Эротические рассказы

Behawiorysta. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.

Behawiorysta - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
skorzystać z mapy, zanim z nim porozmawiam.

      – W jakim celu?

      – Znam lokalizacje wszelkich opuszczonych hal przemysłowych na Opolszczyźnie.

      Beata założyła ręce na piersi i westchnęła.

      – Twoje poczucie humoru nigdy do mnie nie przemawiało – powiedziała. – O ile w ogóle można to nazwać w ten sposób. Tracimy czas, Gerard.

      – Mimo to chciałbym sprawdzić pewną rzecz.

      Uruchomił komputer, a potem usiadł za biurkiem. Ledwo sprzęt zakończył rozruch, Edling się skrzywił.

      – Potrzebuję loginu i hasła.

      Gdyby była tutaj z kimkolwiek innym, nawet nie rozważałaby skorzystania z policyjnego komputera. Towarzystwo Gerarda wiązało się jednak z poczuciem zupełnej bezkarności. I tak miał na pieńku ze wszystkimi służbami, więc to na niego spadnie cała odpowiedzialność.

      – Poślij po jakiegoś mundurowego.

      – Nie.

      Edling podniósł spojrzenie znad monitora. Przez moment mierzyli się wzrokiem i Beata przypuszczała, że minie jeszcze chwila, nim dawny przełożony uświadomi sobie, że nie ma już prawa wydawać rozkazów.

      – Czy słowo „proszę” cokolwiek zmieni? – zapytał, podnosząc się.

      – Nie.

      – W takim razie po prostu oznajmię ci, że potrzebujemy listy opuszczonych nieruchomości w promieniu stu kilometrów.

      – Jestem pewna, że pracuje już nad tym cały zespół ludzi – odparła. – I dlaczego akurat sto kilometrów?

      – Wydaje się, że to sensowny teren na początek.

      – Tyle że równie dobrze ten budynek może znajdować się na Pomorzu lub w górach.

      Edling pokiwał głową, kierując się na korytarz.

      – Owszem – przyznał. – Ale od czegoś trzeba zacząć.

      – Więc zacznijmy od przesłuchania.

      Chwilę później wprowadziła go do pokoju, w którym czekał na nich zabójca. Kiedy tylko zobaczył Gerarda, rozszerzył nozdrza i uśmiechnął się. Wyraźne zmarszczki pojawiły się w kącikach oczu.

      Komenda Wojewódzka Policji, ul. Korfantego

      Edling okrążył stół stojący pośrodku pomieszczenia, stanął na moment za plecami podejrzanego, a potem zajął miejsce naprzeciwko. Beata została przy drzwiach, co przyjął z wdzięcznością. Nie mogła zostawić ich samych, ale zapewniła im minimum poczucia prywatności… a właściwie poczucia sprowadzającego się do tego, że wreszcie może dojść do bezpośredniej konfrontacji.

      – Nie wyrzucą pana stąd? – zapytał zabójca.

      – Nie sądzę.

      – Pewnie jeszcze nie zwietrzyli, że prokurator pana tu zaprosiła.

      – Jak rozumiem, to raczej pan mnie zaprosił.

      Podejrzany pokiwał głową z uznaniem. Potem wyprostował się i wbił wzrok w Gerarda. Była to prosta, przejrzysta informacja, mająca uświadomić mu, że przeciwnik przygotował się do tej rozmowy.

      Trwali w bezruchu przez kilka chwil.

      Edling podejrzewał, że większość ludzi poczułaby się nieswojo, gdyby ktoś tak zdecydowanie, tak długo świdrował go wzrokiem. On jednak był do tego przyzwyczajony, a w dodatku zazwyczaj sam przyjmował podobną strategię, by już na wstępie pozbawić rozmówcę poczucia komfortu. Czasem wystarczyło wyjść nieco poza ramy konwenansu, a cel zostawał osiągnięty.

