Nabór. Vincent V. SeverskiЧитать онлайн книгу.
Zakochany szpieg. – Uśmiechnęła się. – Jakie to tandetne! Ludzie w to przecież nie uwierzą.
– Dlaczego? – zaprotestowała nieśmiało Monika. – Wiesz, cieszę się, że mi zaufałaś. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z innego wymiaru naszego życia. Dotąd go nie dostrzegałam, wiedziałam, że jest gdzieś obok, ale mnie nie dotyczy. Jakby uczucia były czymś nienaturalnym albo nawet wstydliwym. A wstyd to najsłabsze spośród uczuć i przed niczym nas nie powstrzyma.
– To tak jak z depresją u szpiegów… – włączyła się Sara. – Zanim w nią popadniesz, zastanów się, czy po prostu nie otaczają cię zwykłe dupki. A w cywilu pełno takich wokół. – Znów się roześmiały. – I od razu lżej, co?
– Cieszę się, że jesteś… że przyszłaś do mnie dzisiaj. – Monika położyła Sarze dłoń na kolanie. – Masz cudownego synka – dodała i wzięła na kolana Alka, który akurat znalazł się obok.
Poczuła się, jakby przeszła przez całe dorosłe życie i nawet nie zauważyła, że ma prawdziwy wybór. Dopiero teraz rozumiała, dlaczego jej związki były takie nietrwałe, choć starała się zawsze wybierać najlepszych partnerów. Po raz pierwszy rozmawiała z inną kobietą tak otwarcie o tym, co jest istotą ich życia. Patrzyła na Sarę i widziała siebie za kilka lat, a może już za chwilę.
Na stoliku odezwał się telefon. Rzuciła okiem na ekran, przyszła wiadomość na SafeOne.
– Tylko zobaczę, co to… – rzuciła do Sary, która skinęła głową i wzięła od niej synka.
Monika otworzyła apkę.
Pisał Dima z Aten.
Konrad miał rację, oni żyją i są tam, gdzie mówił. Zadzwonię wieczorem. Dzieje się.
Spojrzała na Sarę pieszczącą małego Alka i poczuła, że przeszył ją dreszcz.
30
Luka nie miał zamiaru wydłużać trasy i jechać przez Berlin, chociaż wiedział, że to bezpieczniejsze. Nie miał też wątpliwości, że to pomysł Alego, któremu zależało na pochwałach Teheranu. Ale przede wszystkim był już bardzo zmęczony, czuł, że rozbiera go jakaś infekcja, i jak najszybciej chciał odpocząć w Warszawie.
Bilet kupił w kasie na Westbahn, zrobił krótką trasę sprawdzeniową i tuż przed czternastą dziesięć wsiadł do wagonu pierwszej klasy polskiego pociągu Pendolino.
Wewnątrz było ledwie kilka osób. Skórzanej kurtki, w której przyjechał z Belgradu, pozbył się jeszcze poprzedniego dnia. Na podróż włożył zieloną pilotkę na baranku, czarny golf i dżinsy. Do tego okulary w grubych oprawkach i szarą bejsbolówkę. Milion euro, škorpiona i swoją berettę wsadził do torby i przykrył ubraniami.
Za siedem godzin miał dojechać do Warszawy, stolicy kraju, o którym prawie nic nie wiedział. Wrzucił torbę na półkę i zajął miejsce numer 31 przy oknie, przodem do kierunku jazdy. Ponieważ znajdował się na samym końcu składu, mógł widzieć wszystkich wchodzących.
Zdążył się napić wody i pociąg ruszył.
Próbował wyciągnąć się w fotelu, ale było za mało miejsca, więc lewą nogę wystawił w przejście. Wagon cicho sunął po torach, a spiker powitał pasażerów po polsku i angielsku. Opisał krótko przebieg trasy i zapowiedział posiłek przygotowany specjalnie dla pasażerów.
Luka przywarł głową do szyby i obserwował przesuwający się za oknem obraz.
Wiedeń to było jego miasto, spędził w nim najlepsze lata swojego życia, ale dopiero teraz uzmysłowił sobie, że kocha je bardziej niż Teheran. Kolorowe domy, ogrody bez liści, ulice – wszystko odpływało gdzieś w tył, jakby miało zniknąć na zawsze. Luka odnosił wrażenie, że opuszcza swoje miasto i jedzie z biletem w jedną stronę do innego miasta, którego nie zna i w którym prawdopodobnie będzie kres jego drogi. Warszawa… Warschau? Nawet ta nazwa nie brzmiała sympatycznie.
