Towarzysze Jehudy. Aleksander DumasЧитать онлайн книгу.
le>
Wydane w formacie ePUB przez Imprint Sp. z o.o. – 2010 rok.
Aleksander Dumas (ojciec) TOWARZYSZE JEHUDY
(Sprzysiężeni) tłum. anonimowe
TABLE D' HÔTE
Dnia 9 października 1799 r. w piękny dzień jesieni południowej, dzięki której na dwóch krańcach Prowansji dojrzewają pomarańcze w Hyeres i winogrona w Paint-Péray, zaprzężona w trzy konie pocztowe kolasa przejeżdżała przez most na Durancji, między Cavailhonem a Château-Renard, kierując się ku Awinionowi, dawnemu miastu papieskiemu, przyłączonemu do Francji przed ośmiu laty mocą dekretu z 25 maja 1791 r. Przyłączenie to potwierdzone zostało przez traktat między generałem Bonaparte i papieżem Piusem VI, podpisany w 1797 r. w Tolentino.
Kolasa wtoczyła się przez bramę od strony Aix, przejechała nie zwalniając biegu przez całe miasto o ulicach wąskich i krętych, zbudowane tak, że było jednocześnie osłonięte od wichru i słońca, i zatrzymała się o pięćdziesiąt kroków od bramy, prowadzącej do Oulle, przed hotelem Palais-Egalité, który zaczynano powoli nazywać ponownie Palais-Royal. Tych kilka prawie nic nie znaczących słów z powodu nazwy hotelu, przed którym zatrzymała się ekstrapoczta, zajmująca naszą uwagę – wskazuje dostatecznie położenie, w jakim była Francja pod rządem reakcji termidorowej, ochrzczonym nazwą Dyrektoriatu. Po walce rewolucyjnej, która trwała od 14 lipca 1789 r. do 9 termidora 1794 r. po dniach 5 i 6 października, 21 czerwca, 10 sierpnia, 2 i 3 września, 21 maja, 29 termidora i l preryala, po przyjrzeniu się spadającym głowom króla i jego sędziów, królowej i jej oskarżyciela, Żyrondystów i Franciszkanów, umiarkowanych i Jakobinów, Francję ogarnął najstraszliwszy ze wszystkich przesytów, przesyt krwi!
Odczuła jeśli nie potrzebę króla, to przynajmniej pragnienie silnego rządu, któremu mogłaby zaufać, na którym mogłaby się oprzeć, który działałby za nią i pozwolił jej odpocząć.W miejsce takiego niewyraźnie pożądanego rządu posiadała słaby i niezdecydowany Dyrektoriat, złożony z lubieżnego Barrasa, intryganta Sieyesa, dzielnego Moulina, bezbarwnego Rogera Ducosa i uczciwego, lecz zbyt naiwnego Gohiera. Stąd wynikła mierna powaga na zewnątrz i bardzo wątpliwy spokój wewnątrz. Dwaj podróżni, którzy wysiedli z ekstrapoczty przed bramą hotelu Palais-Royal, mieli niewątpliwie pewne powody do obawiania się nastroju ustawicznie wzburzonej ludności miasta papieskiego, albowiem nieco powyżej Orgonu, w miejscu, gdzie podróżny ma trzy drogi do wyboru – jedną do Nimes, drugą do Carpentras, trzecią do Awinionu – pocztylion zatrzymał konie, obrócił się i zapytał:
– Czy obywatele jadą przez Awinion, czy przez Carpentras?
– Która z dwóch dróg jest krótsza? – zapytał krótko ostrym głosem starszy podróżny, który mógł mieć zaledwie lat trzydzieści.
– Droga na Awinion, obywatelu, o dobre półtorej mili przynajmniej.
– W takim razie – odparł podróżny – jedźmy drogą na Awinion.
I kareta potoczyła się galopem, który świadczył, że obywatele podróżni, jak nazywał ich pocztylion, jakkolwiek nazwa pan zaczynała wracać do rozmowy, płacili co najmniej trzydzieści sous napiwku.
Ta sama chęć unikania straty czasu objawiła się gdy tylko weszli do hotelu. Głos zabrał znów, podobnie jak w drodze, starszy podróżny. Zapytał, czy można niezwłocznie zjeść obiad, a sposób, w jaki zadane było pytanie, wykazywał, że podróżny gotów był pominąć niejedno wymaganie gastronomiczne, byleby podano jedzenie jak najśpieszniej.
– Obywatelu – odparł gospodarz, który na odgłos turkotu kół wybiegł z serwetą w ręce na powitanie podróżnych – będziecie szybko i przyzwoicie obsłużeni w waszym pokoju; ale gdybym się ośmielił dać wam radę…
Zawahał się.
– O, proszę o radę, bardzo proszę! – odezwał się młodszy podróżny, zabierając głos po raz pierwszy.
– A więc najlepiej byłoby zjeść po prostu table d'hôte, jak podróżny, na którego czeka zaprzężony powóz. Obiad jest doskonały i już podany.
