Kryminalny Wrocław. Marta GuzowskaЧитать онлайн книгу.
tylko brukowiec. We wtorek i środę Janusz miał urwanie głowy, a w czwartek, kiedy nagle przypomniał sobie o martwej dziewczynie, była już tylko obrazem w jego głowie, nie bardziej rzeczywistym niż scena z horroru.
W połowie czerwca miał dosyć czekania na znak życia od Majki i wziął tydzień wolnego. Wrócił dwudziestego drugiego, przed nocą świętojańską. Najkrótszą nocą w roku. W krajach skandynawskich pali się w tę noc ogniska i Janusz w swojej magisterce próbował udowodnić, że to pozostałości z czasów, kiedy bóstwom składano ciałopalną ofiarę. Dwudziestego trzeciego przejrzał kilka gazet i portali internetowych oraz obejrzał wszystkie serwisy informacyjne w telewizji. Ale nie znalazł nic.
Potem przyszło lato. Koledzy na urlopie i większość wariatów też. W lipcu wylała Odra i pół miasta znalazło się pod wodą, zupełnie jak w dziewięćdziesiątym siódmym. Za to w sierpniu miała miejsce trzytygodniowa fala upałów. Majka ciągle się nie odzywała. Janusz parę razy chciał do niej zadzwonić, ale nie mógł się zdobyć, żeby wcisnąć klawisz „połącz”.
A we wrześniu wrócili koledzy z urlopów i wariaci, pewnie też po wakacjach. I wszystko było po staremu.
Dwudziestego pierwszego września były urodziny Majki. W poprzednim roku przypadały w piątek, wziął wtedy wolne i wyjechali na długi weekend do Zakopanego. W górach był tłok, a ceny kompletnie ich załatwiły, ale noce były ciągle cudownie ciepłe, a Majka...
Na progu stanął wariat. Chudy Wariat, ten od Ślęży. Janusz zerwał się z krzesła i chwycił słuchawkę telefonu.
– Niech pan tego nie robi. – Wariat zamknął za sobą drzwi. Podszedł do biurka i położył palec na widełkach telefonu.
Janusz odskoczył do tyłu, pod ścianę i zaczął macać po kieszeniach w poszukiwaniu komórki.
– Niech pan tego nie robi – powtórzył Wariat i dał krok do przodu. Janusz wcisnął się w kąt i przypomniał sobie, że komórkę zostawił w kieszeni kurtki. A kurtka wisiała na wieszaku, koło drzwi, za plecami Wariata.
– Przyszedłem tylko porozmawiać.
Jeśli te słowa miały podziałać na Janusza uspokajająco, to chybiły. Janusz nie miał się już dokąd cofnąć, z jednej strony drogę blokowało mu biurko, a z drugiej Wariat. A Wariat był od niego sporo wyższy. Nie wyglądał, co praw- da, na silnego, ale z wariatami nigdy nic nie wiadomo.
Chudy Wariat musiał dostrzec panikę we wzroku Janusza, bo cofnął się o krok, a potem przesunął krzesło stojące po drugiej stronie biurka i przysiadł na brzeżku.
– Przyszedłem tylko porozmawiać – powtórzył. – Czy może się pan uspokoić i też usiąść?
Janusz trwał jeszcze przez chwilę w swoim kącie, ale w końcu skinął ostrożnie głową i opadł na krzesło. Nie spuszczał wzroku z kurtki na wieszaku przy drzwiach.
– Chciałbym pana prosić o poradę... – zaczął Wariat, ale w tym momencie w głowie Janusza coś zaskoczyło.
– Jest pan mordercą! – Chciał to wykrzyczeć, ale z jego ust wydobył się tylko zachrypnięty szept. – Zamordował pan tę dziewczynę!
Wariat pokręcił głową.
– Źle pan zrozumiał...
– Ja źle zrozumiałem? – Janusz nie pozwolił mu skończyć. – Źle? Dziewczyna zamarzła na śmierć, a pan mi tu mówi, że ja coś źle zrozumiałem? Ja wiem więcej o starożytnych pogańskich rytach niż pan i pańscy popieprzeni koledzy...
– Właśnie – wszedł mu w słowo Wariat. – Dlatego tu jestem.
Janusz otworzył usta, ale nic nie powiedział.
– Czytaliśmy o panu w gazecie – Wariat uprzedził pytanie, które Janusz mógłby zadać, gdyby przyszło mu to do głowy. – Potrzebujemy pana pomocy.
