Nabór. Vincent V. SeverskiЧитать онлайн книгу.
za tym stoisz? To na twoje… a raczej tego palanta Wesołowskiego zlecenie? Od wyjścia z prokuratury miałem dzisiaj ogon. Po chuj to robisz?
– Czyś ty oszalał? – obruszyła się Maria. – Rzeczywiście, chyba za dużo się napiłeś. Agencja nie wystawiała żadnego zlecenia na ciebie. Musiałabym o tym wiedzieć, bo tylko WBW może to zrobić. To ktoś inny. Swoją drogą, może warto zgłosić to na policję. Będą mieli spory problem, bo spartolili robotę. Niech się pogimnastykują.
– Okej… pomyślę – odparł spokojnie Dima, ale nie miał zamiaru nic zgłaszać na policję, bo nie potrzebował nowego problemu, potrzebował czasu i nie chciał robić na złość facetom z obserwacji, którzy w końcu byli fair i uprzedzili go, żeby zamykał drzwi. – Przepraszam – ciągnął. – Tak, napiłem się i cały czas mnie dzisiaj ponosi. Przepraszam, Marysiu. Nie powinienem…
– Nie ma sprawy. Co się dzieje… – Przerwała na chwilę. – Spotkajmy się jutro. Pogadamy…
– Nie wiem, czy dam radę. Mam sporo pilnych rzeczy… odezwę się.
– To czekam.
– Wiesz… ci z obserwacji robią tylko na pokaz, nie kryją się i dają mi sygnały. Jakby chcieli, bym wiedział, że są po mojej stronie.
– Więc to pewnie ABW, bo CBA czy wojskowi by na to nie poszli. Dobrze! – rzuciła z wyraźną emfazą. – Pomacam jutro i dam ci znać.
– Nie gniewaj się… – zdążył jeszcze powiedzieć, ale nie był pewny, czy usłyszała.
Nie miał zamiaru robić teraz porządku w mieszkaniu. Siedział w fotelu, rozglądał się po pokoju i zastanawiał, co powinien przemyśleć w pierwszej kolejności. Czuł się przytłoczony, zmęczony i zdezorientowany. Musiał podjąć wiele drobnych i ważnych decyzji, a nie potrafił znaleźć sensu i logiki w swoim postępowaniu. Jakby stracił zdolność prostej analizy faktów i instynkt samozachowawczy, czyli to, co zawsze pozwalało mu wyjść z opresji, a nawet ratowało życie.
Spodziewał się, że mogą wejść do mieszkania, bo przecież został dyskretnie ostrzeżony, ale mimo wszystko odebrał to jak cios. Poniżający i bolesny, bo wymierzony przez swoich. Musiał jednak wznieść się ponad to, zmobilizować w chwili kryzysu i przejść do ataku. Tak jak kiedyś.
Popatrzył na stojący pod oknem barek, który pozostał nienaruszony, i niespodziewanie poczuł sympatię do trzech mężczyzn z latarkami. To dobry znak – pomyślał – zaczynam chyba trzeźwieć, i to nie tylko z oparów alkoholu.
Przypomniał mu się pocałunek i Dima poczuł, jakby wciąż wdychał feromony zaklęte w perfumach Moniki. Wiedział już, że nie był to szczenięcy wybryk po piwie i że nie musi brać nic na otrzeźwienie. Dała mu wyraźny znak, czego od niego oczekuje, a ona nigdy nie błądzi i nic nie robi przypadkowo.
– Jest po prostu bystrzejsza i muszę się z tym pogodzić. I jedynie uważać, by niczego nie zepsuć – powiedział do siebie.
Zanim pójdzie spać, musi postanowić, jaki wykonać pierwszy krok. Rano wytrzeźwieje, opadną emocje i straci ostrość widzenia. I znów zacznie się kręcić wokół własnego ogona. A decyzja mogła być tylko jedna: olać prokuratora Farbiarza i lecieć do Aten, tam bezpiecznie rozpocząć swoją misję, zadzwonić do Romana, spotkać się z Tamarą. W końcu był tylko świadkiem i zakaz wyjazdów za granicę nie był decyzją prawną, tylko pomysłem szefa Wesołowskiego, który chciał go w ten sposób zmusić do współpracy przeciwko Romanowi.
– Trzeba zewrzeć szyki i pomyśleć o linii obrony. – Aż się roześmiał, bo nigdy nie mówił do siebie tyle na głos.
