Nabór. Vincent V. SeverskiЧитать онлайн книгу.
się bronić. Miał wystarczająco dużo czasu, by skoczyć i ją obezwładnić, ale jakaś potężna siła kazała mu tylko podnieść rękę i nadstawić dłoń na lecący w jego stronę nóż. Właściwie nic nie poczuł. Ze zdziwieniem zobaczył, że nóż przebił mu lewą dłoń i utkwił w niej po rękojeść. Nie popłynęła ani jedna kropla krwi. Wysunął powoli ostrze i odłożył nóż na stolik obok. Zacisnął mocno dłoń i po prostu wyszedł.
Trafił do jakiegoś nędznego baru pod odrapanym szyldem Ragnarok i zamówił cztery wódki. Trzy wypił od razu, a czwartą polał sobie zbielałą już pięść.
Cały czas obserwował go potężny barman z runicznym tatuażem na łysej głowie i zaplecionymi wąsami. W końcu podszedł, obejrzał pięść, ze zrozumieniem pokiwał głową, powiedział coś po norwesku i wyciągnął z szafki plaster z opatrunkiem. Spróbował otworzyć dłoń, ale była zaciśnięta jak kamień. Jagan milcząco dał znać, że nie może jej rozewrzeć. Norweg przytaknął i nakleił plaster na wierzchnią stronę.
– Jævla tøff russisk – rzucił pod nosem i postawił Jaganowi wódkę na koszt firmy.
Następnego dnia Jagan był już w Moskwie. Wciąż miał zaciśniętą pięść i właściwie o niej zapomniał, bo nawet już jej nie czuł. Całkiem sprawnie radził sobie w podróży jedną ręką, ale uznał w końcu, że powinien coś zrobić z tą dłonią, bo była mu potrzebna do prowadzenia motocykla. Próbował ją otworzyć na siłę za pomocą prawej ręki, ale bezskutecznie. Kiedy dojechał do Aleksandrowki, znalazł w garażu metalowy pręt, wepchnął go w środek dłoni i spróbował rozewrzeć palce, ale metal tylko się wygiął.
W końcu wziął butelkę samogonu, ogórki, pół czarnego chleba i poszedł do starej Maruchy, która mieszkała za lasem. Wygrzebał ją spod sterty kołder, nalał szklankę wódki, ukroił chleba i położył na gazecie kiszony ogórek. Marucha wódkę wypiła, chlebem się tylko zaciągnęła, ale ogórkiem zakąsiła, poruszając bezzębną szczęką. Resztę wódki schowała po stołem.
Jagan bez słowa pokazał dłoń. Marucha obejrzała ją uważnie, chociaż wszyscy mówili, że jest prawie ślepa. Obracała nią na wszystkie strony, powąchała, aż w końcu orzekła:
– Mocz.
– Mocz? – zapytał Jagan, ani trochę nie zaskoczony, bo Marucha wszystko leczyła za pomocą moczu.
– Tak, ale tylko twój – dodała.
– Mam pić?
– Nie, masz sobie szczać na rękę przez dwa dni, ale powoli i do środka. Zawsze rano i wieczorem. Przejdzie – orzekła z przekonaniem, po czym wzięła butelkę spod stołu i poczłapała z powrotem do łóżka.
Jagan zrozumiał, że konsultacje się skończyły. Wyszedł na zewnątrz i stanął przed drzwiami. W sumie był zadowolony, że nie kazała mu pić moczu, bo chyba nie dałby rady. Marucha zalecała go do użytku zewnętrznego i wewnętrznego, a mimo to ludzie z Aleksandrowki i okolicznych wiosek do niej zjeżdżali, bo pomagało. Czasami wąchała, próbowała i patrzyła na mocz i jeśli wiedziała, że nie może pomóc, nie zalecała jego użycia, więc ludzie uważali, że jest uczciwa. Podobno nikt w Rosji nie znał się na moczu tak jak Marucha.
Odszedł za róg chaty i rozpiął spodnie. Powoli, ostrożnie i dokładnie zaczął oddawać mocz na pobladłą zaciśniętą pięść. Poczuł ciepło i pomyślał, że Marucha ma jednak rację. Poruszył małym palcem, potem następnym, mocz dostał się do wnętrza i po chwili dłoń się otworzyła. Zapiął spodnie i zaczął oglądać palce, które z trudem co prawda, ale zaczynały się poruszać. Dłoń się zarumieniła. Jagan pomyślał, że rosyjska medycyna ludowa bije na głowę chińską, nie mówiąc już o amerykańskiej, i jest o wiele tańsza. Do wieczora dłoń zaczęła normalnie pracować.
