Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
jedzeniem i gromadzą zapasy żywności. W pewnym sensie postępowałem tak samo.
Sięgnąłem pod poduszki na kanapie i wyciągnąłem maczetę.
Kupując ją, wmawiałem sobie, że będę strzygł żywopłot w ogródku rodziców. Jednak w głębi serca wiedziałem, o co chodzi. Naoliwiłem ją i wsunąłem pod poduszki, ale nigdy nie wypróbowałem ostrza na krzaku czy innej zieleninie.
Siłacz co prawda nie stracił ręki, ale już pół sekundy później miał o dwa palce mniej. Broń wyślizgnęła mu się z dłoni i z grzechotem uderzyła o podłogę.
Podniosłem ją i wyprostowałem się. Chudeusz przy drzwiach w końcu wyciągnął swój pistolet i ściskał go w drżących dłoniach. Nadal stał przy wejściu, opromieniony różowym blaskiem świtu.
– Tego już za wiele, McGill! – wrzasnął. – Nie ma powodu, żeby robić taki gnój! Rzuć broń i chodź z nami.
– Jest całe mnóstwo powodów – odparłem ze stoickim spokojem.
Trzymałem w ręku pistolet, ale nie celowałem w człowieka przy drzwiach. W końcu miał mnie na muszce, a ja nie chciałem dostać kulki.
Zamiast tego opuściłem rękę wzdłuż boku. U moich stóp czołgał się koleś, któremu obciąłem palce. Podniósł je i próbował zawinąć w chusteczkę, którą wyciągnął z kieszeni. Mogłem mu powiedzieć, że szkoda zachodu.
Facet ze strzaskanym kolanem był chyba w najgorszym stanie. Zbladł jak ściana i odsunął się na bok, żeby oprzeć się o moją sześcienną lodówkę. Miał urywany i świszczący oddech.
– Odłóż broń, specjalisto! – rozkazał człowiek stojący w drzwiach. – To wariactwo! Jesteś aresztowany i pójdziesz z nami, żywy lub martwy!
– Nie mieliście nakazu – zaprotestowałem. – Nie mieliście powodu. Wpadliście tu jak do stodoły. Tak nie traktuje się legionistów! Czy was, wieprzy, niczego nie nauczyli?
„Wieprze” to wyjątkowo chamskie określenie, jakim niektórzy legioniści nazywają ludzi z Hegemonii. Facet lekko się zaczerwienił. Mógłbym założyć, że był zbyt spanikowany, aby przejmować się obelgami, jednak najwyraźniej tak nie było.
– Dobra – powiedział. – Mamy cię doprowadzić żywego. Taki dostaliśmy rozkaz. Ale o niej nikt nic nie mówił.
Skierował lufę na Natashę, która otworzyła szeroko oczy i zaczęła się cofać.
Gdy tylko chudzielec przestał we mnie celować, strzeliłem do gościa z bolącym kolanem, który siedział oparty o moją lodówkę.
Celowałem nisko – głównie dlatego, że nie chciałem rozwalić lodówki. Z jego klatki piersiowej buchnął czerwony strumień. Gliniarz osunął się z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że kula przeszyła go na wylot i jednak trafiła w urządzenie. Szlag.
Człowiek przy drzwiach przestał grozić Natashy i ponownie wycelował pistolet we mnie. Całkiem słusznie, bo ja z kolei mierzyłem w niego.
Obaj wypaliliśmy i cofnęliśmy się chwiejnie. Chudzielec wypadł z szopy do ogródka i leżał tam, zanosząc się kaszlem. Mógł przeżyć, ale miałem nadzieję, że już się z tego nie wyliże.
Leżałem na wznak i z doświadczenia wiedziałem, że mocno dostałem. Wykrwawianie się to ciekawe uczucie… a mówiąc „ciekawe”, mam na myśli „mocno zryte”. Przed oczami naprawdę robi się ciemno, a światło pulsuje w rytm serca, słabnąc z każdym uderzeniem.
Człowiek bez dwóch palców podniósł się na kolana i pochylił się nade mną, spoglądając mi w twarz.
– Po co to zrobiłeś, do cholery?! – zapytał.
– Zastanów się – wycharczałem. – Mniej więcej za godzinę, kiedy zostaniesz wysrany przez wskrzeszarkę. Może wtedy znajdziesz odpowiedź.
Po czym strzeliłem mu w głowę i obaj umarliśmy.
