Trawers. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
to Forst w pewnym momencie był zmuszony zamknąć książkę. Najpierw usłyszał kroki, potem ciężki oddech, a ostatecznie zobaczył, że obok stolika zatrzymał się jeden z wychowków.
Na Podgórzu było ich siedmiu. Na jednego przypadało jakichś trzydziestu więźniów, co właściwie było kpiną, ale w skali kraju i tak stanowiło wynik godny pochwały. Niewiele było zakładów z lepszą statystyką.
Dzięki temu łatwo odpuszczali, jeśli odpowiednio się do nich podeszło. Wystarczyło pokazać im, że więzień jest na prostej drodze do resocjalizacji i że najlepsze, co mogą zrobić, to zostawić go samemu sobie. Spokojny były komisarz spędzający całe dnie na czytaniu książek z pewnością napełniał ich optymizmem.
– Co czytasz, Wiktor?
– Chandlera.
– Ciekawe. Znajdujesz w nim odniesienia do siebie? Do swojej sytuacji?
Kiedyś jedna z kobiet, które niefortunnie spędziły z nim noc, twierdziła, że jest łudząco podobny do któregoś aktora grającego Marlowe’a, ale Forst przypuszczał, że po ostatnich przejściach wystarczyłby rzut oka, by zmieniła zdanie.
– Nie, nie znajduję.
– Dlaczego?
Wiktor zaczerpnął tchu. Zaczynało się – teraz rozmowa pójdzie utartym torem, który przywodził na myśl rozmowy w szkolnych ławach.
– W poprzednich tomach Marlowe był cynikiem, ale w tym dodatkowo jest… błędnym rycerzem. Kieruje nim jakieś spaczone poczucie sprawiedliwości, ratuje damę w opałach.
– A więc…
– A więc nie pasuje, bo ja jestem wyłącznie cynikiem.
Wychowawca uśmiechnął się i stanął przy oknie. Forst podniósł się, podszedł do swojej pryczy, a potem wysunął spod niej plastikowe pudło. Na znajdujących się w nim rzeczach osobistych położył książkę, po czym wsunął skrzynkę z powrotem. Stanął obok przybysza i poczuł, że robi mu się gorąco.
Ubranie miał nieświeże już od kilku dni. Kąpiel w areszcie na Podgórzu przysługiwała więźniom raz w tygodniu – i było to minimum określone przez polskie prawo. Nikt nie wiedział, dlaczego nie stwarzano takiej możliwości częściej, warunki ku temu z pewnością były.
Wiktor zastanawiał się, co powiedzieć, by spławić natręta jak najprędzej – i na możliwie jak najdłużej.
– To przygnębiająca postać – odezwał się wychowek. – Ale przywodzi też na myśl bohaterów z romantyzmu.
– Być może.
Mężczyzna obrócił się do niego, przez moment się zastanawiał, a potem machnął ręką i sięgnął do kieszeni.
– Mniejsza z Chandlerem. Nigdy go nie lubiłem – powiedział, wręczając Forstowi list. – Tym razem nieotwierany, co zapewne cię ucieszy.
– Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.
– Nie traktujesz tajemnicy korespondencji jako przysługującego ci prawa?
– Straciłem wszystkie prawa, kiedy pociągnąłem za spust.
Wychowawca zdawał się zaskoczony taką odpowiedzią. Zmrużył oczy, jakby starał się ocenić, czy więzień rzeczywiście tak myśli. Forst szybko potrząsnął głową i odebrał kopertę.
– Dziękuję – powiedział. – Za przekazanie. I za zaufanie.
Mogli, ale wcale nie musieli otwierać korespondencji osadzonych. Cenzura była jedynie fakultatywna, w przeciwieństwie do zakładów zamkniętych, gdzie z zasady otwierano wszystkie koperty. Tutaj robiono tak tylko względem tych najbardziej podejrzanych typów. A Forsta dotychczas postrzegano jako jednego z nich.
Było coś przyjemnego w myśli, że jest jednym z najbardziej niebezpiecznych więźniów w pawilonie, a być może nawet na całym Podgórzu. Uśmiechnął się w duchu. Skłonił się wychowawcy i usiadł przy stoliku z zamkniętą kopertą. Poczekał, aż mężczyzna opuści celę, a potem rozerwał brzeg.
