Czar miłości. Barbara CartlandЧитать онлайн книгу.
była inteligentną dziewczyną, poświęciła się nauce. Pochłaniała nie tylko wszystko, czego uczyły ją zakonnice, ale również miała nadprogramowe lekcje u dodatkowych nauczycieli. Ich nauki wykraczały poza normalny program szkoły.
Dzięki temu osiągnęła biegłość nie tylko we francuskim i włoskim, ale również niemieckim i hiszpańskim.
Uczęszczała też na dodatkowe lekcje z innych przedmiotów, szczególnie podczas ostatniego roku, kiedy wszystkie koleżanki w jej wieku opuściły już szkołę i nie obowiązywały jej zwykłe zajęcia.
Na nich dziewczęta uczyły się tego, co ona opanowała już rok wcześniej.
Podróż przez całą Francję zmęczyła ją. Ale była też bardzo interesująca.
Kiedy przybyli do Calais, towarzyszący im od Florencji kurier oznajmił:
– Za godzinę odpływa prom. Udało mi się zarezerwować kabinę dla pani i dla siostry.
– Dziękuję – odparła Safina. – Mam jednak nadzieję, że nie będę chorowała. Po spędzeniu tylu godzin w pociągu marzę o świeżym, morskim powietrzu.
Natomiast siostra Benedicta była kiepskim żeglarzem i natychmiast poszła położyć się do kabiny.
Safina spacerowała po pokładzie w towarzystwie kuriera.
Był to Włoch w średnim wieku, który wiele podróżował po świecie. Rozmawiało się z nim bardzo ciekawie. Jednocześnie nie opuszczała jej przejmująca dreszczem myśl, że zobaczy znowu swój rodzinny kraj.
Nie będę się przejmować nieżyczliwością macochy – mówiła sobie. – Wyobrażę sobie, że koło mnie jest mama. Na spacerach po ogrodach i podczas jazdy po lesie nie będę myślała o nikim innym.
Kiedy przypłynęli do Dover, już czekał na nią kurier angielski. Ku jej-zdumieniu oświadczył, że nie jadą do Londynu.
Sądziła, że tam właśnie oczekuje na nią ojciec. I że po spędzeniu jednej nocy w domu rodzinnym przy Park Lane, udadzą się do Wick Park.
Był piątek, a wiedziała, że ojciec zawsze lubił spędzać weekendy w Wick.
– Dokąd jedziemy? – zapytała kuriera.
– Polecono mi powiedzieć panience, lady Safino – odparł kurier – że Jej Wysokość oczekuje panienki w miejscu, do którego właśnie się udajemy. I do chwili kiedy się tam znajdziemy, nie wolno mi odpowiadać na żadne pytania.
Był wyraźnie zakłopotany. Safina spojrzała na niego zdziwiona. Nie rozumiała, dlaczego macocha zachowuje się w tak tajemniczy sposób.
– Gdzie jest mój ojciec? – zapytała.
Kurier zawahał się.
Przez jeden przerażający moment Safina pomyślała, że ojciec nie żyje lub jest chory.
Wreszcie kurier, jakby zmuszając się do odpowiedzi, wykrztusił:
– Jego Lordowska Mość jest w drodze do Edynburga.
– Do Edynburga?! – wykrzyknęła Safina. – Po co tatuś tam pojechał?
Wydało jej się bardzo dziwne, że ojca nie będzie właśnie w dniu jej powrotu do domu.
W swoim ostatnim liście napisał:
Nie jestem całkiem pewien, na kiedy przybrana matka planuje twój powrót do domu, ale zapewniam cię, moja droga, że wypatruję cię z niecierpliwością. Tyle mamy sobie do powiedzenia.
– Wydaje mi się – powiedział kurier – że Jego Lordowska Mość został wysłany przez królową w specjalnej misji.
Na chwilę zamilkł.
– Wiem, że jego gospodarzem w Edynburgu będzie książę Hamilton.
– Czy tatuś nie zostawił dla mnie listu? – dopytywała się Safina.
