Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
awersję do produktów z logo nadgryzionego jabłka. Nie bardzo rozumiał dlaczego, bo jego zdaniem ułatwiały życie bardziej niż dostępne odpowiedniki.
– W każdym razie to data warta zapamiętania.
– Ale…
– Muszę z nimi pogadać.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł.
– Oczywiście, że niedobry – przyznała. – Jak każdy inny w tej sytuacji. Zresztą rozmowa z teoretykami prawa zawsze jest nietrafionym pomysłem. Chyba że należysz do masochistów.
– W TK nie zasiadają sami teoretycy…
– Ano nie, jest jeden adwokat. Ale taki z niego praktyk, jak ze mnie kapłanka kannushi.
– Słucham?
– Duchowna shinto – wyjaśniła, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. – Co z twoją rozległą wiedzą, Zordon? Czyżby ograniczała się jedynie do specyfikacji najnowszego iPhone’a?
Puścił ten przytyk mimo uszu, ściągając poły marynarki.
– Zwariowałaś – ocenił. – Jeśli pójdziesz na Szucha rozmawiać z sędziami, dostarczysz wyjątkowo smakowity kąsek prokuraturze.
– Tak? Jaki to kąsek?
– Podczas procesu będą argumentować, że chciałaś wywrzeć nacisk.
– E tam.
Przez moment trwała ciężka cisza.
– To twoja odpowiedź? – zapytał.
– Jest wymowna.
– Polemizowałbym…
– Daj spokój – ucięła i machnęła ręką. – Nie mam zamiaru dopuścić do żadnego procesu. Ukręcę tej sprawie łeb jeszcze przed wniesieniem aktu oskarżenia.
– W jaki sposób?
– Sprawię, że pozostali członkowie Trybunału nie uchylą immunitetu. Potrzebuję raptem siedmiu, którzy zagłosują przeciw lub się wstrzymają.
Oryński spodziewał się, że część nie będzie się z tym obnosić, ale bez wahania zagłosuje na korzyść Sendala. Część będzie zmagać się z dylematem, więc może Chyłka miała rację? Wstrzymanie się od głosu będzie dla nich najbezpieczniejszym wyjściem. Nie złamią zawodowej solidarności, a jednocześnie nie narażą się na zarzuty, że kryją przestępcę.
A im tyle wystarczy.
– I jak zamierzasz ich przekonać?
– Racjonalnymi argumentami i siłą czystej logiki.
– A nie machlojkami, groźbami, umiejętną sofistyką i manipulacją?
– Nie.
– To coś nowego.
– Owszem – przyznała. – I stoi to w sprzeczności ze wszystkim, w co wierzę, ale czasem trzeba postąpić wbrew sobie.
Uśmiechnął się blado, ale Chyłka nawet na niego nie spojrzała. Przetrząsała szuflady biurka i raz po raz rzucała coś pod nosem, zapewne niezbyt wyszukane obelgi pod adresem prawnika, który wcześniej zajmował gabinet.
W końcu podniosła się i poprawiła żakiet.
– Nic tu po mnie – orzekła. – Tamten trzpiot musi zrobić porządek. Potem przewiozę tu rzeczy z mojego poprzedniego biura.
– Poprzednio pracowałaś w boksie porad prawnych w Arkadii.
– Ale mój salon grał rolę gabinetu, jeślibyś zapomniał.
Pamiętał doskonale. Zarówno bajzel, jaki panował w jej mieszkaniu przy Argentyńskiej, jak i spojrzenie, jakim obrzucała go, ilekroć przypominał o pracy w boksie. Teraz w jej oczach nie było już ani pretensji, ani poczucia klęski. Zupełnie jakby wymazała tamten epizod z pamięci.
Miał nadzieję, że równie zdeterminowana będzie w kwestii alkoholu.
– Jedziesz ze mną? – spytała, ruszając w stronę drzwi.
Kordian szybko się podniósł.
– Tak, potrzebujesz kierowcy.
– Od kiedy?
– Od kiedy zabrali ci prawo jazdy za prowadzenie pod wpływem.
– Nie sądzę.
– Przecież…
– Nie przeczę, że zabrali. Przeczę, że potrzebuję kierowcy.
Chwilę później podeszli do czarnej iks piątki. Stała na parkingu w Złotych Tarasach i jeśli nie była wyposażona w autopilota, Chyłka rzeczywiście prowadziła mimo orzeczonego zakazu prowadzenia. Oryński pokręcił głową, a potem zajął miejsce za kierownicą bmw.
Spojrzał na deskę rozdzielczą.
– Coś nie tak? – odezwała się Joanna. – Zapomniałeś, jak się jeździ prawdziwym samochodem?
– Nie.
Powiedzieć, że to auto różniło się od jego żółtego daihatsu YRV, to nie powiedzieć nic. Czuł się, jakby siedział w pojeździe stanowiącym połączenie limuzyny i czołgu. Odchrząknął, a potem wbił wsteczny.
– Naprawdę zamierzasz mieć w poważaniu prawko? – spytał, obracając się przez ramię.
– Pół na pół.
– To znaczy?
Chyłka włączyła radio. Na wyświetlaczu pokazała się informacja zwiastująca rychłe nadejście gitarowych riffów. W odtwarzaczu zakręciła się płyta The Number of the Beast Iron Maiden.
– Jak będzie okazja, zaprzęgnę do powozu jakieś cielę, jak teraz – powiedziała, zerkając niepewnie do tyłu. – A jeśli nie, sama poprowadzę. Jakie jest prawdopodobieństwo, że mnie zatrzymają?
– Biorąc pod uwagę to, że nie potrafisz przejechać kilkuset metrów bez złamania jakiegoś przepisu?
Joanna spojrzała na niego z ukosa. Oryński ostrożnie wykręcił, a potem zbyt szybko puścił sprzęgło i samochodem szarpnęło. Była patronka się nie odezwała, głos zabrał jedynie Bruce Dickinson, który właśnie śpiewał o tym, że na horyzoncie dostrzeżono wikińskie langskipy, zapowiedź nadciągającej wojny.
– Adekwatny podkład dźwiękowy – zauważył Kordian, wyjeżdżając na Złotą w kierunku Jana Pawła II.
– Najeźdźcy? Bez przesady.
– Myślałem, że zamierzasz uderzyć z grubej rury.
– Nie.
– Mhm. – Skinął głową. – Znamy tam kogoś?
– W Trybunale? Nie żartuj. To porządni ludzie, szanowani juryści. Nie obracamy się w takim środowisku.
– Więc z kim chcesz rozmawiać?
– Z kimkolwiek, kto wie, o co naprawdę chodzi – odparła, patrząc niepewnie w prawe lusterko. Wyregulowała je, by widzieć, co się dzieje z tyłu. – Bo jestem przekonana, że któryś z nich wie.
– Skąd ta pewność?
– Stąd, że prokuratura nie zaczynałaby całej tej hucpy, gdyby nie mieli sygnału z wewnątrz, że uchylenie immunitetu jest możliwe. Jeśli więc zawiązano przeciwko Sendalowi jakiś spisek, przynajmniej jeden z sędziów jest zamieszany.
Musiał przyznać, że było to dość logiczne rozumowanie. Niepokojące, biorąc pod uwagę, że ci ludzie stali na straży praw i wolności obywatelskich, ale logiczne.
Kordian