Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
promili. Ale generalnie grzywna, ograniczenie wolności albo pozbawienie wolności do dwóch lat.
– Będzie rozprawa?
– Jeśli Chyłka się zgodzi z zarzutami, a prokurator uzna, że cel postępowania zostanie osiągnięty bez rozprawy, to nie.
– To realne?
– Myślę, że tak.
– Nie będzie walczyła?
Kordian rozpiął marynarkę i usiadł wygodniej.
– Nie ma żadnych argumentów – powiedział. – Jak się z tego wybroni? Powie, że zjadła kilo jabłek i omyłkowo połknęła trochę płynu do ust?
– Nie wiem.
– Jeśli prokuratura nie przegnie z zarzutami, załatwią to szybko.
– Nie ma żadnej możliwości, żeby… no wiesz, zastosować tę swoją sofistykę?
– Nie – odparł Oryński. – Chyłka zna wszystkie kombinacje i wie, że żadna z nich nie zdziałała cudów w sądzie. Za prowadzenie pod wpływem skazywano nawet tych, którzy udowodnili, że mieli wyłączony silnik czy byli ciągnięci na lince holowniczej. To samo dotyczy tych, którzy w porę zjechali z drogi publicznej. Sądy orzekały, że nie ma to żadnego znaczenia. Skazywano zresztą nawet, jeśli nie przeprowadzono badania alkomatem.
– Jak to?
– Sąd dokonywał ustaleń na podstawie zeznań świadków.
– Więc nie ma żadnej opcji?
– Żadnej. Jedyny wyjątek to pchanie zepsutego samochodu. To możesz robić nawet nawalony w sztorc.
Kormak pokiwał głową, wyraźnie zawiedziony. Zrobił, co mu kazano, ale trudno było spodziewać się, że się z tym pogodzi. Znów zamilkł, wbijając wzrok w ścianę.
– Co jeszcze? – zapytał.
Kordian uniósł brwi.
– Co jeszcze jej grozi? – wyjaśnił szczypior. – Pozbawienie prawa wykonywania zawodu?
Oryński nabrał tchu. Nie był to łatwy temat.
– Wszystko zależy od niej.
– A konkretnie?
– Od tego, ile wypiła – odparł cicho Kordian. – Nie wlewaliśmy w nią alkoholu. Nie kazaliśmy jej wsiadać do auta. Nie mówiliśmy, żeby…
– Nie, Zordon – potwierdził Kormak. – My tylko donieśliśmy na nią jak najgorsze gnidy.
Aplikant skrzywił się i założył rękę za oparcie krzesła. Przyjaciel miał rację, a on zmagał się z podobnymi przemyśleniami, od kiedy podjął decyzję. Ostatecznie nie miał jednak wyjścia. Mógł tylko liczyć na to, że tego dnia Joanna wypije niewiele. Wszystko zależało od niej.
– Daj spokój – powiedział wreszcie. – Wykonujemy tylko naszą robotę.
– Ta…
– Ona zrobiłaby to samo.
– Z pewnością.
– Nie wiesz, do czego jest zdolna, żeby wygrać sprawę? – zapytał Oryński. – Nie pamiętasz już, ilu ludzi zniszczyła?
Sam był zdziwiony, że przeszło mu to przez gardło. Jeszcze pół roku temu prędzej oberżnąłby sobie język, niż powiedział coś takiego, nawet jeśli tylko w towarzystwie Kormaka.
Ale podjął decyzję. Nie dzisiaj, nie wczoraj. Zrobił to, kiedy Chyłka zdecydowała się na to, by sprzeniewierzyć się jednej z najważniejszych zasad swojego zawodu. Zrobił to, gdy postanowił opowiedzieć się po stronie kancelarii i klienta, nie jej. W końcu zrobił to, kiedy podjął decyzję, że kariera jest ważniejsza od moralności.