Od tamtych dni minęło dużo czasu i Jagan nie pamiętał już, dlaczego wtedy poddał się woli Aminy. Z trudem przypominał sobie fragmenty obrazów z Oslo, jakby przywoływał cudze wspomnienia albo przeglądał internet. Zawsze miał problemy z pamięcią, ale nasiliły się one po wydarzeniach na Gotlandii, gdzie został ciężko ranny. Do dzisiaj nie wiedział, co się wtedy stało.
O Bogajewach zapomniał i nawet blizna na dłoni nic mu już nie mówiła. Śmierć pułkownika Olega Dunina z ręki jego byłej żony zamknęła rozliczenie. Jagan został bez pieniędzy, jeszcze mocniej rozgoryczony. Nikogo nie nienawidził teraz bardziej niż facetów z GRU i SWR, ludzi bez honoru i wyzutych z miłości do ojczyzny, jak uważał. Nie mógł zrozumieć, dlaczego prezydent wciąż toleruje to żmijowisko, zamiast oprzeć się na zdrowej części rosyjskiej armii. Czuł się wielokrotnie oszukany i zakładał, że szpiedzy oszukują też prezydenta, a nawet samych siebie.
No, może z wyjątkiem pułkownika Miszy Popowskiego. On był inny, miał wspaniały kredens w domu i zasady, ale gdzieś, bladź, przepadł – zastanawiał się Jagan.
Od powrotu z Norwegii zmienił się, ale nikt nie był w stanie tego zauważyć, bo Jagan dalej mieszkał sam i oprócz dzieci z Aleksandrowki, które uczył samoobrony, z nikim nie utrzymywał kontaktów.
Kupił laptop z internetem i godzinami siedział w swojej chacie, przeglądając różne strony. Nagle odkrył świat na nowo. Najbardziej lubił filmy radzieckie z lat pięćdziesiątych i westerny. Wieczorami pił wódkę i śpiewał razem z Markiem Bernesem Żurawli albo Tiomnaja nocz´. Musiał jednak w końcu zmienić repertuar, bo pił coraz więcej i zaczął się wstydzić swoich łez. Przeszedł na zespół Lube, którego piosenki dobrze go motywowały i przypominały czasy chwały. Wprawdzie pił tyle samo, ale już nie płakał.
Co rano, aby przewietrzyć głowę, wsiadał na swój motocykl Ural M-72 z 1951, którego nazywał Rusłanem, i z dubeltówką na plecach pędził po leśnych bezdrożach. Trochę to pomagało, ale nie na długo, bo internet pożerał Jagana coraz bardziej. On sam zdawał sobie z tego sprawę i starał się dłużej jeździć na motorze. Zebrał kilkunastu miejscowych łobuziaków, odciągnął ich od alkoholu i kleju i zorganizował w oddział płastunów Junarmii. Z trudem, ale wytrwale kształtował w nich patriotyczne postawy, odnajdując w sobie silne wychowawcze powołanie.
Prawdziwe problemy zaczęły się, kiedy chłopcy pokazali mu gry wojenne. Następnego dnia przywiózł z Moskwy na plecach wielki monitor i PlayStation, którą polecił mu sprzedawca. Od tego dnia przestał jeździć na motorze i pić wódkę. Zasłonił okna. Żył czipsami i colą. Spał godzinę, dwie, a i w snach dalej walczył.
Chłopcy wystawali u niego pod oknem, ale Jagan stracił chęć do dalszej pracy społecznej i z dnia na dzień przekładał zajęcia. W końcu przestali przychodzić, a Jagan odpalał motocykl tylko wtedy, kiedy jechał do Moskwy, żeby kupić nowe gry. Ciągle zwyciężał i przechodził wszystkie poziomy bez trudu. Wkrótce jako „Borysa” znał go niemal cały świat graczy i rozpoczęły się poszukiwania, kim naprawdę jest ten Rosjanin. Każdy chciał być z nim w jednej drużynie i pojawiły się pierwsze propozycje od producentów gier, którzy chcieli go zatrudnić do pisania scenariuszy i testowania. Jagan jednak z nikim nie rozmawiał, co jeszcze bardziej rozbudzało wyobraźnię graczy i budowało mit niezwyciężonego „Borysa”.
Ciągle kupował nowe gry, bo musiał szukać świeżych doznań. Doskonale zdawał sobie sprawę, że te gry nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, a jednak zatracał się zupełnie i przeżywał każdą misję, jakby to było naprawdę. Czasami uczył się nawet czegoś nowego.
7
Luka przeładował swoją berettę, odbezpieczył i wcisnął za pasek z tyłu. Cicho zamknął za sobą drzwi, żeby nie obudzić Haniego. Zszedł na dół. Za barem stała czarna