Cyrk polski. Dawid KrawczykЧитать онлайн книгу.
klubem „Gazety Polskiej”. Wcześniej pracowała w korporacjach, między innymi w HBO. W 2010 roku wyrosła na czołową obrończynię krzyża na Krakowskim Przedmieściu.
„Kapłanka kościoła smoleńskiego” – tak pisała o niej „Gazeta Wyborcza” w kwietniu 2015 roku. Z tekstu autorstwa Iwony Szpali wynika, że zadaniem Czerwińskiej podczas miesięcznic jest dbałość głównie o to, żeby znicze płonęły równo, i wdawanie się w pyskówki z krytykami Macierewicza. Rok po pamiętnej katastrofie startuje w wyborach, z marnym skutkiem. Nie uzyskuje mandatu. Wyborczego szczęścia próbuje ponownie w wyborach do europarlamentu w 2014 roku, również bez efektu. Dopiero w wyborach samorządowych w tym samym roku udaje się jej zostać radną. Rok później po raz pierwszy wchodzi do Sejmu.
Teraz stoi przed dziennikarzami i odpowiada na pytania, które najchętniej zadaliby prezesowi.
– Dlaczego Gowin nie dostał jedynki?
– Czy to znak, że stosunki na linii prezes Kaczyński–minister Gowin się ochładzają?
– Dlaczego premier Morawiecki startuje z Katowic?
– Co ma wspólnego z tym regionem?
Pytania jak pytania. Zadawane bez szczególnej bucerki. Czerwińska odburkuje, że jest, jak jest, bo tak jest, i w ślad za prezesem czmycha za przepierzenie. Dziennikarze zmieszani, bo odpowiedzi jak nie było, tak nie ma.
Nie mam pojęcia, czy to już koniec, czy jeszcze ktoś wyjdzie z nami pogadać. Nikt się nie zawija, więc ja też przechadzam się z kolegą fotografem po sali.
– Pssst, pssst! Chodź, chodź, zobacz! – szepce kolega.
Wtedy widzę go po raz pierwszy: wielki, żółty, włochaty siedzi smutny za zasłoną, w stercie paczek obłożonych szarym papierem (szarym tylko z nazwy, bo tak naprawdę beżowym). Kaczor. Z łbem prawie tak dużym jak tułów. To znaczy: kaczor maskotka.
Oglądam pluszowego giganta, ale słyszę, że w sali znów poruszenie.
– Jutro w gminie Gózd odbędzie się pierwszy piknik przedwyborczy. Serdecznie wszystkich na niego zapraszam – ogłasza Jarosław Kaczyński.
* * *
W Wikipedii o wsi Kuczki-Kolonia wiszą trzy linijki tekstu. Najważniejsza informacja: „Znajduje się tam Szkoła Publiczna im. Jana Pawła II”.
Wszystko się zgadza. Okazały otynkowany budynek, z elementami elewacji z płytki udającej cegłę.
Dziki parking przed szkołą zapełnia się powoli. Obok czarnej audicy z alufelgami ktoś zaparkował przyczepkę z dzwonem smoleńskim. Metalowa konstrukcja, starannie przykryta eleganckim czerwonym suknem, na niej drewniany stelaż, cztery biało-czerwone flagi i dzwon. „Smoleński” to w zasadzie jego przydomek, bo oficjalnie imię brzmi Wacław. W HOŁDZIE POLEGŁYM ZA OJCZYZNĘ 10 KWIETNIA 2010 R. POD SMOLEŃSKIEM – stoi jak byk na płaszczu.
Na parkingu przed zespołem szkół imienia papieża Polaka dzwon Wacław wygląda, jakby wreszcie znalazł swoje miejsce. Nikt go nie niepokoi. Użytkownicy placyku rozjeżdżają tylko słabo ubitą ziemię swoimi golfami, skodzinami czy audicami, co bogatsi SUV-ami, i nie zważając na Wacława, pędzą na dziedziniec.
Och, czego tu nie ma! Miejscowe żuliki w wymiętolonych czapkach z logo Chicago Bulls przebierają nogami przy grillu. Lokalne jaśniepaństwo w białych garsonkach i błyszczących garniturach przechadza się po królewsku i obściskuje na przywitanie z każdym nobliwie wyglądającym uczestnikiem pikniku. Starsze kobiety w czarnych sukniach i idealnie wyprasowanych białych bluzkach dźwigają wielki gar żuru. Kiedy młoda strażaczka widzi, że ledwie dają radę, rzuca się do pomocy.
Sytuacja opanowana. Dziewczyna poprawia mundur, wyciąga mankiety białej koszuli, tak żeby troszkę tylko wystawały spod ciemnej marynarki. Obserwuje, czy na piknikowym horyzoncie nie czai się żaden kłopot, który mogłaby rozwiązać. Służy w ochotniczej straży, bo jej ojciec też służył. Na akcje jej nie zabierają. Dlaczego?
– Bo to niebezpieczne i raczej dla facetów – mówi to, co wydaje się jej oczywiste. Z lekkim, ledwo zauważalnym wyrzutem, że nie rozumiem.
Jest stąd, ale studiuje w Dęblinie. Wynajmuje pokój, na imprezy czasem chodzi, ale nie tyle, ile koleżanki, które balują co weekend i za mało studiują.
– Chcesz zostać pilotką? – Pytanie wychodzi ze mnie samo.
W galowym mundurze, białej koszuli i pod krawatem dziewczyna wygląda nienagannie. Można byłoby ją obwozić po szkołach i stawiać za wzór młodzieży miast i wsi.
– Nie, no co pan, to odpowiedzialna praca. Pilotem powinien być mężczyzna. Uczę się, żeby zostać stewardesą – słyszę. Ton znowu taki, jakby oznajmiał oczywistość.
Patrzę na rówieśników strażaczki, z którą siedzę pod namiotem. Jeden w drugiego rzucają kulkami ukręconymi z waty cukrowej. Trochę dalej trzech nastolatków drażni alpakę, którą ktoś przyprowadził na piknik.
Główna atrakcja to jedzenie. Gminne koła gospodyń wiejskich dały niezły popis: ciasta, jedno słodsze od drugiego, żur, pierogi, kilogramy wędlin z przydomowych wędzarni. Wszystko za friko. To znaczy wójt obiecał, że zwróci za dojazd i koszty przygotowania, ale jedzenie ma być za darmo. Z typowych piknikowych atrakcji brakuje tylko gorzały. Brakuje, rzecz jasna, oficjalnie, bo w namiocikach gospodynie polewają sobie zdrowo. Ile czasu można czekać na sucho, nawet na takiego gościa jak prezes Prawa i Sprawiedliwości?
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.