrobiły na nim duże wrażenie.
– Być może – stwierdził, siadając za biurkiem. – Proszę kontynuować, kapitanie.
Arystokrata zdecydował się pozostać w pozycji stojącej. Była to oznaka szacunku dla mężczyzny, który choć miał niższą rangę, posiadał odpowiednie uprawnienia, aby przydzielić mu zasoby, których tak bardzo potrzebował.
– Okręt wroga na orbicie…
– „Aurora” – wtrącił dowódca, choćby po to, by zademonstrować kapitanowi, że nie jest całkowicie nieświadomy sytuacji.
– Zgadza się. – Wiedza komendanta o okręcie wroga spowodowała, że kapitan na chwilę się zawahał. – „Aurora”… choć mała i słabo uzbrojona, ma unikatową technologię na pokładzie. Urządzenie, pewnego rodzaju system napędowy, który daje możliwość przeskakiwania w mgnieniu oka pomiędzy punktami w przestrzeni.
– Naprawdę? – Komendant uznał to za mało prawdopodobne. – A w jaki sposób ustalił pan, że to urządzenie rzeczywiście istnieje?
– Proszę mi zaufać, komendancie. Ono istnieje.
– Niech mnie pan przekona, kapitanie. Jestem z natury dociekliwy.
Kapitan zajął miejsce po drugiej stronie biurka, starając się mówić do komendanta w taki sposób, jakby byli równymi sobie towarzyszami broni.
– „Aurora” używała tego urządzenia podczas walki, aby wielokrotnie wskakiwać do wnętrza naszego pola siłowego i z niego wyskakiwać, co pozwoliło jej spowodować imponującą liczbę uszkodzeń, zanim zdążyliśmy oddać choćby pojedynczy strzał.
– A o jakiej długości skoków mówimy?
– Podczas starcia namierzyliśmy ją tylko raz albo dwa. Za każdym razem była oddalona nieco ponad minutę świetlną od nas. Myślę jednak, że może skoczyć znacznie dalej.
– Na czym opiera pan to założenie?
– Na powierzchnię planety zostaliśmy przetransportowani promem tego samego typu, którego używają zespoły zbierające w systemie Przystani. Poza tym rozpoznałem pilota. Była to kobieta będąca jednym z liderów Karuzari, którym udało się uciec podczas bombardowania systemu Taroa. Posiłki przybyłe wkrótce po zniszczeniu „Campaglii” zgłosiły obecność okrętu o nieznanym typie, który pozornie zniknął, gdy zbliżono się do niego na zasięg strzału. Myślę, że tym okrętem była „Aurora”. Jak pan wie, naszym najszybszym statkom podróż między Taroa i Darvano zajęłaby prawie rok, a nawet trzy razy dłużej, gdyby najpierw dotarły do Przystani. Nawet nasze drony komunikacyjne potrzebują kilku tygodni na pokonanie tej odległości.
– Ale Karuzari nie mają takiego urządzenia, kapitanie. Jego stworzenie wymagałoby dziesiątków lat pracy całej armii ekspertów. Oni nigdy nie mieli dostępu do takich zasobów.
– Okręt nie należy do nich – uśmiechnął się kapitan.
– Czy sugeruje pan, że Legenda Początków jest prawdą? – Wiadomość o znaku, która od wczorajszego wieczora przetoczyła się przez całą planetę, zaczęła się komendantowi nagle wydawać mniej nieprawdopodobna, niż początkowo sądził.
– Oczywiście, że nie – powiedział kapitan, unosząc brwi, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. – Byłoby to bezpośrednie naruszenie Doktryny – dodał w najbardziej politycznie poprawny sposób, na jaki mógł się zdobyć. – Mimo że prawdziwe pochodzenie okrętu ma dla nas niewielkie znaczenie, jednak technologia budzi wielki niepokój. Pan także powinien być tym zaniepokojony, komendancie.
Dowódca odchylił się na chwilę w fotelu, rozważając słowa kapitana. Nigdy nie wierzył w Doktrynę. Po prostu podporządkował się administracji, tak samo jak większość, a prawdopodobnie także siedzący przed nim mężczyzna. Niestety, jeśli okazałoby się, że okręt wroga pochodzi z Ziemi, stłumienie buntu wyznawców Zakonu stałoby znacznie trudniejsze. Wierzyli już w Legendę Początków, a także w tę mityczną postać Na-Tana, który miał być zwiastunem zbawienia i pochodzić z dawno zapomnianej kolebki ludzkości.
– Rzeczywiście, coś w tym jest – odpowiedział w zamyśleniu.
– Może pan więc zrozumieć moją niecierpliwość. Po zdobyciu takiej technologii imperium odniosłoby wielkie korzyści, takie, których nie możemy sobie teraz wyobrazić.
– Być może – zgodził się dowódca. – Podobne korzyści odniesie również pańska reputacja i miejsce w historii pana rodu.
– To niewielka nagroda w porównaniu z chwałą naszego imperium – zapewnił de Winter.
– Niewątpliwie – stwierdził komendant z lekkim sarkazmem. – Ponieważ jednak ta technologia może mieć ogromny wpływ na dobrobyt imperium, można sobie wyobrazić, że mogłaby być dla niego równie katastrofalna. Zakładając oczywiście, że pana plany wezmą w łeb.
– Zapewniam pana, komendancie, że moje działania okażą się skuteczne.
– Czy mam uwierzyć w te słowa, biorąc pod uwagę, hmm, ostatni występ, w czasie którego próbował pan sobie poradzić z tym okrętem?
– Okoliczności, w których zamierzam się zmierzyć z „Aurorą”, będą zupełnie inne. Teraz jest dla mnie oczywiste, że ze względu na jej umiejętność wykonywania skoków niemożliwe byłoby zwycięstwo w tradycyjnym scenariuszu walki. Musimy znaleźć sposób, aby dostać się na pokład tego okrętu. Jeśli trzeba, należy to zrobić potajemnie. – De Winter starał się kontrolować swoje reakcje.
– Dlaczego uważa pan, że tak łatwo przyjdzie dokonać abordażu?
Kapitan uśmiechnął się, ciesząc się ze swojego dedukcyjnego rozumowania, którego wynik zamierzał przekazać komendantowi.
– Fakt, że używają zniszczonego promu, niepochodzącego z ich własnego świata i na którym zresztą latają obcy ludzie, jest całkiem wymowny, podobnie jak młody wiek ich kapitana. Uważam, że prawdopodobnie z powodu spotkania z „Campaglią” na tej jednostce