– Jestem pewien, że Jej Lordowska Mość ma list od ojca dla panienki – odparł kurier.
Był to starszy już człowiek, którego Safina pamiętała z domu swego ojca. Czuła, że jest zakłopotany i nie do końca szczery. Ale nie przychodził jej do głowy żaden powód takiego zachowania.
Być może było to mylne wrażenie. Powierzchowna ocena często prowadzi do błędnych wniosków.
– Jej Lordowska Mość wysłała pokojówkę, która oczekuje pani w hotelu – mówił dalej kurier. – Myślę, że teraz zechce pani coś zjeść, a potem ruszymy w drogę, żeby zdążyć przed nocą.
To wszystko wydawało się Safinie bardzo dziwne, ale uznała, że lepiej nie zadawać dalszych pytań, zwłaszcza że rozmowie przysłuchiwali się siostra Benedicta i włoski kurier. Mieli oni natychmiast wyruszyć z powrotem do Florencji. Safina pożegnała ich i podziękowała za opiekę.
Kuriera sowicie wynagrodziła, wsuwając mu do kieszeni kopertę z pieniędzmi.
Dla siostry Benedicty miała przygotowany prezent, który – jak się spodziewała – powinien ją bardzo ucieszyć.
Pocałowała zakonnicę na pożegnanie i powiedziała:
– Dziękuję… dziękuję, że była siostra dla mnie taka dobra, i proszę o mnie nie zapominać.
– Wiesz, że zawsze będę pamiętała o tobie podczas modlitwy – odparła siostra Benedicta – i niech Bóg wraz z aniołem stróżem zawsze będą przy tobie.
Safina poczuła, jak jej oczy napełniają się łzami. Odwróciła się i wsiadła do powozu, którym przyjechał po nią angielski kurier, pan Carter.
Pojechali do hotelu. Tam czekał już na nich posiłek, zamówiony wcześniej. Był dość lekki na wypadek, gdyby Safina nie czuła się najlepiej po morskiej podróży. Nie czuła głodu, ale zjadła wszystko.
Służącą, która miała z nią podróżować, widziała po raz pierwszy w życiu. Z niejasnego dla Safiny powodu, zachowywała się ona dziwnie wrogo.
Dziewczyna spodziewała się, że dalej pojadą pociągiem. Ku jej zdumieniu okazało się, że czeka ich podróż w głąb kraju, dokąd nie dochodziły koleje żelazne, wobec czego muszą podróżować powozem.
– Nie rozumiem – mówiła wsiadając do niego – dlaczego nie jedziemy do Wick Park.
– Jej Lordowska Mość wszystko panience wytłumaczy – odezwał się szybko pan Carter.
Wdrapał się na kozioł obok woźnicy.
Kiedy wyjeżdżali z Dover, Safina zapytała służącą, która przedstawiła się jako Smith, czy wie cokolwiek o celu ich podróży.
– Jej Lordowska Mość wysłała mnie z panem Carterem do Dover i nic mi nie mówiła.
Zabrzmiało to dość nieprzekonywająco, więc Safina powiedziała:
– Wszystko to brzmi bardzo tajemniczo. Mam nadzieję, że jedziemy do Wick.
– Byłam tam tydzień temu razem z Jaśnie Panią – powiedziała pokojówka.
– Czyż nie jest tam pięknie? – zapytała Safina.
– Kwiaty zaczynają kwitnąć.
– Moja mama uważała, że nie ma nic piękniejszego niż Wick wiosenną porą – szepnęła Safina. – Często cytowała Roberta Browninga: „Och, być w Anglii razem z kwietniem”.
Smith nic nie odpowiedziała i Safina doszła do wniosku, że dalsza rozmowa nie ma sensu.
W wyobraźni widziała siebie znowu w Wick, jak spaceruje pomiędzy rozkwitającymi rabatami. Żonkile jak złoty dywan ścieliły się pod dębami w parku.
Muszę tam pojechać, i to szybko – powtarzała w duchu.
Ich