W środku znajdowała się złożona na pół kartka A4. Z zewnątrz nie była opatrzona żadnymi informacjami, sama koperta zaś informowała jedynie o adresacie. Władze więzienia jednak z pewnością wiedziały, kto jest nadawcą.
Wiktor przypuszczał, że to Osica wysłał list. Wprawdzie każdemu przysługiwały trzy widzenia w miesiącu, ale lekkomyślnie byłoby wykorzystywać je za każdym razem, gdy Edmund na coś wpadł.
A być może teraz w istocie tak było. Osica nie należał do najbardziej rzutkich policjantów – zresztą gdyby nie błyskawiczna kariera w milicji pod koniec PRL-u, zapewne nigdy nie zaszedłby tak daleko – ale można było na nim polegać. Forstowi przemknęło przez myśl, że jest to bodaj jedyny człowiek, którego może nazwać przyjacielem.
Odsunął tę myśl. Była dojmująca.
Wiktor nabrał tchu i rozłożył kartkę. Znajdowała się na niej lapidarna informacja, zapisana charakterystycznym, cienkim krojem ostatnio tak popularnej Helvetiki. Komisarz wbijał wzrok w napis, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
„Wybacz, że nie wstała” – głosił lapidarny przekaz.
To bynajmniej nie Osica był nadawcą listu. Forst skarcił się w duchu za nadmierny optymizm – na swoje usprawiedliwienie miał jedynie to, że nie spodziewał się, by Bestia z Giewontu nawiązała tak bezpośredni kontakt. Inną rzeczą było skropienie perfumami gąbki, inną wysłanie mu wiadomości.
Nie miał wątpliwości, że to zabójca. Przekaz nie pozostawiał miejsca na najmniejsze wahanie, nawet jeśli nie był podpisany.
Nadawca odnosił się do epitafium na grobie Olgi Szrebskiej. W testamencie dziennikarka kazała wyryć sobie na nagrobku: „Witaj! I wybacz, że nie wstanę”. Podczas pogrzebu wywołało to w nim rozrzewnienie, a z drugiej strony jakiegoś rodzaju pocieszenie z powodu dystansu, jaki Olga miała do śmierci. Teraz jednak brzmiało to jak drwina.
Wzdrygnął się na myśl o tym, co musiało się z nią dziać przez cały ten czas. Dotychczas robił wszystko, by się nad tym nie zastanawiać, ale wiedział, że w końcu umysł sam zacznie tworzyć scenariusze.
Zaklął w duchu. Musiał skupić się na liście.
Stanowił ni mniej, ni więcej, jak potwierdzenie tego, że Szrebska nadal żyje. Bestia kpiła z niego, a on mógł dopowiedzieć sobie resztę przekazu. „Wybacz, że nie wstała, choć wcale nie była martwa”. Tak, to był prawdziwy sens tych słów. Forst tropił tego człowieka na tyle długo, poznał go na tyle dobrze, że nie miał żadnych wątpliwości.
A może to narkotyki przez niego przemawiały? Może Osica miał rację, twierdząc, że to tylko pobożne myślenie?
Wiktor pokręcił głową i potarł oczy. Jeszcze raz spojrzał na kartkę papieru, jakby dziwił się, że nie zniknęła i jednak okazała się czymś realnym. Złożył ją, a potem umieścił w książce Chandlera. Położył ją na pryczy, rozejrzał się, po czym sięgnął po oprzyrządowanie do kompotu.
Po chwili zrobiło mu się lepiej. Zastanawiał się, czy wychowek nie zauważył oznak dawania sobie w żyłę. Zapewne nie, inaczej nie omieszkałby o tym wspomnieć. Potem zgrywałby dobrego kumpla, który chętnie zatrzyma to odkrycie dla siebie, jeśli tylko Forst się opamięta.
Wiktor prychnął i spojrzał w kierunku otwartych drzwi.
– Pierdol się – powiedział.
Sam nie wiedział, kto był adresatem tych słów. Być może on sam.
Położył