Nagle usłyszał nad sobą głos stewarda, który płynnym niemieckim zaproponował mu wybór dania i podał menu. Po chwili wrócił i Luka zamówił coś z serem. Poprosił też o aspirynę. Kilka minut później pojawiła się, pchając wózek, stewardesa o urodzie kilkunastoletniej dziewczynki. Luka wybrał kawę i sok pomarańczowy, dostał też czekoladki i pudełeczko z serwetką odświeżającą.
Przez chwilę się zastanawiał, czy nie powinien zdjąć torby i położyć jej pod nogami, ale uznał, że w wagonie jest ledwie kilka osób i mogłoby to wyglądać podejrzanie. Tylko czy komuś przyszłoby do głowy, że Luka to oficer irańskich służb specjalnych, a w torbie ma broń i pieniądze?
Zanim wróciła stewardesa, zjawił się konduktor. Sprawdził bilet i poprosił o dowód osobisty. Luka otworzył niemiecki paszport, ale konduktor tylko się nad nim pochylił i było jasne, że nie może przeczytać nazwiska. Taki uspokajający drobiazg – pomyślał Luka.
Zjadł lunch, chociaż nie był głodny. Połknął dwie tabletki aspiryny, popił sokiem, znów wystawił nogę w przejście, naciągnął golf i ułożył się do snu. Po raz pierwszy od wyjazdu z Chorwacji poczuł odprężenie i przestała mu drżeć ręka, chociaż po plecach przechodziły dreszcze.
Czekało go kilka godzin w ciszy i spokoju. Smartfon trzymał cały czas w kieszeni spodni, przełączony na wibrowanie. Nie spodziewał się jednak żadnych wiadomości, zgodnie z zasadą, żeby używać internetu tylko wtedy, kiedy jest to konieczne. Amerykanie mieli nieograniczone możliwości penetracji sieci, a także dotarcie agenturalne do Sił Ghods, szczególnie teraz, w przeddzień zbliżającego się konfliktu, więc najlepszą obroną była cisza w łączności. Warszawski łącznik miał czekać na kontakt. Na razie mimo niespodziewanych zdarzeń wszystko układa się dobrze – pomyślał Luka i zasnął.
Obudził go konduktor, ale inny niż poprzednio. Ten był starszy i znacznie niższy. Na zewnątrz zapadł już zmrok, a okno było zasnute deszczem. Luka podał bilet i wyjął paszport. Tym razem konduktor wziął go do ręki. Przez chwilę wyraźnie lustrował, spojrzał na Lukę, potem na zdjęcie, w końcu podziękował grzecznie po niemiecku i oddał paszport.
Luka spojrzał na zegarek, dochodziła osiemnasta piętnaście i pociąg wyraźnie zwalniał. Po chwili zatrzymał się na stacji i Irańczyk z trudem odczytał nazwę – Pszczyna.
To już Polska – pomyślał i ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że spał prawie trzy godziny. Poderwał się i sprawdził, czy torba jest na swoim miejscu. Rozejrzał się po wagonie i stwierdził, że przybyło pasażerów. Opadł na fotel i dopiero teraz zobaczył, że na miejscu po lewej stronie siedzi wpatrzona w swój smartfon młoda atrakcyjna blondynka z końskim ogonem. Wyczuła jego spojrzenie i podniosła wzrok. Uśmiechnął się, ale nie odpowiedziała, tylko szybko z powrotem zanurkowała w swój smartfon. Luka poczuł, że się zawstydziła. Wiedział, że jest przystojnym mężczyzną, i potrafił to wykorzystywać, i prywatnie, i służbowo. To był jego pierwszy kontakt z Polką w Polsce, kraju dotąd mu nieznanym. Ten uśmiech jednak był niepotrzebny. Luka pomyślał, że Polka na pewno go zapamięta. Odwrócił się w stronę okna i zapatrzył w ciemność.
O osiemnastej czterdzieści trzy pociąg wjechał na stację Katowice. Po chwili niemal cały wagon wypełnił się pasażerami. Luka dyskretnie obserwował wszystkich w zasięgu wzroku, ale nie zauważył niczego podejrzanego.
Pociąg stał dziesięć minut. Do Warszawy zostało dwie i pół godziny jazdy. Mijał drugi dzień od ucieczki z Zagrzebia i Luka zastanawiał się, czy chorwacka policja już się zorientowała, kto może być zabójcą braci Juriciów, i czy odnaleziono ciało Haniego. Był niemal pewny, że nikt tych