      – Ucieszyła pana perspektywa spotkania ze mną – zauważył podejrzany.

      – Owszem.

      Cisza. Gerard wiedział, że im mniej powie, tym więcej się dowie. Była to prosta zasada, która sprawdzała się nie tylko podczas przesłuchań, ale i w życiu.

      Tymczasem jednak mężczyzna milczał. Edling słyszał, jak Beata przestępuje z nogi na nogę – błąd, bo daje przeciwnikowi znać, że czuje się nieswojo. Niepotrzebnie ustępuje mu pola.

      W dodatku ruch nóg to zawsze uniwersalny sygnał, że chciałoby się jak najszybciej opuścić pomieszczenie.

      – Pańska koleżanka się denerwuje – zauważył zabójca.

      To potwierdzało, że jest przygotowany. Być może lepiej, niż Gerard przypuszczał.

      – A pan powinien chyba w końcu zapytać, dlaczego go tutaj wezwałem.

      – Być może.

      – Nie ciekawi to pana?

      Edling opuścił lekko powieki. Nie wzruszył ramionami, to byłoby zbyt ekspresyjne. Nieznaczny ruch powiek w zupełności wystarczył, by dać rozmówcy znać, że ta kwestia przesadnie go nie zajmuje.

      – A może sam pan już do tego doszedł?

      – Niewykluczone.

      Podejrzany zaśmiał się pod nosem, wciąż nie odrywając wzroku od jego oczu.

      – Zastanawiam się, czy nie zamieniliśmy się rolami – oznajmił. – Pan mi wygląda na przesłuchiwanego, a ja na przesłuchującego.

      – Gdyby tak było, nie miałby pan skrępowanych rąk.

      Drejer cmoknęła z dezaprobatą na tyle głośno, by Gerard ją usłyszał. Niechętnie słuchała tej wymiany zdań, z pewnością sądząc, że to tylko strata czasu. Podobnie musiała oceniać uprzejmości, które wymieniali. Dla Edlinga były jednak znaczące i kazały mu zastanowić się nad tym, co morderca chce dzięki nim osiągnąć.

      – Więc co pan wykoncypował? – zapytał podejrzany.

      – A jak pan sądzi?

      – Sądzę, że nie dotarł pan do żadnych wniosków.

      – Przeciwnie.

      – Więc?

      – Przypuszczam, że uczęszczał pan na moje wykłady z mowy ciała.

      Mężczyzna uniósł lekko brodę.

      – Ale nie jako student – dodał Edling. – Był pan raczej, powiedzmy, samozwańczym słuchaczem.

      – Zupełnie hipotetycznie, nie byłby to żaden problem – odparł zabójca. – Nikt nie sprawdza nazwisk przy wejściu do audytorium.

      – Być może powinniśmy zacząć to robić.

      Uśmiechnął się lekko i nie odpowiedział. Nie musiał. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, podczas gdy Beata wciąż wierciła się nerwowo. Lepiej zapewne czułaby się przy stole, ale Gerard nie miał zamiaru jej tu zapraszać. To była prywatna rozmowa. Przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe.

      – Co teraz? – zapytał w końcu podejrzany.

      – To pan mnie tu ściągnął, więc ufam, że był ku temu jakiś powód.

      – Oczywiście. Chciałem porozmawiać.

      – O czym?

      – O tym, jak wiele dały mi pańskie wykłady – odparł morderca z coraz szerszym uśmiechem. – Mam całe zeszyty notatek, a dodatkowo przeczytałem pańskie publikacje w „Prokuraturze i Prawie”, monografie, a nawet artykuł na łamach „N.Y.U. Law Review”. Dotarłem też do doktoratu, choć przyznam, że miał pan wówczas nieco siermiężny styl. Trudno mi było przez to przebrnąć, choć wartość merytoryczna okazała się nieoceniona.

      Edling


Скачать книгу
Яндекс.Метрика