Эротические рассказы

Trawers. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.

Trawers - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
ze strażników zapamiętałby, kto miał przy sobie syryjskie monety.

      Mimo to Wadryś-Hansen rozpoczęła żmudny proces weryfikowania pamięci każdego z funkcjonariuszy. Szybko potwierdziła swoje najgorsze przypuszczenia. Dwóch czy trzech mężczyzn widziało, że uchodźcy mają jakąś walutę, gdy ci opróżniali kieszenie i plecaki, ale nikt się tym nie zainteresował.

      Po ostatniej rozmowie – i kolejnych trzech kawach – Dominika miała serdecznie dosyć. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że nie zarezerwowała sobie nawet pokoju w hotelu. Zerknęła na komórkę. Była naładowana już tylko w dwunastu procentach.

      Potarła ucho. Bolało ją już od zbyt długich rozmów. Uznała, że dosyć tego.

      Uregulowała rachunek, zostawiając napiwek nieco większy niż zwyczajowe dziesięć procent, a potem wyszła na ulicę. Pomyślała, że dobrze byłoby skontaktować się z Osicą lub sławetnym Gomołą, ale na samą myśl o kolejnej rozmowie telefonicznej zrobiło jej się niedobrze. Z pewnością nie bez znaczenia był fakt, że od kilku godzin wlewała w siebie jedynie kawę i mleko.

      Skierowała się do centrum Zakopanego, słuchając po drodze Portishead. Dźwięki, które znała na pamięć, nieco ją uspokoiły. Dotarła pod jeden z hoteli, w którym bez trudu powinna znaleźć pokój nawet na ostatnią chwilę, po czym zgasiła silnik. Jeszcze przez chwilę siedziała w samochodzie, zanurzając się w spokojnych, nieco psychodelicznych triphopowych brzmieniach.

      W recepcji zobaczyła mężczyznę za ladą, który zupełnie ją zignorował. Dziwne. W hotelu tej klasy to nie powinno mieć miejsca.

      Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że recepcjonista wbija wzrok w telewizor wiszący w lobby. Dominika przeniosła wzrok na ekran i zupełnie zdębiała. Reporter NSI nadawał prosto z Kościeliska, a jeśli wierzyć żółtemu paskowi na dole, była to transmisja na żywo.

      Wadryś-Hansen natychmiast opadły czarne myśli. Kolejne zabójstwo? A może ktoś trafił na trop, podczas gdy ona starała się przebić przez urzędniczą mgłę?

      – Co się dzieje? – zapytała, podchodząc do lady.

      Mężczyzna nagle się wzdrygnął, jakby uświadomił sobie, że popełnił niewybaczalne faux pas, nie dostrzegając klientki.

      – Najmocniej przepraszam. Nie zauważyłem pani.

      Dominika wskazała na telewizor.

      – O czym mówią?

      Był zmieszany, ale nie na tyle, by po raz drugi zignorować pytanie.

      – Doszło do jakichś burd w Kościelisku. Tam, gdzie zakwaterowali grupę uchodźców.

      – Do burd?

      – Nie wiadomo jeszcze zbyt wiele. Relacja dopiero się zaczęła.

      Wadryś-Hansen nie miała się nad czym zastanawiać. Podziękowała, a potem czym prędzej opuściła hotel. Wsiadłszy do samochodu, od razu ściszyła muzykę. Słusznie, bo tuż po tym odezwał się telefon.

      – Nie wiem, czy śledzi pani, co dzieje się w mediach, ale mamy pewien kryzys – oznajmił Osica.

      – Właśnie jadę do Kościeliska.

      – Sugeruję się pospieszyć – zaproponował mrukliwie. – Jeszcze chwila, a przegapi pani najlepsze.

      Dominika wyjechała na główną i pognała w stronę Nędzy Kubińca. W takich momentach żałowała, że służbowe samochody nie są wyposażone w kogut. Właściwie powinny być. Prokurator nieraz musiał dojechać na miejsce równie szybko, co policjant. Może nawet szybciej.

      – Co tam się dzieje? – spytała.