Był przygotowany, by postąpić tak, a nie inaczej. Każdy adept prawa wiedział, na co się pisze.
– Więc zawaliliśmy jej życie? – odezwał się Kormak.
– Nie.
Chudzielec spojrzał na Kordiana z powątpiewaniem.
– Po pierwsze, jeśli dojdzie do poważnych konsekwencji, sama je na siebie sprowadziła – powiedział Oryński. – Po drugie, żadna okręgowa rada adwokacka nie skreśli jej z listy za sam fakt skazania. Chyłka ma jeszcze kilka przysług do wykorzystania w palestrze, poradzi sobie.
– O ile nie wypiła za dużo.
Kordian pokiwał głową. Sam miał ochotę pójść do Hard Rock Cafe na duże piwo. Nieraz zdarzało się, że Joanna właśnie w tym celu go tam zabierała. Nigdy jednak nie powiedziałby, że ma problem. I ona z pewnością też nie.
A może była tego świadoma i miała to gdzieś? Tak, to zdecydowanie bardziej pasowało do Chyłki.
– Langer będzie zadowolony – powiedział ni stąd, ni zowąd Kormak.
Nie było dobrej odpowiedzi na taki komentarz.
– A ty będziesz wspinać się po szczeblach kariery jak szalony – dodał.
– Dasz spokój?
– Dopiero, kiedy zdasz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś.
– Zrobiliśmy – dopowiedział Oryński, po czym uznał, że nie ma sensu dyskutować teraz z Kormakiem. – A tymczasem wracaj do roboty – uciął, jakby był jego przełożonym.
W pewnym sensie może i był, ale szczypior popatrzył na niego, jakby miał zamiar wyrzucić go z biura. Kordian wstał i podszedł do drzwi.
– Jak coś będzie wiadomo, daj mi znać – rzucił na odchodnym.
– Oczywiście.
Młody prawnik wyszedł na korytarz i odetchnął. Wprawdzie poziom kancelaryjnej entropii przekraczał tu wszelkie dopuszczalne normy, ale szum działał na niego uspokajająco. Był wdzięczny wszystkim rozgorączkowanym prawnikom za to, że nie słyszy swoich myśli. Obawiał się jednak, że długo nie będzie w stanie ich zagłuszać.
Spojrzał na zegarek. Miał piętnaście minut do umówionego spotkania.
Uznał, że nie będzie wracał do cichego gabinetu. Poszedł do biura patrona i zastał go, gdy ten właśnie zbierał się do wyjścia.
– Gotowy, kawalerze? – zapytał Lew Buchelt.
– Tak.
– Sprawa z Joanną załatwiona?
– To się okaże.
– Ale rozumiem, że sprawiedliwości stała się zadość?
– Zatrzymali ją – odpowiedział wymijająco Kordian.
– Wybornie – ocenił Lew i na moment zawiesił głos. – Uważam, że prowadzenie w stanie nietrzeźwości jest jedną z najohydniejszych rzeczy, jakie można zrobić.
– To prawda.
Oryński mógł przypomnieć sobie mnóstwo momentów, kiedy Chyłka miała sposobność zasiąść po pijaku za kółkiem. Za każdym razem jednak albo dawała mu prowadzić, albo znajdowała kogoś, kto mógł ją podwieźć. Raz skończyło się to tragicznie. Być może dlatego zrezygnowała z pomocy innych.
– Chodźmy – polecił Buchelt, ruszając do wyjścia.
Stary adwokat zamknął gabinet, po czym jeszcze nacisnął klamkę by sprawdzić, czy aby na pewno. Skierowali się do windy i wjechali piętro wyżej, po czym udali się do Pure Sky Club, restauracji, gdzie mieli spotkać się z nieoczekiwanym gościem.
Buchelt nalegał na rozmowę w jego gabinecie, ale mężczyzna pozostał nieugięty. Twierdził, że nie chciał być widziany w firmie