– Pomocy?
Wariat pokiwał energicznie głową.
– Widzi pan, teraz niedługo przypada jesienne zrównanie dnia z nocą. I my nie wiemy... – Wariat wziął głęboki wdech.
– Nie wiecie, jaki rytuał zastosować? – upewnił się Janusz. – Przychodzi pan do mnie z pytaniem, jak najlepiej zabić człowieka pierwszego dnia jesieni, czy ja dobrze zrozumiałem?
Wariat się zdziwił.
– No co pan? Zabić człowieka? Skąd to panu przyszło do głowy?
Janusz znowu otworzył usta i znowu je zamknął, nie wypowiedziawszy ani słowa.
– Przyszedłem pana prosić, żeby wygłosił pan dla nas wykład.
– Dla nas? – Janusz zdołał zadać pytanie, ale głos miał slaby.
– Dla, nazwijmy to, grupy miłośników starożytności. Takich, wie pan, zapaleńców, hobbystów. Proszę nam opowiedzieć o pogańskich rytuałach związanych z równonocami i przesileniami. Oczywiście zaproponujemy panu honorarium i jestem przekonany, że jego wysokość pana usatysfakcjonuje. – Wariat wymienił sumę i Janusz musiał przełknąć ślinę, chociaż próbował powstrzymać ten odruch.
– Niech pan to sobie przemyśli. – Wariat wstał. – Jeśli się pan zgodzi, proszę być jutro punktualnie o piętnastej przy Niedźwiedziu na szczycie Ślęży.
Otworzył drzwi i wyszedł. Tak po prostu wyszedł. A Janusz został na krześle za biurkiem i gapił się na te drzwi, dopóki nie przyszedł następny interesant.
Kiedy ten następny też wyszedł, Janusz podniósł słuchawkę telefonu. Ale nie wiedział, co mógłby powiedzieć policjantowi. Że Chudy Wariat poprosił go o wygłoszenie wykładu? Że mu zaproponował naprawdę przyzwoite honorarium? To przecież nie jest nielegalne, o ile zapłaci się podatek. W końcu odłożył słuchawkę i poszedł do szefa powiedzieć, że wynikły pilne sprawy rodzinne i musi wyjść wcześniej z pracy.
Do domu wrócił z silnym postanowieniem, żeby jak najszybciej zapomnieć o całej sprawie. Ale nie mógł przestać myśleć. A im dłużej myślał, tym bardziej wszystko wydawało mu się łatwe do wytłumaczenia.
To niemożliwe, naprawdę niemożliwe, żeby Chudy Wariat miał coś wspólnego z tym morderstwem. Mordercy się ukrywają, a nie przychodzą zapraszać niespełnionych archeologów ze straży miejskiej na gościnne wykłady. Gdyby to był prawdziwy morderca, nie pokazałby się więcej.
To po prostu grupa miłośników starożytności. Trochę pewnie podekscytowanych wiosennym morderstwem na Ślęży, takie rzeczy kręcą ludzi. Chcą się dowiedzieć czegoś więcej o religii pogańskiej i o tych posągach na górze. I pewnie o ofiarach z ludzi. Kiedy jeszcze na studiach miał wykład na ten temat, zwaliły się tłumy. I tyle. Trzeba się cieszyć, że ludzie chcą pogłębiać wiedzę, a nie tylko siedzą przed telewizorem.
– Nie wiem – powiedział głośno. – Nie wiem, nie wiem.
Ale w pustych ścianach nikt mu nie odpowiedział.
Decyzję podjął następnego dnia koło południa. Ostatnią chwilę wahania przeżył, kiedy wysiadał z samochodu na parkingu za przystankiem pekaesu w Sobótce, ale sam się sobie wydał głupi.
Czekali już na niego i oczywiście wyglądali zupełnie normalnie, jak każda grupa amatorów. Dwadzieścia osób, może dwadzieścia kilka, głównie emeryci, tylko kilkoro młodszych. Wszyscy w solidnych traperach, prawie wszyscy w spodniach bojówkach z kieszeniami i lekkich kurtkach. Każde dziecko dzisiaj wie, jak powinni się ubierać badacze przeszłości.
Chudy Wariat uścisnął mu dłoń i przedstawił go pozostałym. Kilka osób skinęło głowami, kilka innych się uśmiechnęło, głównie kobiety. Janusz zawsze działał