Gospodarz jednocześnie wskazywał powóz, urządzony w niesłychanie wygodny sposób i zaprzężony w dwa konie, które grzebały ziemię kopytami, gdy pocztylion czekał cierpliwie, siedząc na brzegu okna i wychylając butelkę wina z Cahors. Pierwszy ruch tego, któremu gospodarz uczynił tę propozycję, był przeczący. Wszelako po chwili namysłu starszy podróżny, jak gdyby zaniechał pierwotnego postanowienia, zwrócił się ruchem pytającym do towarzysza. Ten zaś odpowiedział spojrzeniem, które znaczyło:
"Wszak pan wie, że jestem na pańskie rozkazy".
– Niech i tak będzie – rzekł ten, który widocznie obowiązany był podejmować inicjatywę – zjemy obiad przy table d'hôte.
Zwracając się do pocztyliona, który z kapeluszem w ręku czekał na jego rozkazy, dodał:
– Niech najpóźniej za pół godziny konie będą zaprzężone.
Prowadzeni przez gospodarza weszli obaj do jadalni, starszy idąc naprzód, młodszy zaś za nim.
Wiadomo, jakie wrażenie wywierają nowi przybysze przy table d'hôte. Wszystkie spojrzenia skierowały się na wchodzących; dosyć ożywiona rozmowa urwała się. Biesiadnicy składali się ze zwykłych gości hotelu. Był podróżny, którego powóz czekał zaprzężony przed domem, handlarz win z Bordeaux, przebywający w Awinionie z przyczyn, o których później, i grono osób, jadących z Marsylii do Lugdunu dyliżansem. Przybysze powitali towarzystwo lekkim skinieniem głowy i zasiedli na krańcu stołu tak, że kilka nakryć dzieliło ich od innych biesiadników.
To arystokratyczne odosobnienie podwoiło ciekawość, której byli przedmiotem. Zresztą każdy widział, że są to ludzie niezaprzeczalnej dystynkcji, jakkolwiek strój ich był bardzo skromny, taki jaki nosiła cała ówczesna młodzież. Od wytwornisiów paryskich a nawet i prowincjonalnych odróżniały ich długie, gładko przyczesane włosy i czarny krawat owiązany dokoła szyi, taki, jakie nosili wojskowi.
Powierzchowność młodzieńców przedstawiała dwa najzupełniej różne typy.
Starszy, którego głos nawet w najpoufniejszych intonacjach wykazywał przyzwyczajenie do rozkazywania, był, jak wspomnieliśmy, mężczyzną jakich trzydziestu lat, włosy miał czarne, rozdzielone na środku, gładko przyczesane i spadające wzdłuż skroni na ramiona. Twarz jego była ogorzała, jak u człowieka, który podróżował po krajach południowych. Wargi miał wąskie, nos prosty, zęby białe i oczy sokole, jakie Dante przypisuje Cezarowi. Wzrostu był raczej małego, rękę miał delikatną, stopę wąską, kształtną. W jego obejściu nie było swobody, wydawał się skrępowany, co wskazywało, że nosił ubranie, do którego nie przywykł. Gdyby zaś przemówił a był nad brzegami Loary, zamiast Rodanu, jego interlokutor mógłby zauważyć, że miał w wymowie akcent włoski.
Towarzysz jego mógł być o jakieś trzy lub cztery lata młodszy.
Był to piękny młodzieniec o cerze różowej, włosach jasnych, oczy miał błękitne, nos prosty, podbródek wydatny, prawie bez zarostu. Mógł być o dwa cale wyższy od towarzysza, a jakkolwiek wzrostu był mniej niż średniego, całą postać miał tak kształtną, taki był swobodny we wszystkich ruchach, że nietrudno było odgadnąć, iż posiadał, jeśli nie siłę, to przynajmniej niepospolitą zwinność i zręczność.
Jednakowo ubrany, wydawał się być pozornie na równej stopie z towarzyszem, niemniej okazywał młodemu brunetowi wybitny szacunek, który nie mógł wynikać z wieku, lecz pochodził niewątpliwie z niższego stanowiska społecznego. Poza tym nazywał towarzysza obywatelem, gdy ten nazywał go po prostu Rolandem.
Te uwagi, które czynimy, by wtajemniczyć głębiej czytelnika w nasze opowiadanie, nie przyszły prawdopodobnie wcale na myśl współbiesiadnikom przy table d'hôte, albowiem po kilku sekundach przyglądania się przybyszom oderwano od nich spojrzenia i na chwilę przerwaną rozmowę ponownie podjęto.Przyznać trzeba, że temat rozmowy był dla podróżnych niesłychanie interesujący; mówiono o zatrzymaniu dyliżansu wiozącego sześćdziesiąt tysięcy franków pieniędzy rządowych. Stało się to poprzedniego dnia na drodze z Marsylii do Awinionu, między Lambesc i Pont-Royal.
Po pierwszych słowach o tym wypadku, dwaj młodzieńcy wytężyli