Szkoda, że nie pogadaliśmy o tym z Konradem i Sarą. Oni mają doświadczenie w walce z własnym państwem. Do czego doszło! To jakiś absurd! Przecież powinniśmy walczyć o to państwo! – pomyślał Dima i zupełnie stracił humor.
Podniósł się i podszedł do biurka. Ze skrytki wyjął swój grecki paszport i dowód osobisty, a z pudełka klucze od mieszkania na Pindarou. Wrócił na fotel, włączył apkę Kalkulator i zaczął pisać do Tamary: Kup mi na jutro bilet z Warszawy do Aten na Dimitrios Calderón. Nie mogę używać swoich kart, bo mnie namierzą. Do zobaczenia. Przez chwilę jeszcze się wahał, czy powinien lecieć do Grecji, nie mówiąc nic Monice. I to następnego dnia po ich pierwszym pocałunku. Tym ruchem może wszystko zepsuć. Monika nie zadowoli się teraz tłumaczeniem, że miał coś ważnego do załatwienia. Tym bardziej że nic nie wiedziała o Tamarze. I co gorsza, o Wierze też.
Ja pierdolę, czy to możliwe, żeby facet zrujnował sobie życie jednym pocałunkiem, nawet tak zmysłowym? – pomyślał Dima z lekkim rozbawieniem i nacisnął Send.
Nie bez trudu podniósł się z fotela i ruszył do sypialni.
13
Tak było aż do pewnego dnia, kiedy włączył grę, miał się już zalogować i nagle zdał sobie sprawę, że nie wie, jaki jest dzień tygodnia, miesiąc i co najgorsze – która jest godzina. Zawsze wiedział, która jest godzina.
Podszedł do lustra i spojrzał na swoje odbicie. Zarośnięta twarz, zapadnięte policzki i sine worki pod czerwonymi oczami. Po raz pierwszy w życiu miał na włosach i ramionach łupież. Stwierdził z przerażeniem, że stoi przed nim jego własna karykatura, żałosne wspomnienie żołnierza specnazu, i na samą myśl, że któryś z kaukaskiej „piątki” mógłby go takim zobaczyć, poczuł odruch wymiotny. Oni stoją odlani w spiżu na cmentarzu Wwiedienskoje, a on, uzależniony od internetu, gnije żywcem w nędznej chacie pod Moskwą i z jakimiś świrami z całego świata tylko udaje życie.
Poszedł do drugiego pomieszczenia i wyjął z szafy dubeltówkę. Załadował obie komory, a po chwili wahania wydobył ze skrytki w podłodze jeszcze pistolet TT. Stanął w rozkroku, przeładował pistolet i jak w grze wyciągnął rękę, w drugiej trzymając dubeltówkę. Nacisnął spust i cały magazynek wpakował w monitor, potem rzucił pistolet na stół i z obu rur odpalił dubeltówką w PlayStation.
Widok bryzgających na wszystkie strony kawałków plastiku i metalu sprawił mu autentyczną satysfakcję. To działo się naprawdę. Huk, błysk, odrzut broni w ręce, zapach prochu. Nagle poczuł się znowu sobą, jakby otrzeźwiał i wydobył się z nałogu, w którym sam się uwięził.
Wrócił do skrytki, gdzie trzymał pistolet. Wymienił magazynek w tetetce i zaczął recytować, strzelając na przemian do resztek komputera.
– I za Sibir, i za Kawkaz – strzał. – Za swiet dalokich gorodow – strzał. – I za druziej, i za lubow – strzał. – Dawaj za was, dawaj za nas – strzał. – I za diesant, i za spiecnaz – strzał. – Za bojowyje ordiena – strzał. – Dawaj podnimiem – strzał – starina – strzał.
Opadł na krzesło i poczuł, jakby zeszło z niego ogromne napięcie. Dokładnie tak jak po prawdziwej walce, więc zaciągnął się głęboko dymem ze spalonego prochu. To było miłe i znajome doznanie, ale nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł ten zapach.
I nagle zatęsknił za dawnym życiem, prawdziwą przyjaźnią, walką ze złem, za „piątką” z Kaukazu, za Aminą – i wszystko mu się przypomniało jak w radzieckim czarno-białym filmie z lat pięćdziesiątych.
Odłożył pistolet na stół i przysunął do siebie laptop. Zaczął szukać w internecie i po chwili odnalazł artykuł Grupa Wagnera, który zapisał sobie wcześniej.
– To jest prawdziwa gra, a nie jakieś tam pierdzielenie pif-paf! Tu się zmienia świat naprawdę i eliminuje złych ludzi – powiedział