      – Na razie zablokowali ulicę.

      – Kto?

      – Jak to kto? Moi ludzie.

      – Ma pan na myśli… swoich podwładnych?

      Z pewnością tak to nie brzmiało, ale Wadryś-Hansen musiała się upewnić.

      – Nie, nie – odparł Edmund. – Mam na myśli patriotów, którzy przyszli tutaj, żeby wyrazić swój sprzeciw.

      – Panie inspektorze…

      – Niestety nie są tu sami. Pojawili się też zwolennicy różnorodności, tęcz, Unii, poprawności politycznej, nadtolerancji i wszystkich tych innych rzeczy, których nie rozumiem.

      Nie chciała nawet pytać, co rozumie przez „nadtolerancję”. Zamiast tego skupiła się na jeździe – i na tym, by wyminąć jeden z wlokących się starych busów. Był wyładowany po brzegi i oczy wszystkich turystów natychmiast zwróciły się na szaloną kierującą, która wyprzedzała na podwójnej ciągłej. Dominika rzadko pozwalała sobie na takie manewry, ale to z pewnością był stan wyższej konieczności.

      – Wiedzą, co się stało? – zapytała.

      – Obawiam się, że tak. Przynieśli transparenty i krzyczą, że nie pozwolą, by zabijano Polaków.

      Nie sposób było ustalić, jakiej narodowości jest ofiara, ale najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało.

      – Jak się dowiedzieli?

      – A skąd ja mam wiedzieć? Mam podejść i zapytać?

      – Sam pan twierdzi, że to pańscy ludzie…

      – Tak, ale w tej chwili mam na sobie mundur. A to działa na nich jak płachta na byka. Zanim wytłumaczę, że prywatnie ich wspieram, tylko zawodowo muszę trzymać się z boku, zdążą mnie poturbować.

      – Proszę zaryzykować. To dość istotne.

      Usłyszała głośne westchnienie, ale wiedziała, że Osica zrobi to, czego oczekiwała. Po chwili na linii słychać było wyraźniejsze okrzyki. Wadryś-Hansen nie mogła rozszyfrować, co ryczy tłum, ale nie miała wątpliwości, że Edmund wszedł między protestujących.

      Starał się przekrzyczeć nawoływania i chyba w końcu mu się udało, bo prokurator słyszała, że nawiązał z kimś rozmowę. Lub może raczej jej namiastkę.

      Zwolniła przed końcem Orkana, zerknęła w lewo, a potem skręciła w stronę Kościeliska.

      – Mówią, że poszła fama – odezwał się w końcu Osica.

      – To znaczy?

      – Tak powiedzieli. Cytuję.

      – A coś więcej?

      – Tylko tyle, że owa fama przyszła od jakiegoś urzędnika.

      Dominika poczuła się, jakby dostała obuchem. Szybko zmitygowała się, by uważać na drogę.

      – Więcej tu nie wiedzą… – dodał Edmund. – Zresztą nikogo chyba nie obchodzi, skąd wyszła informacja.

      Ją jednak obchodziło. I wszystko wskazywało na to, że to jeden z dzisiejszych rozmówców pochwalił się mediom, iż pewna prokurator stara się dowiedzieć tego i owego o grupie uchodźców. Nie trzeba było wiele, by wyciągnąć z tego coś więcej. Wystarczył jeden zaradny dziennikarz.

      – Będę tam za kilka minut – powiedziała Dominika.

      – Zapraszam. Jest ciekawie.

      Odłożyła telefon do schowka pod radiem i układała już w głowie formułki, których będzie musiała użyć przed przełożonymi. Nie minie wiele czasu, a telefony zaczną się urywać. Przynajmniej do momentu, aż wyczerpie się jej bateria.

      Kiedy parkowała przed tłumem blokującym ulicę, zobaczyła, że dzwoni Aleksander Gerc. Musiał już wiedzieć, co się dzieje, i połączył jedno z drugim. Zapewne chciał zaoferować wsparcie, ale Dominika nie miała ochoty z nim


Скачать книгу
Яндекс.Метрика