– 3 –
W tym miejscu wypada wspomnieć o kilku ciekawostkach dotyczących maszyn wskrzeszających. Pomoże wam to zrozumieć, co zaszło później w tamten upalny piątek w Georgii. Kopie zapasowe naszych ciał są tworzone co jakiś czas, począwszy od dnia zwerbowania. Gdy ktoś wraca do życia, to zazwyczaj w takim stanie, w jakim był tego dnia, gdy skopiowano jego komórki. Przynajmniej pod względem fizycznym.
Są jednak pewne wyjątki od tej reguły. Jeżeli ktoś potrzebował operacji plastycznej lub poprawił kondycję poprzez ćwiczenia i trening, może potem uaktualnić skany komórkowe ciała, aby mieć pewność, że powróci do życia w jak najlepszej formie.
Umysł legionisty kopiowany jest oddzielnie. Dokonuje się tego poprzez przyrostowe aktualizacje, transkrybujące wyłącznie zmiany w naszych sieciach neuronowych. Proces ten jest przeprowadzany dużo częściej, abyśmy mogli pamiętać wszystko, czego nauczyliśmy się na szkoleniach i co przeżyliśmy. Transkrypcją przeważnie zajmują się nasze stuki. Jeżeli znajdują się w zasięgu radiostacji przekaźnikowej, przesyłają dane o naszych sieciach neuronowych mniej więcej co minutę. Dzięki temu jesteśmy w stanie przypomnieć sobie okoliczności własnej śmierci.
Jedynym żyjącym świadkiem zadymy w mojej skromnej szopie była specjalistka techniczna Natasha Elkin. Znała mnie, a ja czasami podejrzewałem, że nawet trochę się we mnie podkochuje. Cokolwiek tak naprawdę do mnie czuła, tamtego dnia postanowiła mnie kryć.
Natasha była technikiem, i to dobrym. Zhakowała stuki wszystkich martwych kutafonów z Hegemonii i wymazała ostatnio przesłane dane. Dokładne okoliczności ich śmierci zostały zatem zapisane w jej umyśle i odzyskane w moim, za to ci zasrańcy z Hegemonii zapomnieli o dramatycznym finale konfrontacji. Wiedzieli, że do mnie przyszli. Wiedzieli, że wdarli się siłą do środka i zrobili awanturę. Nie mieli jednak bladego pojęcia, w jaki sposób zginęli.
Gdy pozaziemska maszyna w centrum Atlanty ponownie wydała mnie na świat, oddział funkcjonariuszy Hegemonii już czekał na miejscu, by mnie aresztować. Osłabiony i nagi, miałem akurat dość czasu, by odczytać na stuku prywatną wiadomość od Natashy, zanim zaciągnęli mnie do celi.
„Pełny luz, rżnij głupa, nic nie pamiętasz” – napisała.
Starłem tekst odrętwiałymi palcami, by przepadł w odmętach sieci. Zdobyłem się na lekki uśmieszek.
Rżnięcie głupa to dla mnie pestka – niektórzy mówią, że to mój jedyny wrodzony talent. Gliniarze wojskowi z Hegemonii przetrzymywali mnie i maglowali do upadłego, jednak w końcu dali za wygraną.
Według ich ustaleń za cholerę nie byłem w stanie sobie nic przypomnieć. A przynajmniej nie więcej niż pozostała trójka denatów. Luki wypełniała jedynie opowieść Natashy o tym, jak trzej niewydarzeni funkcjonariusze policji wojskowej obłapiali ją i pastwili się nad jej chłopakiem. Winą za utratę pamięci obarczono kiepską jakość usług sieciowych w tamtym regionie – było to wystarczająco wiarygodne wyjaśnienie. Nawet ja mógłbym poręczyć za prawdziwość takiej wersji wydarzeń.
Pod koniec bardzo długiego dnia wydano mi mundur i dowiedziałem się, że Natasha przyjechała po mnie aż z Waycross. Gdy zwalniano mnie z aresztu, słyszałem, jak członkowie Hegemonii ze stacji Atlanta klną pod nosem. Wielkodusznie przymknąłem oko na ich humorzaste zachowanie i wyszedłem w doskonałym nastroju.
Wraz z Natashą podążyłem do wyjścia z budynku najszybciej jak się dało. Jednak przy drzwiach wyjściowych – okratowanych i wzmocnionych odrutowanymi szybami – zobaczyliśmy trzy znajome twarze. Wyprostowałem się i zesztywniałem, ale oni wyciągnęli ręce w przepraszającym geście, dłońmi do przodu.
– Posłuchaj, McGill… – zaczął kościsty, łysiejący specjalista.
Po raz pierwszy zauważyłem,