Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
rządzącemu. Chyłka przypuszczała, że jeszcze przez pewien czas będzie spokojnie.
– Przecież to ci sami ludzie, którzy cię powołali – zauważyła. – Prokurator generalny alias minister sprawiedliwości sam głosował w sejmie za twoją kandydaturą.
– Tak, ale…
– Swoją drogą to tyle, jeśli chodzi o monteskiuszowskie podziały – mruknęła.
– Najwyraźniej sprawa stała się zbyt głośna.
– Gówno prawda.
– Słucham?
– Dla rządu liczą się tylko ich media, a w nich cisza. Nie chodzi o nacisk opinii publicznej, zresztą opozycja też jeszcze nie zaczęła wylewać na ciebie pomyj.
– Co sugerujesz? – włączył się Oryński.
– Że prokuratura zebrała całkiem niezły materiał dowodowy, który przekazano ministrowi – odparła, odrywając kolejny kawałek placka. – Ten musiał uznać, że lepiej zawczasu odciąć się od Sendala, bo chłop idzie na dno jak Titanic.
Na moment wszyscy zamilkli. W tle słychać było ciche dźwięki jednego z kultowych numerów KoRna. Joanna najchętniej posłuchałaby czegoś z lat osiemdziesiątych, bez numetalowej domieszki, ale nie miała zamiaru fatygować się do baru.
– Więc? – spytała. – Mają coś dobrego czy nie, Sendal?
– Nie wydaje mi się.
Uniosła brwi. Nie podobała jej się ta odpowiedź.
– Co masz na myśli? – burknęła. – Albo mają, albo nie mają. Co ci się ma wydawać?
– Nie mają.
– Więc dlaczego prokurator generalny tak szybko złoży wniosek?
– Może wie o czymś, o czym ja nie wiem.
– Najwyraźniej – odparła, rozprostowując plecy. – I to będzie czysta spekulacja z mojej strony, ale załóżmy, zupełnie hipotetycznie, że… bo ja wiem, znaleźli ciało? Z twoimi odciskami palców?
– Niemożliwe.
– Bo dobrze je ukryłeś?
Nie rozbawiło go to. Wpatrywał się w nią z kamiennym wyrazem twarzy, który mówił jej więcej niż słowa. Był urażony samą sugestią, że w oskarżeniach mogło tkwić ziarno prawdy. Nie dziwiło jej to, bo był jednym z tych prawników, którzy cierpieli na idealistyczne skrzywienie. Wydawało im się, że system prawny jest zbudowany na jakichś wartościach, że broni sprawiedliwości i stoi na straży obywatela. Z jej doświadczenia wynikało, że konstytucjonaliści często patrzyli na państwo przez różowe okulary. Nie rozumiała dlaczego.
Może gdyby zajęli się prawem rodzinnym, zobaczyliby, jak przepisy potrafią krzywdzić Bogu ducha winnych ludzi.
– Nie zrobiłem tego – powiedział cicho Sebastian.
– Nie ukryłeś ciała? A więc rozpuściłeś je w wannie?
Pokręcił bezradnie głową.
– Mnie to ganz egal – oświadczyła. – Winny czy niewinny, będę cię bronić, Sendal. Potrzebuję tylko wiedzieć wszystko, co wiesz ty. Rozumiemy się?
– Tak.
– Więc proszę, zacznij nadawać jak katarynka, bo spieszy mi się z powrotem do Skylight. Muszę od nowa wyposażyć swój gabinet.
Nabrał powietrza w płuca i zgarbił się. Chyłka ponagliła go ruchem ręki.
– Oskarżenie twierdzi, że zabiłem jakiegoś mężczyznę.
– Mężczyznę? – spytał Kordian.
Sędzia kiwnął głową.
– Ale słyszałem, że chodzi o…
– Zostawmy informacje z Pudelka i Plotka, Zordon. Skupmy się na konkretach.
Oryński zamilkł, a Sebastian potarł skronie, jakby zmagał się z migreną. Kiedy odsłonił twarz, Chyłka zobaczyła w jego oczach skrajne zmęczenie. Uświadomiła sobie, że sytuacja go przerosła. Był człowiekiem sukcesu, przyzwyczajonym do tego, że to on nadaje ton wszystkiemu wokół. Że wszyscy patrzą na niego z uznaniem, a nie z podejrzliwością czy nawet pogardą.
Właściwie żaden proces nie musiał się odbyć, by mu dokopano. Sam mętny przeciek do mediów wystarczył, by opinia publiczna dopowiedziała sobie resztę. Joanna była przekonana, że bez względu na to, jak skończy się sprawa, za kilka lat ludzie będą pamiętali tylko to, że Sendal zabił jakąś kobietę.
To był pierwszy news, który zakorzeni się w głowach wszystkich. Nie miało znaczenia, że nie był zgodny z prawdą nawet w kwestii płci rzekomej ofiary.
– Wiesz, o kogo chodzi? – zapytała.
– Nie. Nie podali imienia ani nazwiska. Wiem tylko, że do zdarzenia miało dojść w Krakowie.
– A nie w Poznaniu?
– Nie.
– Jesteś pewien?
– Tak twierdzi wiceminister sprawiedliwości. Przypuszczam, że wie, co mówi.
– Nie byłbym taki pewien… – bąknął Kordian.
Joanna spojrzała na niego bykiem, a on szybko uniósł dłoń i się wycofał.
– Wiesz, kto dostał sprawę? – zapytała.
– Dominika Wadryś-Hansen. Małopolska prokuratura okręgowa.
Chyłka słyszała to nazwisko. Początkowo nie mogła skojarzyć, ale naraz umysł wskoczył na odpowiednie tory. Wyłowiła z pamięci konferencje prasowe Wadryś-Hansen, które oglądała. Prokurator sprawiała wrażenie damy wyciągniętej prosto z planu „Downton Abbey” i po szybkim researchu w środowisku krakowskiej palestry Joanna dowiedziała się, że pozory w tym wypadku nie myliły.
Kobieta ta stanowiła jej zupełne przeciwieństwo. Szanowała wszelkie konwenanse, wierzyła w te wszystkie bzdurne łacińskie paremie prawnicze i z gracją nosiła prokuratorską togę. Chyłka, gdyby tylko mogła, paradowałaby w sądzie w T-shircie z Eddiem, zombiepodobną maskotką Iron Maiden, ewentualnie w skórzanej kurtce.
Jeśli dojdzie do starcia, posypią się iskry, pomyślała.
– W porządku… – mruknęła bardziej do siebie niż do rozmówców.
– Znasz ją? – zapytał Kordian.
– Tylko ze słyszenia. Choć niewiele brakowało, a spotkałybyśmy się raz w sądzie – odparła, po czym potrząsnęła głową i przeniosła wzrok na sędziego. – Co jeszcze wiesz?
– Nic więcej.
– Tylko tyle powiedział ci wiceminister? Żadnych informacji o dowodach, świadkach czy…
– Żadnych.
– Rozumiem. Krótko mówiąc, jesteś w dupie. A my razem z tobą.
Skinął głową, nie odzywając się.
– Masz alibi?
– Nie wiem nawet, kiedy miało dojść do tego rzekomego zdarzenia. I nie sądzę, żeby ktokolwiek w ministerstwie miał mnie oświecić.
– Nie, z pewnością tego nie zrobią. Powiedzieli ci tylko tyle, ile musieli, by utrzymać pozory.
– Pozory?
– Że jeszcze cię nie przekreślili. Że to nie oni są twoim wrogiem.
Chyłka przypuszczała, że mają już pełną dokumentację. Musieli mieć, skoro wystosowano do