The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności. Ryk BrownЧитать онлайн книгу.
na nią uwagi. Opadł na fotel, a jego oczy zaszły łzami.
– Jego brat był pilotem tamtej maszyny – wyjaśnił przez komunikator jakiś głos w silnie akcentowanym Angla. – Ale przed śmiercią zabił dwóch wrogów.
Były to słowa drugiego pilota. Nathan zobaczył, że mężczyzna odwrócił głowę, aby sprawdzić, co dzieje się z dowódcą, a następnie powiedział coś do niego w corinairiańskim, a także uścisnął mu ramię prawą ręką, by go pocieszyć i wesprzeć. Dowódca szybko odzyskał panowanie nad sobą i niewyraźnie podziękował.
***
Na dole, przy powierzchni, dwie pozostałe jednostki zakończyły wykonywanie szerokiego skrętu i wyrównały lot, dzięki czemu mogły zlokalizować innych napastników. W ciągu kilku sekund wrogowie zostali pochłonięci przez wir składający się z ognia i rozpadających się drzew, gdy ponad pięćdziesiąt małych rakiet eksplodowało nad lasem. Pojazdy śmignęły, pędząc prosto przez rosnące chmury ognia i dymu. Następnie wyskoczyły w górę, aby dołączyć do transportowców, które do tej pory zdążyły wejść na bezpieczną wysokość.
***
Nathan widział, że dowódca załogi stara się wziąć w garść. Chciał coś do niego powiedzieć, żeby poczuł się lepiej, ale nie był pewien, czy będzie to właściwie odebrane. To była inna kultura. Pozornie niewinne kondolencje mogłyby tutaj zostać błędnie zinterpretowane. Zamiast tego po prostu odwrócił się i wyjrzał przez okno, żeby obserwować dwie ocalałe jednostki, które wznosiły się, by dołączyć do transportowców.
Po kilku minutach milczenia pilot wywołał dowódcę, któremu udało się już nieco przyjść do siebie. Zwrócił się do pasażerów:
– Wkrótce rozpoczniemy podchodzenie do lądowania. Przygotujcie się. Postaramy się to zrobić jak najszybciej.
Nathan czuł, że choćby z samego szacunku musi teraz coś powiedzieć. Starał się mówić powoli i wyraźnie, mając nadzieję, że nie zostanie źle zrozumiany.
– Przykro mi z powodu twojego brata.
– Dziękuję – odpowiedział dowódca. Przez chwilę wpatrywał się w pokład, po czym ponownie spojrzał w górę.
– Wiele osób dzisiaj umiera. Dobrzy ludzie. To nie w porządku, co Ta’Akarowie dziś robią. – Dowódca patrzył przez chwilę na pasażera. – Naprawdę jesteś Na-Tan, tak?
– Właściwie wymawia się to „Nathan” – uśmiechnął się Scott. – A ty jak się nazywasz?
– Montrose – odpowiedział dowódca załogi. – Doran Montrose.
– A jak miał na imię twój brat?
– Kyle – odparł z dumą dowódca.
Pilot znów się odezwał, a w odpowiedzi dowódca załogi złapał mocno uchwyt, dając znak, aby inni poszli za jego przykładem.
Transportowiec zaczął tak szybko obniżać wysokość, jakby jego silniki po prostu przestały działać. Nathanowi żołądek podskoczył do gardła. Niecałe trzydzieści sekund później ich opadanie zakończyło się niemal tak gwałtownie, jak się zaczęło. Wszyscy zostali z niewiarygodną siłą wciśnięci w fotele. Następnie transportowiec przeszedł do typowego lotu na niskich wysokościach i przeleciał nad ogrodzeniem z drutu kolczastego, zbliżając się do lotniska tuż obok Centrum Zarządzania Kryzysowego.
Minutę później transportowiec delikatnie zadrżał, lądując na powierzchni lotniska, i pojechał w stronę wyznaczonego stanowiska. Gdy się zatrzymali, Nathan zauważył w pobliżu dwie pozostałe jednostki bojowe, które unosiły się nieruchomo. Ich dzioby nieustannie obracały się we wszystkich kierunkach.
Drzwi transportowca otworzyła z zewnątrz obsługa naziemna. Gdy się rozsunęły, z pojazdu wysunął się mały trap, po którym zeszła Jalea, a za nią Tug i Jessica. Gdy Nathan chciał ruszyć za nimi, Montrose chwycił go za ramię.
– Jeśli będziesz chciał walczyć z Ta’Akarami, wezwij nas. Będziemy z tobą.
Nathan spojrzał w oczy dowódcy i zobaczył w nich determinację. Montrose mówił serio. Nathan rzucił też spojrzenie na kokpit. Obaj piloci patrzyli na niego z poważnymi wyrazem twarzy. Nic nie powiedzieli, tylko razem z dowódcą skinęli głowami. Nathan odwzajemnił pozdrowienie.
Stojąc już na ziemi, Nathan pomyślał, że powinien się obrócić i spojrzeć na pojazd, z którego wysiadł. Ku swojemu zaskoczeniu zauważył, że dowódca załogi i piloci mu salutują. Gdy statek zaczął się podnosić, Nathan również zasalutował.
Ktoś z personelu naziemnego chwycił go za ramię, zachęcając, by poszedł za innymi. Nathan odwrócił się i udał razem z Tugiem, Jaleą, Jessicą i lokalnymi funkcjonariuszami ochrony do głównego budynku, oddalonego o zaledwie dziesięć metrów. W środku zostali przywitani przez poważnie wyglądających mężczyzn w pełnym rynsztunku, wymachujących dość złowieszczo wyglądającą bronią energetyczną. Ci ludzie nie byli pracownikami ochrony. Podobnie jak załoga pojazdu transportowego, wyglądali na bardziej doświadczonych i byli lepiej wyposażeni. Ich mundury także były inne. Podczas gdy uniformy personelu ochrony miały ułatwić identyfikację osób zajmujących wyższe stanowiska, stroje tych mężczyzn były czysto funkcjonalne: czarne z matowoszarymi lamówkami, ozdobione jedynie naszywką z nazwiskiem, nazwą jednostki i stopniem.
– Sir! – młody mężczyzna w czarnym mundurze zwrócił się do Nathana w silnie akcentowanym Angla. – Muszę prosić pana i pozostałe osoby o oddanie całej broni przed wejściem do centrum dowodzenia.
– Zaczekaj chwilę – zaczęła Jessica.
Nathan rozejrzał się po pomieszczeniu i dostrzegł, że mężczyźni napięli mięśnie. Jessica też to zauważyła.
– Jess, naprawdę nie sądzę, żebyśmy mieli wybór.
– Wasza broń zostanie zwrócona po wyjeździe, sir. Ale ze względów bezpieczeństwa jedynie upoważniony personel Corinari może być w tym obiekcie uzbrojony.
Jessica powoli odpięła automatyczną broń, trzymając ją za lufę, aby w pomieszczeniu pełnym uzbrojonych żołnierzy nie sprowokować błędnej reakcji.
– W porządku – powiedziała, wręczając funkcjonariuszowi karabin, a następnie pistolet.
Nathan poszedł w jej ślady, podobnie jak Tug i Jalea.
Scott już miał ruszyć do przodu, gdy funkcjonariusz znacząco chrząknął i spojrzał na Jessicę, która przewróciła oczami i uśmiechnęła się.
– Oj! – wykrzyknęła, wyciągając z pochwy przy pasku duży nóż bojowy, a także mniejszy z prawego buta. – Chyba zapomniałam o kilku rzeczach.
– Coś jeszcze? – Nathan spojrzał na nią.
– Tylko te małe granaty błyskowe – przyznała i wyjęła cztery małe pomarańczowe kule z woreczka przy pasku.
– Jesteś pewna, że to wszystko? – zapytał ponownie Nathan, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– A co, chciałbyś sprawdzić mój stanik? – odpowiedziała z figlarnym uśmiechem.
Nathan zamyślił się przez chwilę, przypominając sobie spotkanie w domu jego ojca tej nocy, gdy się poznali. To był krótki, ale pełen pasji moment, w którym uczestniczyło dwoje nieco nietrzeźwych i nieznających się ludzi. W tamtym czasie żadne z nich nie wiedziało, że będą służyć razem, zwłaszcza tutaj, tysiące lat świetlnych od domu.
Kilku strażników prawdopodobnie rozumiało Angla, ponieważ także się uśmiechnęli. Dowódca zabrał całą broń i umieścił ją w bezpiecznym miejscu.
– Proszę za mną – polecił funkcjonariusz. Poprowadził ich długim